Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ona z kimś rozmawia! – Eddie poderwał się z fotela. – Widzisz zmiany na jej twarzy?

– Widzę – mruknęła Iza. – Widzę, widzę, widzę! Ślepa nie jestem.

– Z kim? – prawie krzyknął.

– Cholera wie. Telepatii nie ma w całym Wszechświecie.

– To może poprosiłbym o jakieś wyjaśnienie – podszedł do fantomu tak, jakby chciał go pobić, choć raczej trudno bić powietrze „nasączone kolorami”.

Iza wzruszyła ramionami.

– Schizofrenia?

– Rozmawia z samą sobą?

– A nie? – Iza cofnęła się z zasięgu jego rąk, zupełnie jakby była normalnym człowiekiem. Takim, którego można pobić.

– Schizofrenik może mieć rozdwojenie jaźni, ale te jaźnie raczej ze sobą nie rozmawiają.

– Tu bym się tak do końca nie zgodziła, ale…

– Skąd to pytanie o liczbę lat?! – prawie wrzasnął.

– Jesteś za bardzo zdenerwowany, a to mi się udziela, jako części twojego mózgu.

– Więc przestań mi się tu telepać, tylko odpowiedz. Dlaczego pytała mnie o wiek?

Iza zamyśliła się, podpierając brodę pięścią.

– Aaaaaaaa…

– „Aaaa”? A może konkretniej? – napierał.

– No przecież jestem kawałkiem twojego mózgu. Nie wiem nic więcej, niż ty!

– Sam cię programowałem, więc wydukaj coś wreszcie.

Iza z trudem panowała nad sobą.

– OK. Połączmy dwie rzeczy: schizofrenię i kanibalizm.

– Co?!

– Ci, którzy jedli przodków, na Ziemi, uważali, że ich wiedza zostaje przekazana potomkom w trakcie rytuału. Że w ten sposób duchy przodków wchodzą do ciała, że się tak wyrażę, potomka-konsumenta.

– No przecież to brednie…

– A jeśli nie? Dodaj do tego promieniowanie, mutacje, sterowaną schizofrenię, ewolucję…

– Co za bzdety! – Eddie podszedł do Zoe. – OK, sprawdzian. I, proszę, odpowiedz mi szczerze, bo zawsze potrafię rozpoznać, czy kłamiesz – uśmiechnął się. – Pytanie sprzed tysięcy lat: gdy popsuje się kompas, to co nam pozostaje?

„Odpowiedz mu szczerze” – powiedział w jej umyśle Uri. – „Na pewno potrafi rozpoznać kłamstwo. Na pewno, dziewczyno”.

Zoe nie potrafiła dotrzeć aż tak daleko wstecz. Obudziła Starych Mistrzów i dopiero za ich pośrednictwem, za pośrednictwem tych, co budzili jeszcze starszych, uzyskała odpowiedź.

– Gdy popsuje się kompas, to mamy jeszcze żyrokompas – odrzekła.

– Jezus! – Eddie usiadł pod oszronioną ścianą, ukrywając twarz w dłoniach. – Jezus Maria! Od tysięcy lat żyją na lodowej pustyni w najprymitywniejszych warunkach, a ona wie, co to żyrokompas!!!

– Jeśli cię to pocieszy – skrzywiła się Iza – to ja też tego nie rozumiem.

– Powiedz coś!

– Sterowana schizofrenia, kanibalizm, przekazywanie wiedzy przodków…

– Powiedz coś z sensem – przerwał jej.

– Czary? – zabrzmiało to jak pytanie.

Rzucił w nią jakimś przedmiotem. Oczywiście przeleciał przez Izę na wylot i roztrzaskał się na kolorowej, oszronionej już ścianie.

Zoe dopiero teraz odważyła się usiąść na brzeżku czegoś niesamowicie miękkiego, jednak od razu wstała, bo to coś było potwornie gorące.

– Przepraszam – uniosła wysoko głowę, żeby spojrzeć Eddiemu prosto w oczy. – Kto to są Uciekinierzy?

Okutany w kilka warstw ubrania człowiek uspokajał się powoli. Podszedł do jakiegoś przedmiotu, którego nie potrafiła nazwać, i wziął coś, czego kształtu nie mogła określić, bo to coś się zmieniało, jakby żyło w jego ręce.

– Chodź – powiedział już zupełnie spokojnie. – Wyleczę ci ten reumatyzm.

Przytknął pulsujący kształt do jej ramienia. Poczuła lekki ból, właściwie nawet nie ból, ale jakieś takie dziwne ciepło i drętwienie. Kazał jej otworzyć usta, wlał tam trochę śmierdzącego płynu.

– No i już – uśmiechnął się ciepło. – Będziesz żyła w zdrowiu zdecydowanie dłużej od wszystkich innych ludzi na tej planecie.

– Ale ja muszę umrzeć, żeby mój uczeń mógł przejąć wiedzę Przodków!

– Twój uczeń będzie musiał poczekać trochę dłużej niż reszta – uśmiechnął się, tym razem szeroko. – Wracając do sprawy – usiadł na czymś, co zawinęło się w dziwny sposób, tworząc dodatkową ochronę przed zimnem. – Żeby wyjaśnić problem Uciekinierów, muszę zacząć opowiadać od początku.

– Na początku był Wielki Wybuch – wtrąciła Iza. – A teraz nastąpi opowieść o milionach lat rozwoju wszechświata, krok po kroku…

– Przestań – przerwał jej. – Stajesz się naprawdę nudna.

