– Na Przychytrzu widziałem, jak czysty metal roztopił się pod twoim dotykiem. Wypalałaś dłonią ślady w kamieniu. Twoje włosy były ogniem. Okaleczyłaś Warka. A potem podpaliłaś sinoborskie okręty. – Zawahał się. – Gdybym tego nie oglądał własnymi oczami, nigdy bym nie uwierzył.
Nie odpowiedziała od razu. Jej włosy unosiły się na wodzie i połyskiwały w promieniach słońca jak złota przędza.
– Dawno temu jedna z kobiet w moim rodzie była Iskrą – odezwała się wreszcie. – W jakiś sposób Delajati zdołała wydobyć ze mnie jej dziedzictwo.
Wiedział, że powinien zapytać, co ją łączy z boginią Servenedyjek, i spróbować wreszcie oddzielić prawdę od majaków. Jednak po prostu nie mógł zapomnieć wyrazu twarzy Warka, kiedy spoglądał z dołu schodów na Iskrę, ani później, gdy walczył z nią na dziedzińcu, rozumiejąc już bardzo dobrze, że przegra.
– Czy Wark ozdrowieje? Czy takie rany w ogóle mogą się zagoić?
– Nie wiem. Ale – odwróciła oczy – istnieją pewne wzory, które powracają bez końca, a ja zabiłam wcześniej brata Eweinrena.
Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia. Nic więcej nie można było zrobić.
– Wiem. Powiedziałaś mi na Przychytrzu.
Poczuł, że stężała pod jego dotykiem.
– Biedny Wark! – Roześmiała się nieprzyjemnym chropowatym śmiechem. – Nie umiał się obronić przed olśnieniem Iskrą.
Odwrócił wzrok. W Czerwienieckich Grodach Iskry były śmiercią, sprowadzały pożogę na uśpione osady albo zbierały martwych bohaterów z pola bitwy, by zaprowadzić ich do kohorty Org Ondrelssena. Nawet kiedy schodziły w dół, pomiędzy śmiertelników, ich miłość sprowadzała nieszczęście i rozlew krwi.
– Jest taka stara baśń w moim kraju – mówiła Szarka. – „Nie patrz w żywy ogień, nie spoglądaj w twarz Iskry, bo jeśli cię olśni, podążysz za nią na koniec świata. Będziesz biegł za nią, póki nie padniesz martwy, a ona nie obejrzy się za tobą”. I nawet Twardokęsek pobiegł, choć po nim oczekiwałam więcej rozwagi. Znam tylko jednego mężczyznę, który oparł się olśnieniu Iskrą. Ciebie.
– Jesteś taka pewna?
Odsunęła się.
– Nie bawmy się słowami, książę. Nie mam dość siły.
– Nie umiem z tobą rozmawiać.
Złagodniała nieco. Wręcz się uśmiechnęła.
– Jesteśmy sami pośrodku Wewnętrznego Morza, książę, i nie ma dokąd uciekać. Nie wiem jednak, jak wiele pozostało czasu. Morze łagodzi moc Zird Zekruna. Ale nie zatrzyma go na zawsze.
– Czujesz go?
Podciągnęła wyżej płaszcz.
– Jak przyćmiony ból w całym ciele. Przyciąga mnie. – Uniosła się nieznacznie i wyciągnęła dłoń na północ. – Tam jest Hałuńska Góra. W końcu zew stanie się przemożny, a kiedy to nastąpi, nie pozwól mi śpiewać. – Spojrzała mu w oczy. – Woda ze źródła Ilv nie odebrała mi mocy, tylko wypaczyła ją zgodnie z wolą Zird Zekruna. Kiedy bóg mnie złamie, popłynę na Pomort i oddam mu nas oboje. Oddam mu wszystko, czego zapragnie. Więc lepiej już, żebyś mnie zabił. Być może Sorgo…
– Nie chcę mówić o śmierci – przerwał ostro. – Zwłaszcza o twojej.
Roześmiała się, pierwszy raz bez goryczy.
– To niedobrze – odparła, wciąż rozbawiona. – Bo właśnie śmierć jest u źródeł wszystkiego i nie zniknie, jeśli będziemy milczeć wystarczająco długo i uparcie. Będziesz mnie musiał wysłuchać. Zmarnowaliśmy zbyt wiele czasu.
– Całą długą zimę. Były takie chwile… – zacisnął zęby – że mógłbym cię zabić własnymi rękami, bez pomocy Zird Zekruna. Mijały miesiące i nie mieliśmy od ciebie żadnych wieści. Ani jednego słowa.
– Pozwoliłeś mi odpłynąć.
– Jak mógłbym cię zatrzymać?
– Zwyczajnie, książę. – Uśmiechnęła się, ale już zupełnie innym uśmiechem, który nie sięgał oczu. – Wziąć za rękę i powiedzieć „zostań”. Niektóre rzeczy są proste, w przeciwieństwie do wielu innych.
– Nie. – Potrząsnął głową. – Nic nie jest proste. Nie pomiędzy nami i nie w tych czasach. Najmniej zaś miłość.
Kiedy padło ostatnie słowo, wydało mu się, że ściągnięte rysy Szarki rozluźniły się nieco.
– Czy mamy coś do jedzenia? – spytała. – Jestem głodna. Rozsupłał sakwę, podał jej bochenek chleba, trochę zeschniętego sera.
– Skąd? – zapytała z pełnymi ustami.
