Czerwienieckie niewolnice przykucnęły kręgiem przy palenisku. Pierwsza nabrała w gołe dłonie popiołów i zasypała żar pozostawiony przez służebne księżniczki. Następnie starannie zgarnęła do środka dymiące resztki, aż ukazały się nagie, okopcone kamienie. Wówczas druga wyjęła spod koszuli ciasno związane zawiniątko z lnianej szmatki i dobyła z niego odłamek piorunowego kamienia, który rodzi się w skałach, gdzie stąpają żmijowie. Obróciła go trzykrotnie w dłoniach i poczęła miarowo uderzać w poszczerbiony kawałek metalu. Żadna nie patrzyła ku księżniczce nawet wówczas, kiedy krzesały świeży, czysty ogień.
Pierwsza iskra padła na wierzbową hubkę. Niewolnice siedziały w kucki, kolejno karmiąc ogienek drobnymi gałązkami – czarnego bzu, gorzkiego głogu, lipy i srebrzystej olchy, której liście zwinęły się i czarnymi płatkami pofrunęły aż pod powałę. Księżniczce zdawało się, że płomienie zmieniają kolor przy każdym kawałku drewna. Wiedziała, że to święty ogień, rozpalony dla odpędzenia złej mocy od posłania rodzącej i podsycany zaklęciami starszymi niż mury uścieskiej cytadeli. Jednak dziecko kapłanki przyobiecano samemu panu Wewnętrznego Morza i wiedziała, że jeśli bóg zechce je odebrać, nie zlęknie się babskich czarów.
Na razie jednak wokół strażnicy panowała cisza, mącona jedynie szumem morza. Nawet rybaczki uporały się z połowem i odeszły.
Selveiin siedziała oparta o chłodną ścianę, rozcierając obolałe kolano. Ciepło płomieni przyniosłoby ulgę, lecz nie śmiała podchodzić do paleniska, póki niewolnice nie dokończą błogosławieństw. Kapłanka również milczała. Leżała na wysokim posłaniu, nieruchoma i bledsza od wykrochmalonego płótna. Dopiero gdy położne zaczęły wzywać kolejno jedenastu bogów, aby obdarzyli dziecko swymi darami, położnica uśmiechnęła się krótkim cierpkim uśmiechem.
Czasem dary bogów odnajdują nas bez żadnych zaklęć, pomyślała z goryczą Selveiin. Trąciła czubkiem stopy sakwę. Kryształowy naszyjnik zabrzęczał cicho i nawet przez safianową skórę trzewika czuła bijący odeń chłód. Wody Cieśnin Wieprzy są jeszcze zimniejsze, przeszło jej przez myśl. Gdybym w nie skoczyła, nie odnaleźliby mnie z pomocą Mel Mianeta.
Staruszka w połatanej żółtej chuście na ramionach nakreśliła poślinionym palcem kilka znaków na sosnowej desce. Inna oplatała tymczasem próg wiotkim pędem ciemnego powoju, aby zła moc zgubiła się w splotach ziela i nigdy nie znalazła drogi do położnicy ani jej dziecka. Trzecia, stukając niewolniczymi chodakami, podeszła do okna. Rozesłała na parapecie kolczaste gałązki wiciokrzewu i spięła kotarę kościanym grzebieniem z dwoma wyłamanymi zębami. Selveiin uśmiechnęła się mimowolnie. W baśniach taki grzebyk zmienia się w dziką puszczę, pełną buków o srebrnych pniach i jodeł, które sięgają samego nieba, i zatrzymuje wszelkie złe moce. Tyle że to nie była baśń, a życie tego dziecka oddano jednej z najpotężniejszych mocy Krain Wewnętrznego Morza.
Niewolnice również czują, pomyślała księżniczka, że tej nocy będą odbierać kogoś zgoła innego niż dziecko portowej ladacznicy, i dlatego próbują je ochronić.
Niewolnica popatrzyła na nią wyblakłymi, zapadniętymi oczami i bez słowa sypnęła w ogień garść okruchów bursztynu. Na sinoborskim brzegu mówiono, że jantar to łuski pradawnych żmijów, które spadły z nieba prosto w głębie Wewnętrznego Morza. Wierzono także, że odpędzają wszelki urok i odwracają złe oko.
Kapłanka jęknęła. Niewolnica otarła jej czoło zmoczonym w chłodnej wodzie gałgankiem i przysunęła do warg czarkę ze wzmacniającym napitkiem. Położnica jednak uchylała głowę, aż w końcu czerwona struga napoju rozlała się po poduszkach.
– Wypij – poprosiła cicho księżniczka. – Czy myślisz, że Zird Zekrun naprawdę nie zdoła cię wytropić, skoro potrafił sięgnąć spojrzeniem poza śmierć Stworzycieli? Kilka kropel naparu nic nie zmieni.
– Być może. – Kapłanka zwróciła się ku niej lekko. – Ale dobiłam targu z Morskim Koniem i zamierzam go dotrzymać. A skoro oddałam wrzeciono, Kea Kaella nie będzie mnie dłużej chronić.
– Nawet za cenę swojej śmierci?
