Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jest w tym jakiś haczyk? – powrócił na swój fotel.

– Jest – Potocka również usiadła. Założyła nogę na nogę. Był to jeden z najpiękniejszych widoków, jakie można sobie było wyobrazić. Jak zwykle Sejm osiągał to, co chciał. To nie był policzek wymierzony cesarzowi Hirochito. To było nasikanie na stół w jego obecności. Nie dość, że kobieta, to jeszcze tak śliczna, że oficjele na dworze cesarskim musieli gremialnie dostawać apopleksji na jej widok.

Wiśniowiecki postanowił zaryzykować.

– Czy Sejm przewidział taką opcję, że… dasz mi tyłka, jeśli ma to przyspieszyć moją decyzję?

Wyraźnie się zdenerwowała. Poprosiła o papierosa, który wetknęła do długiej, damskiej lufki.

– Skoro już rozmawiamy szczerze – zaciągnęła się głęboko. – To… Jestem przygotowana na taką „opcję”.

Popatrzyła mu prosto w oczy. Odwrócił wzrok, skonfundowany.

– Tylko wiesz… – dobiła go kompletnie. – Nie wahaj się długo, bo w odwodzie mamy jeszcze Stefka, nie pamiętam numeru, Czarnieckiego, z piechoty morskiej.

Westchnął ciężko.

– Koronkowa robota – zerknął na koronki jej pończoch, widoczne spod spódnicy. – Nie omieszkaj powtórzyć tego marszałkowi Sejmu.

– Nie bądź niemiły…

– Biedny Maciuś Lubomirski – zakpił – spruty przez wrogie myśliwce, Koniecpolski ma tik nerwowy, a Radziwiłł to cholerny Litwin. Ukochanej Rzeczypospolitej pozostaliśmy ja i Czarniecki… Jak zwykle zresztą – roześmiał się głośno. – Zawsze tak jest. Polska w opałach, to Czarnieccy i Wiśniowieccy mają ją wyciągać z szamba… – podrapał się w brodę. – Brakuje tylko Sobieskiego.

– Jaś Sobieski złamał nogę podczas pierwszego skoku ze spadochronem na wstępnym szkoleniu. Mamusia wyciągnęła go z wojska.

– Rozumiem, że gdyby nie ten wypadek, to… byłby pierwszy na liście?

Skinęła głową.

– Znam Stefka. Nadał by się.

Potocka zaciągnęła się raz jeszcze.

– Jemu odmawia pięć kobiet na dziesięć. Tobie jedna na dziesięć – wysyczała.

– O taaaaak… – śmiał się w najlepsze. – Przepraszam. Wyobraziłem sobie sędziwego marszałka Sejmu, jak studiuje raporty w rodzaju: „Ściśle tajne. Ilość wzwodów osiągniętych przez Wiśniowieckiego w stosunku do średniej armijnej w okresie…”.

– Przestań! – osadziła go. Rumieńce na jej policzkach na pewno nie były udawane. Speszyła go tym dokumentnie.

– Przepraszam – szepnął.

– Chcesz, to dam ci tyłka! – warknęła. – Ale… Pozwól mi zachować choć trochę szacunku dla samej siebie!

– Przepraszam – powtórzył. – Wygłupiłem się. Sorry!

Przez chwilę panowała złowieszcza cisza.

– To znowu po żydowsku? – uśmiechnęła się lekko. – Czy chińskie świństwa?

– „Sorry” to po tonkińsku znaczy „zdejmij…” – machnął ręką. – Jaki haczyk tkwi w tej sprawie?

Nalała nowe porcje koniaku do kieliszków.

– La bombe de Heisenberg – przeszła nagle na martwy francuski.

– Que? De quoi tu parle?

– Bomba Heisenberga – powtórzyła po polsku. – Przecież w cywilu byłeś fizykiem. Wiesz kto to Werner Heisenberg, prawda?

– Ten od zasady nieoznaczoności?

– Mhm.

– On nie jest chemikiem. Jaką bombę mógł zrobić?

– Nie zrobił, ale robi… To jakiś cholerny koniec świata. A Niemcy, po pierwsze, są nieprzewidywalni, a po drugie, nienawidzą nas, Polaków, za to, że nie zabiliśmy u siebie Żydów. Co gorsza, daliśmy azyl Żydom z Niemiec. Teraz dostają piany, gdy widzą, jak nasi Żydzi handlują z USA… Dadzą nam popalić, jeśli Monisia Hitler ich nie powstrzyma… w twoich ramionach, i jeśli… to nie my będziemy mieć pierwsi bombę Heisenberga.

– Co to jest bomba Heisenberga?

– Armagedon. Koniec świata. Ostateczne rozwiązanie kwestii wszystkich narodów… – uśmiechnęła się smutno. – To jest ta okropna bomba atomowa!

– Jaka?

– Mniejsza z tym. Nasz najlepszy człowiek do spraw fizyki twierdzi, że zrobimy to szybciej, jeśli tylko zdobędziemy plany. Albo przynajmniej ogólne rozeznanie. Uran już się wydobywa na Syberii, lecz musimy mieć choćby ogólne pojęcie, o co chodzi… Tobie, jako mężowi Monisi, nie zabronią wstępu gdziekolwiek byś zechciał. Pojedziesz więc do Wiesbaden i zobaczysz, co to takiego ten ich reaktor. Jesteś fizykiem, zrozumiesz o co chodzi…

– Rozumiem też, że Czarniecki w związku z tym… nie ma szans – zakpił. – On jest architektem.

Potocka uśmiechnęła się lekko, a potem skrzywiła wargi.

