Koledzy ukryli go starannie tuż przy „konkurencyjnym” pensjonacie. Świeżo po obejrzeniu filmu nakręconego według powieści Broszkiewicza „Wielka, większa i największa”, wmówili mu, że na pewno dzisiaj pojawią się tu przybysze z innej planety. A on ma wszystko wyśledzić i potem zdać relację. Mimo swoich „prawie” pięciu lat nie bardzo wierzył w tych kosmitów. Ale teraz…
Mały chłopczyk z otwartymi ustami obserwował powstawanie dziwnej plamy szarości. Widział szok u letników, nieudolne próby sprawdzenia, co to takiego. Widział przyjazd wezwanego przez telefon milicjanta. Ten też nie bardzo wiedział, co się dzieje: odstawił swój motocykl pod ścianę budynku, a potem, dla pewności, wylegitymował tych, którzy stali najbliżej, zapisując wszystkie dane w notesie. Widać było, że nie ma pojęcia, co powinien zrobić. Milicyjna radiostacja ustawiona na jego motocyklu nie działała poprawnie, więc skorzystał z telefonu, chcąc zawiadomić przełożonych o dziwnej, szarej plamie.
Matysik wcisnął gaz nowiutkiego radzieckiego GAZ-a. Pieprzony samochód! Tak nimi telepało na wybojach, że Tomecki miał spore trudności w trafieniu do ust własną kanapką z jajkami na twardo, którą przygotowała mu żona. Jajka, umieszczone pomiędzy dwiema kromkami chleba, wzbogacono nie tylko chrzanem, ale, niestety, także czosnkiem, dlatego Tomecki rozsiewał wokół siebie zapach, którego moc obalająca z łatwością pokonywała nawet iperyt.
– I co? – spytał, zasypując kolana okruchami chleba.
– Spróbuję wjechać na to wzgórze – Matysik wskazał niewielkie wzniesienie. – Może tam radiostacja nareszcie zadziała.
Na szczęście były to okolice Bydgoszczy, pełne pagórków i dolin. Nie to co Wrocław – piekielna równina, na której żadne radiostacje nigdy nie działały jak trzeba. Dodał jeszcze gazu, potem zjechał z nierównego asfaltu i zatrzymał się pośród sosen, na łasze piasku. Podniósł do ust mikrofon.
– Patrol siedem do „Pyskówki”. Słyszysz mnie?
– Głośno i wyraźnie – dobiegł ich zniekształcony aparaturą W.Cz. głos młodej kobiety. „Pyskówka” miała oczywiście inną nazwę kodową – „Wisła 3” – ale wszyscy, którzy doświadczyli jej trajkotania, płynącego z głośnika, nigdy nie używali oficjalnej nazwy. Pani Beata też zresztą szybko przyzwyczaiła się do nowego kryptonimu.
– „Pyskówka” do patrolu siedem. Dlaczego mnie nie odbieracie? Odbiór.
– Wszystkie pretensje proszę kierować do producenta tych pier… pieprzonych radiostacji. Odbiór.
– „Pyskówka” do siódemki. Ja was w ogóle nie mam. Dlaczego mi znikacie? Odbiór.
– Odebraliśmy zniekształcony sygnał. Dopiero teraz znalazłem jakieś wzgórze, żeby się połączyć. Odbiór.
– „Pyskówka” do siódemki, powtarzam przekaz. Mamy Efekt w waszej okolicy. Odbiór z potwierdzeniem.
Tomecki zaklął tak brzydko, że Matysik zaczął się cieszyć. Przycisk nadawania nie był włączony. Obserwował, jak kolega wyrzuca przez okno niedojedzoną kanapkę z jajkami i ociera usta.
– Kurwa jebana w dupę mać! – powiedział Tomecki już bardziej po ludzku, zionąc zapachem czosnku.
– Patrol siedem. Potwierdzam dotarcie komunikatu o Efekcie – powiedział Matysik. – Odbiór.
– „Pyskówka” do siódemki. Pieczyska. Powtarzam: Pieczyska. To w waszej okolicy, panowie. Odbiór.
– Ale nas jest tylko dwóch – Matysik nie wytrzymał nerwowo, zaraz jednak przeszedł na przynajmniej częściowo oficjalną procedurę. – Siódemka do „Pyskówki”. Jest nas tylko dwóch. Chryste! Odbiór.
„Pyskówka” zrezygnowała z procedury.
– Panie Felku! Podeślę wam coś z Bydgoszczy, ale to dopiero za jakieś dwie godziny. Ekipa z Warszawy będzie może wieczorem. Nie mam nic. Nie mam nic, panie Felku. Odbiór.
– Pani Beato, nas jest tylko dwóch!!! Odbiór.
Tomecki wyjął mapę ze schowka. Klął tak, że uszy powinny więdnąć.
– Panie Felku, kilkanaście osób. Pensjonat odseparowany od reszty. Dzwonił jakiś milicjant. Efekt maksymalny. Zróbcie coś. Proszę, panie Felku. Odbiór.
