Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A Polska?

– Nie damy im nic powyżej „Łosia F”. Tak właśnie zamierzamy podziękować za wmanewrowanie nas w ten ohydny Vietnam! Ale zapewniam cię, że „Sabre” będzie zestrzeliwał japońskie „Łosie” jak kaczki. To już lekko przestarzałe maszynki…

– Nie przesadzasz?

– A jak myślisz, dlaczego król mianował ambasadorem mnie, Ankę Potocką? Ewidentnie kobietę, pierwszego babskiego ambasadora w Japonii! To polityczny policzek wymierzony cesarzowi.

– Dlaczego mi to mówisz?

Zamyśliła się na krótką chwilę, potem znowu pokazała te swoje lśniąco białe zęby.

– Japonia to karta bita – powtórzyła. – Zamierzamy pozwolić Amerykanom na odzyskanie Hawajów. Może Midway, a może nawet damy im chwycić Okinawę… Zbyt wiele korzyści czerpiemy z handlu, żeby ich nie ugłaskiwać. Włochy się nie liczą, zaś Austro-Węgry zbyt boją się własnego cienia i czeskiej rewolucji – spojrzała na niego, ale zaraz odwróciła wzrok. – Rzeczpospolita zamierza postawić teraz na Niemcy. I dlatego wezwano cię do Tokio.

– Mnie?

– Ciiiiiiiiii… – położyła palec na wargach. – Reszta w pokoju specjalnym w ambasadzie.

Wzruszył ramionami. Policjanci na skrzyżowaniach salutowali karnie, tłum na chodnikach od czasu do czasu wiwatował.

– Japończycy nie mają swojego odrzutowca? – spytał.

– Mają, mają… Toyota „Hiryu”. Na sześć prototypów sześć zapaliło się podczas próby uruchomienia silnika. Jest jeszcze Honda V7, na kradzionej niemieckiej technologii BMW. I Subaru „Hokkai”. Wiesz… – mrugnęła do niego. – To japońskie „coś” lata za wolno i za nisko – zachichotała. – „Sabre” nie będzie miał wielkich kłopotów…

Samochód dotarł wreszcie do gmachu ambasady. Piechota morska w wyjściowych uniformach pospiesznie otwierała bramę. Limuzyna bezszelestnie wjechała na podjazd. Lokaj doskoczył błyskawicznie i otworzył drzwi. Wiśniowiecki pomógł Ance wysiąść, usiłując nie patrzeć w dół… To było strasznie trudne. Bez słowa przeszli do pokoju specjalnego. Potocka osobiście zamknęła i zabezpieczyła drzwi. Potem włączyła generator drgań.

– Wino? Koniak? – podeszła do barku na kółkach. – Mam prawdziwą niemiecką brandy z prowincji Cognac! – zaznaczyła z uśmiechem. – Co?

– Okey.

– Jezu… Tylko nie mów tym żydowskim żargonem, proszę.

– To był amerykański… – Wiśniowiecki z satysfakcją przypomniał sobie wszystkie sztuczki Rappaporta z „Latryny”. – Ale jeśli oczywiście wolisz martwy francuski, czy martwą łacinę…

– Nie znęcaj się nade mną, biedną dziewczynką – podała mu ogromny kieliszek napełniony koniakiem. – Siądź, proszę.

Usiadła naprzeciw, kolano przy kolanie – tak ściśle, że między uda nie dałoby się wcisnąć nawet amerykańskiego noża szturmowego. Szlag!

– Twoje zdrowie – ledwie umoczyła wargi. – Wiesz, dlaczego cię wezwano?

– Liczę, że mnie uświadomisz, Aniu.

– Okey… – powtórzyła za nim i mrugnęła porozumiewawczo. – Śmiejesz się ze mnie, prawda? To po chińsku? Pewnie jakieś świństwo…

– Taaaak… We wschodnim tonkińskim „Okey” znaczy „zdejmij majtki”.

– Szowinistyczna męska świnia! – uśmiechała się jednak dalej. Opuściła głowę, a potem podniosła znowu. Jej oczy błyszczały. – Teraz wiem, dlaczego wyznaczono ci to zadanie…

– Jakie?

– Masz poślubić Monikę Hitler.

– Coo?! Kogo?!

– Monika Hitler jest córką Adolfa Hitlera i Ewy Braun.

– Wiem kto to jest Monika – krzyknął trochę za głośno. – Czytam gazety… – opadł na oparcie fotela. – Co wyście wymyślili?!

– Wyjaśnię ci to po kolei… – podniosła kieliszek. Wiśniowiecki opróżnił swój jednym haustem. – Jak mówiłam, Rzeczpospolita zamierza postawić teraz na Niemcy. W tym celu Monisia musi być, wybacz wulgaryzm, dupczona przez naszego człowieka. Najlepiej takiego zdobywcę niewieścich serc, jak ty… Ale nie za darmo! W twoich żyłach płynie krew Hohenzollernów, prawda?

– Znam historię swojego rodu! – przerwał jej, wściekły.

