– A jak chcesz egzorcyzmować, to z podwórca – rzucił oschle. – Bliżej nie dopuszczę. Nie chcę więcej słyszeć ani o Twardokęsku, ani o Suchywilkowej córce. Nawet słóweczka. Rozumiesz mnie?
– Tak – wymamrotał niewyraźnie kapłan, który macał po śniegu i przebierał nogami, usiłując wygramolić się z zaspy.
– To dobrze – skwitował Koźlarz i zatrzasnął drzwi.
– I znów w izbie ziąb – użalił się nad sobą karzeł. – Znów będę musiał się upić, żeby w ogóle zasnąć. Ech, przydałaby się jakaś dziewka, gorąca, piersiasta… – Popatrzał spod oka na Koźlarza. – Wam też, jaśnie książę panie. Z braku niewiasty melancholia wielka człeka ogarnia i humory się burzą, złość do głowy uderza. A wyście ostatnio gniewliwi.
– Wystarczy. – Koźlarz ze zmęczeniem potarł skronie. – Bo do psiarni przepędzę, jak Kostropatka radził.
– Już milczę – odparł pospiesznie karzeł. – Jak grób. Tyle że kapłan ma rację. Twardokęsek was zdradzi, panie. Nie on jeden, to prawda. Ale zbój zdradzi na pewno.
Koźlarz usiadł na ławie i dopił wino z dzbanka.
– Może tak się zdarzyć – powiedział po chwili. – Tylko że…
– …ona was poprosiła – dokończył Szydło. – A wy się zgodziliście i dotrzymacie słowa. Ech, niezmierna jest ludzka głupota i jak morze głęboka. Ale się nie lękajcie, ja was nie opuszczę.
Książę coś wymamrotał pod nosem. Chyba zduszone przekleństwo.
– Chcecie, to wam o niej opowiem. – Szydło umościł się wygodniej na ławie. Baranica zsunęła się na ziemię, lecz trefniś zapomniał widać na chwilę o chłodzie, bo nie podciągał jej gorączkowo. – Jeśli tylko chcecie.
Koźlarz obracał w palcach pusty kubek. Powieki miał opuszczone.
– Przecież chcecie – kusił karzeł. – Tyle czasu bez wieści przeszło, bez jednego posłańca. Nie wiedzieć, co się tam dzieje, za całym wielkim morzem. A mnie dosyć wichru posłuchać, co nad falami wieje. Wystarczy, że poprosicie.
– Ale nie poproszę. – Koźlarz odstawił naczynie.
– Tak bardzo się boicie?
– Nie. Póki mam Sorgo, nie boję się niczego. – Książę uniósł głowę. – Jednak z własnej woli nie poproszę o pomoc żadnego z was. Cena jest zbyt wysoka.
Szydło uczynił dłonią nieznaczny gest i głownie na palenisku rozbłysły jaśniejszym płomieniem.
– Trzeba tu na noc zagrzać – mruknął, a odblask ognia kładł się na jego źrenicach. – A wy się mylicie, książę. Jeszcze poprosicie. I zapłacicie cenę. Bardzo wysoką.
* * *
Wark zrazu nie chciał wierzyć, kiedy drużynnicy przynieśli wieści o kapłance z portowego zamtuza. Mróz trzymał siarczysty, a śniegu napadało tyle, że sięgał do polowy okien w co niższych kamienicach, nie chciało mu się więc wygrzebywać z ciepłej komnaty. Potem jednak przeszło mu przez myśl, że Lelka nie zawahałaby się posłać Firlejki do lupanaru – nie z powodu cudzołóstwa, lecz aby jego upokorzyć jeszcze dotkliwiej. Na myśl, że oto każdy może posiadać jego kochankę za kilka miedziaków, odrzucił kubek z grzanym winem i porwał się z ławy jak smagnięty biczem.
Kiedy kłusował poprzez zamarznięte ulice Tregli, przypomniała mu się znienacka tamta ostatnia noc w świątyni. Firlejka stanęła w drzwiach jego izdebki, bardzo cicha i skulona w świątynnej szacie. Jego śliczna kuzyneczka, która nazbyt mocno uwierzyła w pieśni o księżniczkach, kochających raz jeden i na zawsze. Powiedziała mu o dziecku. Stała, czekając na jego odpowiedź, jakby naprawdę wierzyła, że uciekną razem przed gniewem okrutnego władcy na pustkowie, pomiędzy upiory i dzikiego zwierza, i będą chować swe bękarcięta w leśnej chatce, póki ojciec nie upomni się o nie w całym kniaziowskim majestacie. To właśnie zobaczył w jej twarzy. Chciwe, zachłanne marzenie, co toczyło ją jak czerw.