Zoe przykucnęła, bojąc się usiąść na czymkolwiek.

– Opowiadaj – szepnęła.

Eddie zsunął szalik z twarzy.

– To nie jest takie proste. Widzisz… Przed wiekami ludzie radzili sobie dość dobrze, ale ciągle było im mało i mało…

– Mało czego?

– Wszystkiego. No i zaczęli robić komputery. Maszyny, które najpierw umiały tylko liczyć, a potem potrafiły już wszystko. Ale ciągle im nie wystarczało. Stworzyli maszyny potrafiące myśleć, samodzielnie podejmujące decyzje. Skonstruowali elektryczne istoty, które miały własne życie, własną świadomość, jaźń, które potrafiły się same uczyć i rozwijać. To były żywe istoty, prawdziwe. No i ludzie zamienili się w Bogów. Ale, jak to bywa u ludzi, nie byli bogami perfekcyjnymi. Jakiś idiota napisał wirusa, no i zaczęła się wojna…

– Między kim a kim? – spytała Zoe.

– Między ludźmi a maszynami. Nazywali je wtedy „robotami” albo „androidami”, choć to łudząca nazwa, bo to nie były istoty człekokształtne. Ludzie dali tym elektrycznym istotom umysł i ciało, a ten dureń, co napisał wirusa, dał im duszę. Duszę, niestety, wredną. A i to jest delikatnie powiedziane. To była jatka, to była rzeźnia, to było piekło…

– I co dalej?

– Widzisz, gdy okazało się, że ludzie zaczynają przegrywać, i to z kretesem, ci, którzy przebywali na orbicie Ziemi i mieli jeszcze nie zainfekowane komputery, zaczęli uciekać. Wszystkie statki zdolne do międzygwiezdnej podróży, zaopatrzone czy nie, spieprzały jak zające. Większość zresztą szlag trafił, bo ludzie jeszcze nie znali planet, które nadawałyby się do zamieszkania. Ponieważ szukaliśmy was przez tysiąclecia i niczego nie znaleźliśmy, śmiem twierdzić, że tylko twoim przodkom się udało. Przynajmniej jako tako.

Zoe niewiele rozumiała.

– Coś pokażę ci – Eddie podszedł do bryły pulsującej dziwnym światłem. – Mam kolekcję broni z tamtego okresu – jego oddech osiadał parą na oszronionych urządzeniach. – Patrz – podał jej mały przedmiot – to jest laser bojowy.

Jedna ze ścian statku zniknęła znowu. Owionął ich mroźny wiatr, a Zoe doznała pewnej ulgi. O dziwo, po raz pierwszy nie poczuła ukłucia reumatyzmu w swoim chorym barku. Czyżby naprawdę była wyleczona?

– Celuj tam – Eddie naprowadzał jej rękę. – Doskonale. Teraz przyciśnij tutaj.

Usłyszała cichy syk. Szczyt odległej o kilkaset kroków góry lodowej nagle eksplodował, odłamki lodu opadały w śnieg.

– A to jest blaster. Ręczny. Jedyny taki egzemplarz, jaki się zachował – Eddie włożył jej w dłoń inne urządzenie. – Mierz tak, jak poprzednio. Świetnie! Przyciśnij tutaj…

Góra lodowa rozpadła się na kawałki. Chwilę później usłyszeli makabryczny huk, a potem dotarła do nich fala gorącego powietrza. Zoe chciała rzucić się na kolana. Taka moc w tym tycim gówienku! Czuła w sobie jakąś nieprawdopodobną siłę…

– A teraz najlepsza zabawka z tamtych czasów – trajkotał Eddie. – Słuchaj, uwielbiam z niej strzelać. Naprawiam i konserwuję ją już od tysięcy lat. Zoe, dziecko – podał jej dwie rury połączone za pomocą sznurków z jakimiś bezkształtnymi częściami. – To jest ręczny miotacz atomowy. Rewelacja!

Najpierw założył jej hełm, który musiał wypchać własnym szalikiem, żeby pasował do jej głowy, potem owinął ją płaszczem przeciwpromiennym (było jej w tym cholernie gorąco!), wreszcie założył jej maskę, maksymalnie skracając wszystkie paski.

– To akumulatory – postawił obok jakieś skrzynki i podłączył, jak sam mówił, „kablami”, do tych dwóch rur. – To jest radar lokalizacyjny – ustawił coś w wykroju znikniętej ściany. – Kabel ma pięćset metrów, więc wróg nie namierzy cię po sygnale, a ty nie musisz używać żadnego radia – założył jej na plecy kółka z nawiniętym drutem. – Teraz kanistry z paliwem – podłączył jakieś rurki – i komputer, który namierza twoją pozycję i określa koordynaty celu. I dwa żyroskopy. Zmieniasz położenie broni spowalniając jeden lub drugi żyroskop. Inaczej się nie da. Fajne, nie? Teraz pompujesz paliwo do rakiet z kanistrów. To trzeba zrobić w ostatniej chwili – wsunął dwa podłużne kształty do rur na jej ramieniu i zaczął poruszać małą dźwigienką, umieszczoną na jednym z kanistrów. – Teraz sprężony gaz, który utworzy lukę powietrzną przed lufami – podłączył nowe kształty do miotacza. – Musisz go wypuścić w odpowiednim momencie…

70
{"b":"100640","o":1}