– Jeśli nie będzie innego sposobu.
Księżniczka potrząsnęła głową. Nie wiedziała, jak przemóc jej upór. Nie miała cierpliwości do głupców.
– Jak masz na imię? – zapytała nagle.
– Jakie to ma znaczenie? – Kapłanka skrzywiła się.
Selveiin milczała.
– Firlejka – odpowiedziała po chwili służka Kei Kaella, ale zaraz jej twarz ściągnęła się z bólu.
Niewolnica w żółtej chustce syknęła i gestem nakazała ciszę.
Położne ostrożnie rozdziały kapłankę z sukni z grubego kołtryszu, północnym zwyczajem zebranej na ramionach dwiema fibulami w kształcie żmijów, i zzuły trzewiki z opuchniętych stóp. Z rozplecionymi włosami, w samej koszuli z niebielonego sukna Firlejka wydawała się krucha jak figurka wyrzeźbiona z lodu. W słabym świetle księżniczka widziała delikatną niebieską nitkę pulsującą pod skórą na jej skroni. Ponownie zadziwiła ją myśl, że Mel Mianet naprawdę miałby jeszcze tej nocy przybyć po dziecko pod postacią olbrzymiego białego ogiera z grzywą sztywną od zaschniętej morskiej wody i kopytami, które bez wysiłku strącają w toń nadmorskie skały. Nie była jednak pewna, czy bóg zdoła je zatrzymać, kiedy Kea Kaella dowie się o zdradzie kapłanki.
Wicher zerwał szmatkę i zaklekotał uwolnioną okiennicą. Kotara natychmiast nasiąkła deszczem. Staruszka w żółtej chuście żywo poderwała się i na nowo przewiązała skobel okiennicy. Gałganek był czerwony, jakby unurzano go w świeżej posoce. Selveiin uśmiechnęła się cierpko, rozpoznając kolejny babski wybieg dla odstraszenia topielicy, która zachodzi we ćmie do chat i podkłada w miejsce noworodków odmieńce ulepione z morskiego szlamu, z oczami z białych muszel i wodorostami zamiast włosów. To bajdy, pomyślała. Gawędy starych babek, które sprzedają popod murem wiązki tataraku dla odstraszenia złego i w noc Żarów obsypują dziewczyny chmielowymi szyszkami, by los darzył im bogactwem i szczęśliwością.
Jednak jej wzrok napotkał oczy czerwienieckiej niewolnicy, ciemne i wpadnięte głęboko w wyschłej na wiór twarzy. Staruszka wrzuciła w palenisko garść ziół. Płomienie zasyczały i przygasły, by zaraz wybuchnąć świeżym, żywszym ogniem. Strużka dymu uniosła się powoli i wpełzła w otwór pośrodku powały. Selveiin wydało się, że słyszy ostry nienawistny krzyk. Wzdrygnęła się, zła na siebie za cudaczne lęki. Jednak miała wrażenie, że nocnica naprawdę czai się na okapie dachu, żeby pod postacią nocnego ptaka wpełznąć do izby i porwać noworodka.
Zaczął padać deszcz. Stukotał po blaszanym dachu niczym drobne palce maleńkich dzieci, potopionych przez matki w gorzkim morzu. Selveiin prawie widziała blade widmowe twarze, jak tłoczą się za dębowym progiem i zaglądają w smużki światła pomiędzy deskami zatrzaśniętych okiennic.
Co się ze mną dzieje? – pomyślała ze zniecierpliwieniem. Skąd te majaki?
W cynowym kociołku nad paleniskiem wrzał makowy wywar do uśmierzania bólu, ale w jednostajnym szumie deszczu Selveiin coraz wyraźniej słyszała zduszone jęki kapłanki. Sinoborzanka przyzywała kogoś w gorętwie, lecz księżniczka nie rozpoznawała nic, prócz imienia Warka, powtarzanego bez końca – ze złością i błaganiem na przemian.
Niewolnica dotknęła ramienia Selveiin twardą starczą ręką.
– Musicie ją przytrzymać, pani – powiedziała chropawym, nienawykłym do rozmów głosem. – Wydobędziemy dziecko.
Selveiin przetarła powieki: musiała usnąć, lecz nie pamiętała tego. Woń palonych ziół nie tłumiła odoru świeżej krwi. Jedna z niewolnic okadzała w dymie nóż o szerokim ostrzu i żelazne cęgi, których przeznaczenie nie było całkowicie obce księżniczce.
– Przywiążcie ją – poradziła niechętnie.
– Nam trzeba raczej rozsupływać węzły – odparła cierpko tamta – nie nowych przysparzać. Jeśli wyjmiemy dziecko na czas, a bogowie okażą się łaskawi, będzie żyło. Inaczej jednak możecie przed świtem kazać kopać groby.
Księżniczka podeszła do łoża. Niewolnice rozplotły jej włosy, zdjęły pierścienie i bransolety, a nawet pas pani cytadeli, na którym zawieszono klucze do wszystkich pomieszczeń zamku – wszystko, co mogłoby zamknąć dziecku drogę. Kiedy skończyły, Selveiin została w samej spodniej sukni i boso.