– O właśnie… Wiśniowiecki… Co za nazwisko! Już najwyższy czas skończyć z Jagiellończykami, czas przestać kłuć Niemców w oczy tą idiotyczną bitwą pod Grunwaldem! A Wiśniowieccy? Toż wy przecież tylko na Wschodzie walczyliście, prawda? Żadnych krzyżacko-polskich zaszłości, żadnego zamieszania w zamach na Bismarcka. Idealnie czyste rączki! Choć, oczywiście, Rosjanie mają inne zdanie w tej kwestii, ale kto by się przejmował resztkami Syberii?

– Możesz przystąpić do rzeczy?

– Mogę. Nawet muszę… Plan był taki: wysyłamy pięciu z najlepszej szlachty na front. Niemcy mają fioła na punkcie służby wojskowej. Nie ma siły, żeby ich władca nie odbył normalnej służby, nie odznaczył się, nie walczył naprawdę. Dlatego wysłaliśmy pięciu książąt, bo jakby któryś przypadkiem zginął, to, wiesz, musieliśmy mieć coś… w rezerwie. Prawda?

Nie czekała na jego potwierdzenie.

– Zresztą ty byłeś prawie na końcu listy. Największe nadzieje budził Maciek Lubomirski, prawdziwy as lotniczy, ale… Zestrzelili go, świnie. Romek Koniecpolski był drugi w kolejności. Niestety, podczas służby na krążowniku, w trakcie tej okropnej bitwy pod Leyte, nabawił się przykrej choroby. Ma tik nerwowy, drga mu lewa powieka. To wyglądałoby fatalnie na propagandowych filmach. Jest jeszcze Grzesio Radziwiłł, z ciężkich czołgów. Ale, do jasnej cholery… Wyobrażasz sobie Niemców ryczących „Hail Grzegorz”? Toż nikt z nich tego nie wymówi. „Radziwiłł” też nie powiedzą bez trzyletniego treningu. A poza tym to, psiamać, Litwin! Padło więc na ciebie, Jeremi. Hitlerowcy jakoś to powinni wymówić.

Zerwała się na równe nogi, stanęła na baczność i wyprostowała ramię w faszystowskim pozdrowieniu.

– Heil Jeremi!!! – krzyknęła.

– No… – usiadła na powrót w fotelu, znowu z kolanem przy kolanie. – No… Jakoś to brzmi.

– Dobrze się bawisz? – spytał Wiśniowiecki.

– Niestety, kotek, mówię zupełnie poważnie. Przelecisz Monisię i ożenisz się z nią. Ale, jak mówię, nie za darmo!

– Zwariowałaś?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Polska potrzebuje nowego króla. Dlaczego więc nie Wiśniowiecki? Dlaczego nie mąż pani Hitler? Dlaczego nie ktoś, kto przeszedł cały szlak bojowy z „Ognistooką”? W reklamówkach wyborczych wypadniesz doskonale…

– Przestań!

Znowu zaprzeczyła ruchem głowy. Wyjęła z sejfu grubą kopertę i zaczęła po kolei wykładać na stół zdjęcia.

– To jest właśnie Monisia…

Rozpoznał fotografię, która często pojawiała się w prasie.

– Tu masz Monisię z tatusiem, tu z mamusią, a tu z pieskiem… Masz też goluteńką Monisię w łazience…

– Jezus! Nasz wywiad zajmuje się fotografowaniem czyjegoś gołego tyłka?!

– Owszem. My nie posyłamy naszych agentów w kompletną niewiadomą – Anka Potocka bawiła się w najlepsze. Wykładała na stół kolejne zdjęcia. – Musisz znać sytuację. To jest goła pupcia Moniki, to jest jej… no… ta część ciała, którą każda kobieta pragnie ukryć… Tu masz zdjęcie, jak Monisia się onanizuje… Tu masz jej biust, nawet ładne ma piersi, co? Trochę za niska dla ciebie, ale… Założy jej się wysokie obcasy do oficjalnych uroczystości, a dla potrzeb filmu nawet ustawi na stołeczku… Tu jest Monisia goła z tyłu, a tu goła z przodu…

Wiśniowiecki sam nalał sobie koniak.

– Wyobrażam sobie agentów, którzy robili te zdjęcia…

Anka tylko skinęła głową.

– Mam przelecieć Monikę Hitler i zostać jej mężem, a potem królem Polski?!

Potocka zsunęła się z fotela i uklękła przed Wiśniowieckim.

– Tak, Królu Rzeczypospolitej Trojga Narodów, panie mój!

– Boże, Boże, Boże…

– Coś nie tak? – Anka podniosła się z klęczek i rzuciła na stół ostatnie zdjęcie. – Fajna dupka przecież…

Wiśniowiecki usiłował znowu nie poczerwienieć.

– O kuuuuuurczę…

– No – pani ambasador również usiłowała nie patrzeć na ostatnie zdjęcie. Choć… było widać, że musiała je wcześniej studiować bardzo dokładnie – dostała zbyt wielkich rumieńców, niby to podziwiając oryginalny obraz Canaletta, zdobiący ścianę.

Wiśniowiecki zapalił papierosa. Zgarnął wszystkie zdjęcia i włożył z powrotem do koperty.

26
{"b":"100640","o":1}