Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie – rozciągnęła usta w uśmiechu. – Po prostu biję się z myślami.

– Pewnie, tyle wrażeń. Już dolatujemy.

„O czym mówiłaś? O czym mówiłaś?” – Zoe krzyczała w umyśle do tej dziwnej istoty, która dawno, dawno temu musiała być Mistrzynią, jej przodkiem.

„Ciekawe, o czym pogadałby neandertalczyk z Einsteinem? Zresztą i tak tego nie zrozumiesz”.

– Czy coś się stało? – spytał Eddie, obserwując jej twarz.

– Nie, nic. Wiesz, nie co dzień przylatuje tu statek z Ziemi.

Iza ryknęła śmiechem.

– Mała ma jaja. Ops… przepraszam, nie to miałam na myśli.

– Czekaliście na nas tysiące lat – przez ogromną, poszarpaną dziurę w sklepieniu wylecieli ponad Statek Przodków. Owionął ich mroźny wiatr. – Ale odkryłem was właściwie przypadkiem.

Teraz zobaczyła jego pojazd, przyklejony do lodowej powierzchni. I on go nazywał małym… Był monstrualny, wielkości sporej góry lodowej, choć w porównaniu ze Statkiem Przodków rzeczywiście wyglądał na naprawdę malutki.

– To był zwykły lot zwiadowczy. Wiesz… Szukaliśmy uciekinierów i… Szlag, nic, nic, nic – przez wieki, przez tysiąclecia. Zagubiliście się, cholera…

– Kto to są „uciekinierzy”?

– Twoi przodkowie.

– Dlaczego uciekali? Przed czym?

– Zaraz ci wszystko wyjaśnię. Najpierw musimy zadokować – uśmiechnął się. – Nastaw temperaturę na minus dwadzieścia – zerknął na Izę.

– No, kurde! Szron pokryje wszystkie urządzenia!

– Niech pokrywa. Nic im nie będzie.

Iza zaczęła kląć. Jedna ze ścian statku przybysza z Ziemi nagle znikła, a Zoe ogarnęła tak potworna fala gorąca, że nawet w pamięci Umarłych Mistrzów nie mogła odnaleźć podobnego uczucia.

– Spokojnie, spokojnie – mówił Eddie. – To tylko minus dwadzieścia. To cię nie zabije, dziewczyno. Nie bój się.

Wlecieli do wnętrza statku. Właściwie trudno powiedzieć jak wyglądał. To była feeria barw, kolor na kolorze. Wszystko wokół drgało, migało, poruszało się. Szron zaczął od razu pokrywać wnętrze statku. Szkoda tylko, że było tak strasznie gorąco! Zoe puściła dziwną rzecz, która sprawiała, że lata, i powoli opadła na podłogę – równocześnie i miękką, i szorstką, a przy tym przyjemną w dotyku. Kolory wokół migotały wściekle, lecz barwy blakły pod tężejącą skorupą lodu.

– Pałac Królowej Mrozu – zakpiła Iza. – Gerdo! Uratuj swojego Kaja!

– Milcz, kobieto – mruknął Eddie. – Stajesz się nudna.

– Powtarzasz mi to od setek lat – Iza pokazała mu język.

– Naprawdę żyjesz od setek lat? – spytała Zoe.

– Tym fantomom to lepiej nie ufać. Zjesz coś?

Zoe przygryzła wargi, rozglądając się wokół. Usiłowała powstrzymać łzy.

– Eddie…

– Co?

– Ten statek jest wystarczająco duży dla nas dwojga. Eeeeee… Zabierz mnie na Ziemię, co?

Zdenerwował się, i to bardzo.

– Bo wiesz, ja jestem bardzo mała. Mało jem, właściwie to zadowolę się byle czym – wystarczy byle ochłap, byle co, jakieś resztki… Cokolwiek! Zabierz mnie, dobrzeee?

Nachylił się nad nią, przygryzając wargi. Nie mógł spojrzeć w jej rozszerzone nadzieją oczy; kosił wzrok i nerwowo pocierał podbródek.

– Zoe, kotku – prawie szepnął. – Jak ci to powiedzieć? Jak to powiedzieć, żebyś mogła zrozumieć? Czekaj… Fale! Wiesz co to są fale, prawda? Więc przy starcie powstają takie fale. Wszystko faluje, chwytasz? Faluje cała rzeczywistość. I twoje ciało imploduje. Nie, tego słowa nie pojmiesz – był coraz bardziej zdenerwowany. – Cała rzeczywistość się burzy, zakłóca… aaaaa… znaczy faluje. Chryste, powtarzam się! I następuje takie… eeeee… zgniecenie. Nie przeżyjesz tego. Ale powiedzmy, że mógłbym cię zmienić i jakoś byś przeżyła. Dobra, startujemy, lecz, niestety, potem czeka nas coś jeszcze – skok z fali na falę, śmignięcie czółna po samym wierzchu fal, z jednej na drugą. Przy tym wydzielają się inne fale…

– Aleś to, kurwa, wytłumaczył – wtrąciła się Iza. – Sama nic nie pojęłam, chociaż teoria nie jest mi obca.

– A jak mam to zrobić?! – krzyknął Eddie.