Więc opowiedział jej – o niemowlętach z rozkazu Krobaka wyniesionych w puszczę i o pięknej żonie burmistrza, którą uduszono na skraju miejskiej sadzawki, na oczach dzieci, ponieważ ośmieliła się głośno chwalić pomiotem Warka, nabrzmiewającym w jej brzuchu. Rzekł również, że tego jej oszczędzi, jeśli Firlejka postanowi być rozsądna, jak wiele innych przed nią, i zawczasu przyjmie czerwony proszek z rąk babki obeznanej w niewieścim rzemiośle. Wówczas będzie żyła. Nie, nie na treglańskim dworze ani pomiędzy kapłankami, bo Krobak nie pozwoli, aby zakon bogini miał w mocy synową miłośnicę. Ale pozwolą jej odpokutować grzech w leśnej pustelni. Lub wyswatają jednemu z pogranicznych panów, jak uczyniono niegdyś z matką Lelki. Wedle jej woli.
Widział, jak marzenie w twarzy Firlejki rozwiewa się i powoli zmienia w popiół pod jego słowami. Ponieważ jednak wciąż tam stała, z oczami jak dwa szare kamyki i ustami, które drżały lekko w świetle kaganka, pociągnął ją na posłanie. Była jak szmaciana laleczka w jego rękach. Ostrożnie rozsznurował jej trzewiki, odgiął palce zaciśnięte na świątynnej tkaninie. Nigdy wcześniej kochanka nie wydała mu się równie piękna, jak tamtej nocy, kiedy leżała nieruchomo na jego płaszczu, a światło pełgało słabo po jej skórze. Zupełnie jakby zobaczył ją pierwszy raz. Jakby marzenie o widmowym księciu z baśni było ostatnią z zasłon i jakby dopiero teraz Firlejka naprawdę należała do niego.
Ujął jej brodę i zmusił, by patrzyła prosto na niego, kiedy jej wargi zaczęły nabrzmiewać świeżą krwią. Gdyby się opierała, tamtej nocy wziąłby ją siłą. To było, jakby chciał zetrzeć z jej skóry dotyk obcego mężczyzny, którego wyśniła sobie na darmo i nierozważnie. Nie pojmował istoty tego pragnienia: wiele kobiet odwiedzało książęce posłanie z własnej woli lub dla korzyści, lecz żadna z nich nie była podobna do Firlejki. Tamtej nocy w świątyni Bad Bidmone czuł, jakby jego istnienie zależało od tego, czy uda mu się ją zmusić, aby spojrzała wprost na niego bez żadnych kłamstw, osłon i pieśni. Jakby miał stopnieć w promieniach porannego słońca, jeżeli go nie dotknie. Jego, Warka, nie zaś nieistniejącego księcia, którego wyśniła sobie w mrocznych świątynnych murach.
Jej oczy były nieruchomymi taflami srebra, a nocne ptaki krzyczały przenikliwie za nawoskowanym pergaminem w okiennicach. I nawet kiedy jej oddech rozkołysał się na dobre, nie zdołał jej pochwycić, gdyż każde z nich zapadało się powoli we własną rozkosz jak w morskie fale. Tylko pasma brązowych włosów Firlejki otoczyły ich jak łodygi brunatnych wodorostów wyrzucane przez sztorm na kamienisty brzeg.
Dopiero kiedy latem Krobaka zaszlachtowano przed bramami kąciny, Wark pojął, że Lelka starannie uprzędła pułapkę. Firlejka była częścią planu, podobnie jak śmierć kniazia, zabitego z rozkazu własnej córki. A teraz kapłanki Kei Kaella miały w swej mocy dziecko zrodzone z krwi sinoborskich kniaziów. Wark nie wątpił, że zrobią z niego użytek, skoro Lelka nie zawahała się zabić własnego ojca.
Podjechał do drewnianego składu, odłamał sopel lodu, zwieszający się spod okapu dachu, i zaczął go ssać, by choć na chwilę opanować gorączkę i uspokoić się, zanim po tych wszystkich miesiącach zobaczy znów kochankę. Nie wiedział, co jej powie. Ale jego złość na Firlejkę była jedynie bladym cieniem wobec nienawiści, która nim owładnęła, kiedy u wrót treglańskiej świątyni zobaczył głowę Krobaka z twarzą posiniałą od ciosów i czarnym skrzepem krwi u szyi.
Lelka, pomyślał, ze wszystkich sił starając się zapanować nad wściekłością. Znów Lelka. Nocny kruk, którego krakanie zwiastuje śmierć. Czasami wydawało mu się, że Krobak kochał ją bardziej niż któregokolwiek z synów – bo zaglądając w głąb jej szarych źrenic, widział samego siebie.
W gospodach Tregli szeptano nie bez lęku, że pachołkowie znaleźli ścierwo Lelki, roztrzaskane na skałach pod murami świątyni. Wark jednak nie dowierzał ani jednemu słowu. Po śmierci ojca posłał pachołka pod świątynny mur, wzywając siostrę na naradę, ale nie usłuchała. Bramy przybytku były zamknięte na głucho. Nie otwarły się nawet wówczas, kiedy Warka ogłoszono kniaziem. Zresztą nie prosił dłużej. Rozkazał otoczyć świątynię zasiekiem z naostrzonych kołów, którego dzień i noc strzegli najwierniejsi z drużynników. Nie dbał, czy jego wiarołomna siostra istotnie roztrzaskała się na skałach na brzegu morza. Jej śmierć nie była żadnym zadośćuczynieniem za mord na sinoborskim kniaziu.