– „Pyskówka”… Nas jest tylko dwóch!!! Nie rozumiesz? Tylko dwóch! Jezu… Boże, Boże, Boże… Odbiór.
– Panie Felku, przecież wiem. Jezu, no nic nie wymyślę… Chryste! Dam wam Bydgoszcz za jakieś dwie godziny, może. Jak dobrze pójdzie. Współczuję. Odbiór.
– Żeby cię szlag trafił, stara kurwo – mruknął Tomecki, ocierając pot z czoła. Na szczęście przycisk nadawania był znowu wyłączony. Jego palec błądził po mapie i właśnie dotarł do właściwego punktu.
– No, ale tak nie może być!!! Odbiór. Kur… zapiał!
– Ale co ja poradzę, panie Felku? Jezu, no nic nie mogę. Odbiór.
– Pani Beato, Efekt i kilkanaście osób, a nas dwóch?! A zabezpieczenie terenu, a ochrona, obstawa? Co my możemy zrobić? Odbiór.
Musiał ją wkurzyć. Zapanowała dłuższa cisza, przerywana trzaskami w głośniku.
– „Pyskówka” do siódemki. Proszę o potwierdzenie Efektu i zastosowanie procedury. Odbiór – odezwała się oficjalnie.
– Potwierdzam Efekt. Nie biorę odpowiedzialności. Proszę o zapisanie, że jest nas tylko dwóch. Odbiór.
– „Pyskówka” do siódemki. Potwierdzam zapisanie liczebności patrolu. Potwierdzam rozkaz o procedurze wyjątkowej. Potwierdzam… – zawahała się. – Panie Felku – zmieniła nagle ton. – Naprawdę współczuję. Przyślę ekipę bydgoską za jakieś dwie godziny. Stanę na głowie, żeby to zrobić. Warszawa wieczorem, może… Odbiór i koniec.
– Bez odbioru – potwierdził Matysik.
– Kurwa jebana w dupę mać! – Tomecki zacytował sam siebie i wskazał palcem jakiś punkt na mapie.
„Prawie pięcioletni” chłopczyk w zaroślach widział wszystko. Najpierw podjechał ruski gazik. Wykonał dwa okrążenia wokół pensjonatu „Poruda”, omijając starannie szarą plamę, zupełnie jakby pasażerowie terenowego samochodu chcieli sprawdzić sytuację wokół bez narażania się na kontakt z kimkolwiek. Potem, sypiąc spod kół piaskiem, gazik zatrzymał się, blokując jedyną drogę prowadzącą do szosy na Bydgoszcz. Wysiadło z niego dwóch szeroko uśmiechniętych mężczyzn. Od razu rozwinęli sznurek i wbili w ziemię dwa paliki.
– Dzień dobry państwu – powiedział jeden z nich.
– Dzień dobry państwu – powiedział Matysik, zawiązując sznurek wokół palika. Najważniejsze, to odgrodzić się od „kontaktu”. Sznurek był jedyną skuteczną metodą. Inaczej wszyscy podejdą bliżej i… – Jesteśmy z sekcji likwidowania wycieków – wskazał na tablice z odpowiednimi napisami, przymocowane do burt samochodu. – Proszę, żeby wszyscy zebrali się w holu pensjonatu…
– A po co? – zapytał „profesor”.
Boże… Polski naród. Jakby to byli Niemcy, Anglicy, Amerykanie czy Rosjanie, wszystko poszłoby sprawnie. A tu zawsze ktoś musiał zapytać: „A po co?”. Tu zawsze ktoś nie stosował się do procedur, zadawał pytania. Wszyscy rozłazili się, nie było żadnej dyscypliny – to po prostu Polacy. Nie było i nie będzie dla nich żadnych autorytetów, żadnej władzy, której należałoby słuchać, żadnych przepisów niemożliwych do złamania. Opanowanie grupy letników tylko we dwóch zakrawało na cud. W Ameryce wystarczyłby pewnie jeden policjant. Tam ludzie współpracowali z władzą. Tu nie. Nigdy. I pod żadnym pozorem. Każdy wiedział swoje lepiej niż jakakolwiek władza. Na szczęście po kilkunastu poprzednich wpadkach procedurę opracowano dość dobrze.
Nauka na własnych błędach. Cholernie kosztowna nauka.
– Proszę państwa – Matysik uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Wybił rurociąg biegnący pod ziemią. Proszę nie podchodzić do naszego samochodu. Mamy tam bardzo niebezpieczne chemikalia z Bełchatowa – recytował zdania z Instrukcji Postępowania. – Auto jest skażone. Przyjechaliśmy prosto z akcji w kopalni.
Nikt nie skojarzył odległości Pieczysk i Bełchatowa. „Bełchatów” to było słowo-klucz. Czysto psychologiczny trick. Tę nazwę znał każdy. Tyle że, oczywiście, zachowanie Polaków było, jak zwykle, mało przewidywalne.
– Jaki rurociąg tutaj? – odezwała się jedna ze studentek. – Ja studiuję budownictwo wodne. Jaki kretyn mógł wymyślić rurociąg pod jeziorem? – wskazała na majaczącą za sosnami błękitną taflę.