– Dobrze, że Niemcy nie kupują skalpów – mruknął. – Bo byście się w Indian zamienili… – Podniósł głowę, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. – A później prasa szczeka o polskim okrucieństwie.
* * *
Wiśniowiecki obudził się nagle, nie mając pojęcia, gdzie jest. Ostre światło raziło go w oczy.
– O rany… – jęknął. Przypomniał sobie wszystko. – Chryste.
Był we Wrocławiu. W swoich własnych czasach. Testował urządzenie do „uprzyjemniania snów”. Ale… Jeżeli to ma być „uprzyjemnianie”…
Technik zerknął na ekran komputera, a potem zdjął elektrody z głowy Wiśniowieckiego.
– I co? – spytał Borkowski. – Jak sen?
– To koszmar!
Borkowski wymienił szybkie spojrzenie z technikiem. Ten wyciągnął dysk z analizatora. Wykonany flamastrem napis głosił: „Miłe przygody w egzotycznym kraju”.
– Żeby was szlag trafił!
– Co? – Borkowski przysiadł na krawędzi stołu. – Nie było miłych przygód w egzotycznym kraju?
– Były!!! Ale… To Wietnam! Strzelano do mnie, ktoś komuś obcinał uszy, ja sam zabiłem, szlag, nie wiem ile osób, waląc z trzystumilimetrowej armaty… I ten smród, strach, wojna, makabryczne idiotyzmy z Królewskimi Siłami Interwencyjnymi, upał, rzygowiny… To był koszmar!
– Walczyłeś w amerykańskim wojsku w Wietnamie? – Borkowski był wyraźnie zainteresowany.
– Nie. Amerykanie szkolili Vietnam Marines, a myśmy ich chcieli udupić.
– Mmmmm… A w jakim wojsku byłeś?
– W polskim! Niemcy byli naszymi sojusznikami. Jakiś gnój krzyczał do mnie „Heil Hitler”, a ja mu odpowiadałem…
Borkowski i technik znowu wymienili spojrzenia.
– I te inwektywy, wiecie… Wszyscy tak strasznie klęli w tym śnie.
– A to się szybko poprawi – technik nachylił się nad analizatorem. – Inwektywy zaraz skasuję.
Wiśniowiecki wstał, prostując zdrętwiałe mięśnie. Podszedł do krzesła ze swoimi rzeczami i zaczął się ubierać.
– Dziękuję wam za ten upiększacz snów! – warknął. – „Każdy może śnić o tym, o czym chce!” – zakpił z planowanego sloganu reklamowego. – Wojna, strach, smród, wulgarne słownictwo, obcinanie uszu i morderstwa… Teraz już dostępne dla całej rodziny!
Technik zachichotał. Borkowski zagryzł wargi.
– Ty też tam, notabene, byłeś – Wiśniowiecki uporał się z koszulą.
– Kim byłem?
– Koniuszym, operacyjnym dowódcą dwustutonowej armaty samobieżnej.
– Słuchaj, Jarema…
– Nie „Jarema”, tylko „Jeremi” – Wiśniowiecki założył buty. – Książę Jeremi Szesnasty Wiśniowiecki – zadowolony ruszył w stronę drzwi. – To jedno wam się udało, chłopaki…
– Czekaj… Przyjdziesz wieczorem? – Borkowski podskoczył za nim, chwytając nowy dysk. – Dziś będzie „Erotyczny sen o najpiękniejszej kobiecie świata”.
* * *
Czterosilnikowy, austro-węgierski transportowiec Škoda „Brambor” wylądował na tokijskim lotnisku nad podziw lekko. Japończycy najwyraźniej nie wiedzieli, co to samobieżne trapy, więc wszyscy pasażerowie musieli zejść na betonową płytę po drabince, wysuniętej spod drzwi przez czeskiego pilota. Wiśniowiecki nałożył rogatywkę i ruszył na piechotę w stronę hali dworca lotniczego. Boże… Średniowiecze. Nie mógł sobie wyobrazić, żeby tłumy cywilów mogły się pałętać samopas na krakowskich Balicach!
Celnik potraktował go łagodnie. Nawet nie drgnął, widząc bogatą kolekcję wojennych „pamiątek” w walizce. Popukał tylko palcem w kaburę przy pasie.
– Proszę wyjąć magazynek z pańskiego VIS-a – powiedział nawet dość poprawną polszczyzną.
Wiśniowiecki zapiął na powrót walizkę i ruszył dalej. Jakaś wycieczka dziewczynek z japońskiej szkoły na widok jego munduru zaczęła krzyczeć „Vivat Rzecz! Vivat Rzecz!”. Najwyraźniej wymówienie „Rzeczpospolita” przekraczało ich możliwości. Zasalutował dziarsko, chcąc im sprawić przyjemność. I tak wiedział, że mimo oficjalnej propagandy przyjaźni Japończycy nienawidzili Polaków – za to, że Królestwo jako jedyne spośród państw Osi nie wypowiedziało wojny Stanom Zjednoczonym. Niestety, Polska miała za dużo do stracenia. Wolała napychać sobie kabzę na handlu z USA, niż wdawać się w idiotyczne machanie szabelką (bo na razie nic innego nie udawało się zrobić Ameryce). Oczywiście, w propagandzie amerykańskiej Polak to głupek, gnój i świnia, a w polskiej Amerykanin to oślizły, tłusty impotent, ale poza oficjalnym wzajemnym opluwaniem się oba państwa handlowały w najlepsze, i to właśnie stało kością w gardle sojusznikom z Osi.