– Nasz najlepszy człowiek twierdzi, że zrobimy to szybciej. Tylko musimy mieć punkt wyjścia. Jakieś plany.

– A on sam nie mógłby się pofatygować do Wiesbaden?

– Nie. Po pierwsze jest uciekinierem z Niemiec, a po drugie – Żydem.

– Jezu… Kto jest naszym najlepszym człowiekiem od fizyki?

– Nie wiesz? – Potocka uniosła brwi. – Albert Einstein.

* * *

Wiśniowiecki obudził się na kozetce w laboratorium. Tym razem od razu wiedział, gdzie się znajduje. Sam zdjął elektrody z głowy.

– Chryste Panie… – jęknął. – I to ma być „Erotyczny sen o najpiękniejszej kobiecie świata”?! Ja wam serdecznie dziękuję!

– Co? – zaniepokoił się Borkowski. – Nie było najpiękniejszej kobiety świata?

– Była… – Wiśniowiecki zaklął bezgłośnie. – Nawet chciała mi dać dupy. Ale do niczego nie doszło.

– A co stanęło na przeszkodzie?

– Bomba Heisenberga.

– Co?!

– Bomba atomowa, którą w Polsce rekonstruował Albert Einstein. Znacie takie nazwisko? – zakpił. – To była kontynuacja poprzedniego snu!

– Niemożliwe…

– No była! Była!!!

– Niemożliwe. Nie można kontynuować poprzedniego snu na naszych kasetach! – Borkowski zerknął na technika. Ten uspokajająco skinął głową i nachylił się nad komputerem.

– Inwektywy? – zapytał.

– Tym razem nie.

– O właśnie… Jednak panujemy nad sytuacją.

– Jesteśmy w domu – mruknął Borkowski. – Ty, słuchaj… Co to jest bomba Heisenberga?

– Nie wiem. To ichnia bomba atomowa, czy co… W życiu nie śniłem durniejszego snu. Miałem ożenić się z Moniką Hitler…

– Jezu… Poważnie?

– No.

– A kto to jest Monika Hitler?

– A jak myślisz? – Wiśniowiecki zaczął się ubierać. – Czyja to córeczka?… Zapewniam, że nie Kowalskiego.

– Weź przestań… Naprawdę do niczego nie doszło z najpiękniejszą kobietą świata?

– Do niczego. Aczkolwiek, rzeczywiście piękna była, małpa… Ambasador Rzeczypospolitej w Japonii.

– Coo?!

– No – Wiśniowiecki włożył buty i zbierał się do wyjścia. – Mam dość bycia waszym beta-testerem. To zbiór bzdur… te wasze sny.

– Ale przyjdziesz jeszcze wieczorem? – Borkowski wyskoczył za nim na schody. – Dzisiaj przetestujemy „Sukces w pracy zawodowej”…

Wiśniowiecki nie odpowiedział. Wydostał się z dusznej klatki schodowej na ulicę Podwale. Ziewnął i przetarł oczy. Tryskające zielenią drzew Wzgórze Partyzantów naprzeciw było kiedyś bastionem defensywy miasta, razem z fosą poniżej stanowiło część obronnych konstrukcji, które raczej się nie przydały. Brat Napoleona zmusił Wrocław do kapitulacji, pruska załoga poddała się, a zbudowane z takim trudem umocnienia trzeba było rozebrać. Ale nie dało się łatwo zniszczyć bastionów działowych, dlatego w samym centrum nowoczesnego miasta do dziś tkwiły obrośnięte drzewami wzgórza, teraz będące już tylko atrakcją dla turystów.

Wiśniowiecki minął niemiecki konsulat, mieszczący się w zeszłowiecznym budynku, i odnalazł swój samochód, zaparkowany nad fosą. O tej porze nie powinno być jeszcze korków. Skręcił w Piotra Skargi, przejechał plac Dominikański, ominął napowietrzne estakady i przez most Grunwaldzki dostał się na plac o tej samej nazwie. Plac… Za dużo powiedziane. To było po prostu monstrualne lotnisko, zbudowane przez Niemców w czterdziestym piątym w samym centrum miasta. Nawet dzisiaj mogłyby tu lądować międzykontynentalne samoloty, gdyby tylko ktoś zdemontował szyny tramwajowe i wyrównał pasy startowe.

Wiśniowiecki poczuł nagły głód. Skręcił w lewo i zanurzył się w plątaninę wąskich uliczek. Minął kilkupiętrowy bunkier z czasów wojny, skręcił w prawo, a potem, łamiąc przepisy, znowu w lewo. Ignorując znaki zakazu przejechał przez wyspę zwaną Ostrowiem Tumskim, potem znowu w lewo, aż wreszcie minął siedzibę niemieckiego sztabu obrony Festung Breslau, zamienionego na bibliotekę. Do Rynku nie było po co jechać. Mimo najlepszego wyboru knajp w mieście o tej porze niewiele z nich mogło być otwartych. Skręcił w prawo, minął kilka mostów i znowu złamał przepisy, zajeżdżając pod uniwersytet, dokładnie w miejscu, gdzie francuscy żołnierze przełamali pruską obronę. Zaparkował na Kuźniczej. „Internetowa Tawerna” była już otwarta. Zamówił piwo, kawę, frytki i kiełbasę z rusztu. Wykupił abonament na komputer i zalogował się błyskawicznie. Pociągnął łyk piwa. Altavista. „Heisenberg, Wiesbaden, a-bomb” – wystukał szybko. Szlag! Otrzymał czterysta trzydzieści jeden tysięcy dziewięćset dwadzieścia osiem adresów stron www spełniających powyższe kryteria. Zaczął sprawdzać kolejno pierwsze dziesięć.

27
{"b":"100640","o":1}