– Prosto – teraz Iza nachyliła się nad Zoe. – Słuchaj, dziecko! Rozpieprzy cię od razu na starcie. W porządku, możemy cię zmienić tak, że przeżyjesz, ale wtedy rozpieprzy cię dopiero przy skoku. Za rok, mniej więcej, od tej chwili. I temu dałoby się zapobiec, ale zmiany twojego organizmu musiałyby być tak wielkie, że nie byłabyś już sobą. To mniej więcej tak, jakby obciąć ci rękę i wysłać na Ziemię. Twoje geny dotrą, ale czy TY tam dotrzesz?

– Aleś to, kurwa, wytłumaczyła – przedrzeźniał ją Eddie. – Sam nic nie zrozumiałem. Choć znam teorię.

Iza zmierzyła go zimnym spojrzeniem.

– Dziecko – zwróciła się do Zoe. – W kwestii technologii nie możemy się porozumieć. Nie mamy wspólnego języka. To tak, jakbyś ty chciała powiedzieć górze lodowej jak ma wiosłować.

– Rozumiem – powiedziała Zoe.

– Nic nie rozumiesz, ale to najmniej istotne w tej chwili.

– Rozumiem, że nigdy się stąd nie wydostanę.

– Nigdy, dziecko – Iza uśmiechnęła się smutno. – Ale twoje praprawnuki będą mogły polecieć, gdzie będą chciały. Możemy stworzyć planety, które wydałyby ci się rajem. Możemy stworzyć statki tak wielkie, że ten twój, Statek Przodków, wydawałby się łupinką. Ale tu musi przeminąć wiele pokoleń – Iza potrząsnęła głową. – To są niewyobrażalne odległości, eony czasu. Nie wrócimy na Ziemię i nie przyślemy pomocy w dającej się przewidzieć przyszłości.

Eddie skrzywił wargi w czymś, co również miało być uśmiechem.

– Kawaleria nie przybędzie na czas – mruknął. – Przynajmniej nie tym razem.

Zoe znowu nic nie zrozumiała.

– Ale słuchaj – Eddie znowu nerwowo potarł brodę. – Już za rok ta planeta będzie znośnym światem. Za pięć, sześć lat będzie całkiem fajnym miejscem do życia. Nie rajem, ale całkiem przyjemnym miejscem, w którym da się żyć. W porównaniu z tym, co teraz macie.

– Będziecie mogli się rozwijać – dodała Iza. – Nareszcie.

Nagle coś odezwało się w głowie Zoe. Coś bardzo starego, coś pochodzącego z zamierzchłych epok. „Spytaj go, ile ma lat, dziewczyno”. Ledwie zrozumiała tak archaiczny język.

– Ile masz lat, Eddie? – spytała.

Drgnął, słysząc to pytanie, i szybko zerknął na Izę, ale ta tylko wzruszyła ramionami.

– A dlaczego cię to tak nagle zainteresowało? – spytał po dłuższej chwili.

– Mówiłeś o eonach czasu…

– Wiesz – westchnął. – Bardzo się zmodyfikowaliśmy, jeśli chodzi o geny. Zmiany były tak głębokie, że Matuzalem mógłby mi zazdrościć, ale wiesz, podróże w kosmosie…

– Ile masz lat, Eddie? – powtórzyła.

Znowu zerknął na Izę, a ta znowu wzruszyła ramionami.

– No dobra – westchnął. – Parę tysięcy – uśmiechnął się sztucznie. – Masz mnie – wycelował w nią palec. – OK, bingo! – usiadł w fotelu i rozprostował nogi. Podciągnął szalik na nos, żeby się nie zaziębić. Zoe było tak nieznośnie gorąco, że ledwie mogła wytrzymać. – Słuchaj, nie da się podróżować w kosmosie żyjąc jakieś siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat. Wysyłając statki zwiadowcze, musieliśmy zmodyfikować swoje ciała, przepracować pewne koncepcje rozwoju…

– Nie słuchaj go, dziecko – wtrąciła Iza. – Ten jak coś zacznie gadać, to tak zakręci, że nie jestem w stanie go zrozumieć.

– Milcz, fantomie!

– Nie jestem w stanie go zrozumieć – kontynuowała Iza – w żadnej kwestii oprócz najprostszych, na przykład: „Rozbieraj się i tańcz na konsoli”. Efemeryczność podróży w kosmosie wymusiła…

„Spytaj go, czy przybył tu w dobrej wierze” – powiedziało coś w mózgu Zoe.

– Czy przybyłeś tu w dobrzej wierze? – spytała Zoe, przerywając Izie.

– Tak – Eddie skinął głową. – Dlaczego w to wątpisz?

„Mówi prawdę. Mówi prawdę!” – w głowie dziewczyny odezwały się liczne głosy Umarłych Mistrzów.

„No to teraz przygotuj się na ostateczny atak, dziewczyno” – powiedział w jej głowie Uri. – „Gotuj się na śmierć”.

„Jeśli przybył w dobrej wierze, to co mi grozi?” – zapytała Mistrzów.

„Spróbuj się dowiedzieć, kto to są Uciekinierzy” – odezwała się zamierzchła istota, śpiąca w jej mózgu.

69
{"b":"100640","o":1}