Tuż przed wyjściem z dworca lotniczego przejął go rosły ochroniarz w nienagannym garniturze.
– Proszę tędy – wskazał mu drogę. – Pani ambasador czeka na pana.
– Pani ambasador? Osobiście?
Ochroniarz nie powiedział niczego więcej. Wiśniowiecki szedł za nim, oszołomiony. Najwyraźniej ktoś wiązał z nim jakieś plany!
Gdy zbliżyli się do ogromnej limuzyny z polskimi chorągiewkami przy reflektorach, kierowca w liberii zabrał mu walizkę. Ochroniarz otworzył drzwiczki.
– Witam pana, książę!
Dziewczyna… Prześliczna dziewczyna w lśniącej marynarce i trochę zbyt krótkiej spódniczce, ukazującej koronki pończoch, podała mu dłoń do pocałowania.
– Pani ambasador – ukłonił się z szacunkiem.
– Jestem Anka Potocka – rozluźniła się wyraźnie, gdy zajął miejsce obok niej i zamknął drzwi samochodu. – Jedź! – rozkazała kierowcy. – Chyba możemy przejść na „ty”, książę.
– Z wielką przyjemnością. Na imię mi Jeremi…
– Wiem – uśmiechnęła się bezczelnie. – Słuchaj… Moja praprababka chyba urodziła twoją prababkę.
– Coś koło tego – zgodził się chętnie. – Aniu… Jesteś śliczna!
– Dzięki, kotek – pani ambasador uśmiechnęła się szeroko, ukazując idealnie równe, lśniąco białe zęby. Jakiś niemiecki albo żydowski dentysta musiał pracować nad nimi miesiącami. – Słuchaj, misiu… Musimy rozmawiać o bzdurach, aż dotrzemy do ambasady. Samochód nie jest bezpieczny, jeśli chodzi o podsłuch.
– Z największą przyjemnością porozmawiam z tobą o bzdurach, Aniu.
Zachichotała. Obciągnęła na sobie (krótką, krótką, krótką!!!) spódniczkę, ale i tak nie zakryła koronek na pończochach. Była najpiękniejszą kobietą, jaką widział w życiu.
– Ty… komplemenciarzu jeden! Wiem z raportów dyplomatycznych, że baby aż piszczą na twój widok!
– Dyplomacja zajmuje się moimi kobietami? Cóż za zaszczyt…
– Wiem o tobie więcej, niż ty sam – zripostowała. – Mam nawet zdjęcia ze wszystkich przygód, które przeżyłeś na urlopach z wojska.
Usiłował się nie zaczerwienić. Wywiad babrał się w takich sprawach?! Desperacko zmienił temat.
– Dlaczego wezwaliście mnie tak nagle? Jeśli możesz coś tu powiedzieć, oczywiście…
– Coś mogę – sięgnęła do skrytki w drzwiach i wyjęła z niej niewielką kopertę. – Nastąpią pewne przewartościowania w naszej polityce. – Wyjęła z koperty zdjęcie, które przedstawiało jakiś samolot. – Wiesz co to jest?
– Nie.
– To Grumann F11F Hellcat/Cougar 3. A to? – pokazała mu następne zdjęcie. – To North American P-151 Mustang 6. A ten tu… to Republic P-97 Thunderbolt 2. Nowe amerykańskie myśliwce. Rozsmarowują japońskie „Zeke III” nawet się nie pocąc. A nie jest to bynajmniej ostatnia amerykańska karta. Konstruują właśnie „Sabre’a”, odrzutowe cudeńko. Jedyną odpowiedzią byłoby to – wyjęła z koperty ostatnie zdjęcie. Tym razem widniał na nim odrzutowiec z namalowanymi na skrzydłach biało-czerwonymi szachownicami. – To PZL „Puławski” P-92. Istna maszyna dominacji. Malutki, poręczny myśliwiec, który skonstruowano wyłącznie po to, żeby wywalczał panowanie w przestworzach! Ale wiesz… Znając naszych politykierskich kunktatorów z Krakowa… Japończycy nie dostaną P-92 zanim Puławski nie skonstruuje P-93. Ale wtedy Amerykanie będą już mieć swojego „Sabre’a”. I… nastąpi koniec japońskiego ekspansjonizmu. Japonia to karta bita. Niemcy nie dadzą im swojego Messerschmitta 362, bo pan Hitler ubrdał sobie właśnie, że żółta rasa to również podludzie. Włosi nie dadzą im swojej Savoi „Jet” Marchetti, bo po klęskach w Afryce na wszystkich zamówieniach położyła łapsko ich armia. Austro-Węgry, a konkretnie Czesi, nie mają nic nowego… I co? Stary, zdezelowany „Zeke III” przeciwko „Sabre”? To koniec Japonii na Hawajach!