– Od wiedźmy. W jakiś sposób wiedziała, czego będziemy potrzebowali.
– Czy chociaż ona ocalała?
– Nikt prócz nas nie odpłynął z Przychytrza. I nie odpłynie, bo spaliłaś okręty. Więc nawet jeśli żyje… – Rozłożył ręce.
Szarka nie zjadła wiele, oderwała tylko kawałek skórki. Otrząsnęła okruchy nad wodą i drobne złote rybki natychmiast podpłynęły, aby je chwytać.
– Najchętniej bym usnęła – wyjaśniła i osunęła się niżej na dno łodzi. Półleżąc, podłożyła sobie sakwę pod głowę. – Ale za bardzo się boję przebudzenia. Opowiem ci teraz, dobrze?
– Co tylko zechcesz.
Skrzywiła się nieznacznie.
– Nie chcę. Ale powinieneś wiedzieć. Pierwsze, co pamiętam, to stado kóz. Zwyczajnych kóz, czarnych i brunatnożółtych, o długiej, skołtunionej sierści. Słońce świeciło mi prosto w oczy, a one chodziły wokół, mecząc i obgryzając kolczaste krzewy. Potem zaprowadziły mnie do wioski. Ludzie wybiegli mi na spotkanie. Ktoś smagnął mnie biczem. Krzyczeli. Nie rozumiałam słów, ale miałam moje dwa miecze, więc… – przełknęła ślinę – zabiłam ich. Zabiłam ich wszystkich.
– To była wioska norhemnów, prawda? – spytał cicho. – Dlatego nosisz ich strój?
– Nie wiem. Przypominam sobie tylko zapach krwi, spiekotę i brzęczenie much. I słońce, ostre, jaskrawe, które wbija się pod powieki jak igła. Chyba uciekłam w góry. Nie pamiętam tego dokładnie. – Spojrzała mu w oczy. – Byłam na wpół szalona ze strachu i pragnienia. Nie umiałam znaleźć wody. Krążyłam po skałach, aż wreszcie nie miałam już siły iść dalej.
– I wtedy cię znalazł jadziołek?
– Tak. Zaprowadził mnie do wodopoju, zapewne niedaleko swego leża, bo wszędzie leżały rozkładające się zwierzęta. Ale woda była krystaliczna, niemal słodka. I nagle ten opar, który zasnuwał mi głowę, uniósł się i rozwiał. Wiedziałam, kim jestem. Tyle że… – Przygryzła wargę.
– Był też jadziołek – dokończył.
– Bardzo trudno go zabić – odparła obronnym tonem.
Zdumiała go. W Karuat, na pustyni i jeszcze dalej, na stepach, gdzie rozciągały się ziemie norhemnów, wierzono, że jadziołek jest świętym zwierzęciem, nieśmiertelną bestią snów, zesłaną przez boginię.
– Spróbowałaś?
– Tego samego wieczoru. – Wzruszyła ramionami. – Ale byłam zbyt słaba. A następnego dnia natrafiłam na karawanę handlarzy niewolników i zrozumiałam, że mnie chroni. Skuteczniej niż jakakolwiek broń, którą zdołam zdobyć czy wymyślić. Poza tym… – Opuściła powieki. – Przywoływał moje wspomnienia, a bardzo chciałam pamiętać. I wiedział, gdzie cię znajdę.
– Na Tragance?
Skinęła głową.
– Pragnęłam cię spotkać. Jadziołek odpowiedział na moje pragnienie i poprowadził mnie we właściwym kierunku.
Przypomniał sobie ogrody bogini Traganki, odbicie Szarki w sadzawce, jej oczy zielone jak wiosenna trawa. I okrzyk jadziołka, kiedy spadał z nocnego nieba wprost na niego.
– Jadziołek dba tylko o jedno – powiedział szorstko. – Popycha cię tam, gdzie przeleje najwięcej krwi. Gdzie oboje ją przelejecie. I karmi się twoim cierpieniem.
– Być może – odparła. – Ale inaczej bym cię nie odnalazła.
Łódka kołysała się lekko na falach, a nakrapiane pomarańczowo ryby wyskakiwały z rzadka nad powierzchnię.
– Wiesz, co stało się później – podjęła szeptem Szarka. – Ale nie wiesz, co stało się wcześniej. Zanim…
Ostatnie słowo wypowiedziała tak cicho, że go nie usłyszał. Jednak potrafił je odgadnąć, odkąd w tamtą upiorną noc na Przychytrzu Suchywilk wypowiedział słowa ballady – „a potem urodzili się na nowo i miłowali się jako wcześniej”. Kiedy śpiewano ją w Czerwienieckich Grodach, Koźlarz sądził, że to tylko pieśń, jedna z wielu, którymi minstrele zarabiali na chleb w północnych dworach. Lecz dzisiaj nie był już pewien.
– Opowiedz – poprosił, pokonując strach.
Przez rok, odkąd spotkali się w ogrodzie Fei Flisyon, łudził się, że zdoła uniknąć wiedzy, kim naprawdę jest ta kobieta. Czekała ich wojna z Zird Zekrunem, więc odsuwał od siebie jej tajemnicę. Wydawała mu się nieważna w obliczu tego, co mógł uczynić im pan Pomortu. Ale po Przychytrzu rozumiał, że się pomylił. Tajemnica Szarki mogła zniszczyć ich wszystkich.