Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Znowu wytarł chusteczką załzawione oczy.

– Zaczęli się pojawiać „nie do końca umarli”.

– Co się pojawiało? – Hofman o mało nie rozlał resztki piwa.

– Ludzie, którzy nie umarli do końca. Nie wiem, jak to powiedzieć. Oni robili jakieś eksperymenty.

– Oni? To znaczy kto?

– Nie wiem. Nasi dowódcy. Psiakrew, byłem żołnierzem. Wykonywałem rozkazy.

– Ci z Norymbergi też się tak tłumaczyli – warknął Hofman. – A wy zabijaliście własnych ludzi!

– Aleś ty dowcipny – Matysikowi nawet nie drgnęła powieka.

Aneta Bielak z Abwehry patrzyła w okno przed sobą, ale nie widziała nawet ciemnego budynku komendy po drugiej stronie ulicy. Tkwiła w kompletnym stuporze. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.

Były ubek wyjaśniał powoli. W latach siedemdziesiątych zajmowali się śledzeniem agentów zachodnioniemieckiego wywiadu BND. Agenci zjawiali się właściwie nie wiadomo po co. Nie werbowali szpiegów, nie śledzili instalacji wojskowych, nie fotografowali lotnisk, nie usiłowali wgryźć się w polską sieć łączności. Kontrwywiad po prostu głupiał, widząc ich niewytłumaczalne akcje. Oni jedynie chcieli się dostać do bunkrów. Wrocław, oprócz setek widocznych do dziś, już jako tako pokrytych trawą pagórków, miał pięć ogromnych, doskonale zachowanych bunkrów. Były to wielopiętrowe konstrukcje, z małymi otworkami w ścianach. Nikt nie wiedział do czego służyły. Po pierwsze, zbudowano je w 1942 roku. To był rok największych sukcesów Hitlera, więc po co stawiano bunkry w mieście znajdującym się w centrum Rzeszy? Aż do roku 1945 nigdy nawet nie bombardowanym? Dlaczego te bunkry są takie ogromne? Dlaczego nie pełnią żadnych funkcji obronnych? Kiedyś sprowadzono nawet snajpera, żeby sprawdził, czy da się strzelać przez te malutkie otworki – powiedział, że nie ma takiej możliwości, z wielu różnych przyczyn. A poza tym ich rozmieszczenie było zupełnie chaotyczne. Zresztą… obrona Breslau, planowana w roku 1941, gdy powstawały te projekty? Przed kim? Po co? Dlaczego? Więc może obrona przeciwlotnicza? W roku 1941? A jakie bombowce mogłyby wtedy nadlecieć nad Wrocław? Pierwszym maszynom aliantów udało się to dopiero cztery lata później. Zresztą, bunkry były za słabe, by podjąć aktywną walkę z lotnictwem. Monstrualne, ogromne, nie wiadomo czemu służące konstrukcje. Nie nadające się do niczego, postawione bez celu, bez ładu i składu, bez żadnych funkcji, co dokładnie wynika z całej ich dokumentacji.

No, ale przecież nie można nazwać Niemców głupcami, którzy budują byle co i byle gdzie. Jakiś cel musieli mieć, ponosząc tak wielkie koszty. Niestety, w żadnym archiwum nie znalazła się jakakolwiek wzmianka dotycząca przeznaczenia tych ogromnych budowli. A potem żaden strateg, wojskowy, architekt czy budowlaniec nie potrafił sobie wyobrazić absolutnie żadnego celu wybudowania tych „współczesnych piramid”. Początkowo myślano, że to konstrukcje do „przechowywania” radzieckich jeńców, którzy budowali metro. Istotnie, istniała sieć specjalnych kanałów łączących bunkry. Ale znowu pojawia się pytanie: po co? Można to załatwić taniej, łatwiej, szybciej i mniejszym kosztem.

Zakładając, że Niemcy nie byli głupcami budującymi megapiaskownice z betonu, to cel ich wysiłków ciągle pozostawał ukryty.

Podziemne miasto istniało. Znano udokumentowane opowieści o podziemnych drogach, gdzie mogły minąć się nawet dwa duże samochody. Gdy przy budowie dworca autobusowego zrobiono dziurę w podłożu i wlewano w nią beton, to szła ciężarówka za ciężarówką, i nie było końca – gdzieś ten beton znikał… W końcu musiano wstawić specjalny czop.

I znowu pojawia się pytanie: po co?

Sprawdzenie bunkrów nic nie dawało, wszystkie przejścia w dół były zalane betonem. Zaczęto więc wiercić. Niestety, z powodu ograniczonego rozmiaru pomieszczeń wiercenia skończyły się na dwudziestu metrach poniżej poziomu. Spędzeni do konsultacji architekci byli bezradni. Żaden nie miał pojęcia na co komu ponad dwudziestometrowa czapa z niezbrojonego betonu. Nikt rozsądny nie wylewa gigantycznych ilości betonu gdziekolwiek, w dodatku bez uzbrojenia. No, to się może sprawdza na czapach amerykańskich wieżowców – wiatr dmucha, wieża chwieje się, nawet o kilka metrów w bok, więc trzeba ją z góry dociążyć. Ale, po pierwsze, nie trzeba na to aż tyle betonu, a po drugie, musi być on zbrojony. A tu? Po co?! Nie wiadomo…

Co zrobić, żeby się dowiedzieć? Architekci udzielili prostej odpowiedzi: rozkuć cały bunkier i wykopać ziemię wokół – wtedy się dowiemy. Ewentualnie wysadzić, ale tego się właściwie nie da zrobić, bo to oznaczało wysadzenie w powietrze połowy Wrocławia. A jakie będą koszty? Architekci zaczęli, mówiąc w przenośni, „uciekać zygzakiem”. Koszty? Jezuuuu… A poza tym w kilku przypadkach trzeba by rozwalić parę okolicznych budynków.

Reasumując: tego się nie da zrobić. Ewentualnie można kuć sztolnie, ale, tak właściwie, to… po co? No i… kto za to zapłaci?

Ponieważ sprawa nie była priorytetowa, tylko jakaś dziwna i trudna do zrealizowania, ostatecznie projekt zarzucono.

Bardzo uprzejmy i kulturalny pan, który kiedyś pracował w UB, wyjaśniał dalej. Zastanawiało go jedno: agenci BND posunęli się nawet do morderstw. Zabili trzech autochtonów, ale nie aresztowano nikogo, bo Urząd był zainteresowany odpowiedzią na proste pytanie: czego też oni szukają w tych cholernych bunkrach? Co mogło tam być interesującego po kilkudziesięciu latach? Chcieli zabrać/ukraść/odzyskać jakąś technologię? Po kilkudziesięciu latach? Kpina! Ukryli tam złoto/kosztowności/papiery? I dla jakiejś garstki złota agenci rządowi zabijali ludzi? Kpina! Ukryli tam Bursztynową Komnatę (bo i takie koncepcje już krążyły)? No, ale nawet zakładając, że uda im się ją odzyskać i w kawałkach przewieźć do RFN, to co z nią zrobią? Umieszczą w muzeum w Zachodnich Niemczech? Sprzedadzą do Brazylii? Czy może wystawią sobie w kuluarach kwatery wywiadu, żeby oglądać? Znów kpina!

Nikt nie miał pojęcia o co im chodzi. Prowadzono akcję inwigilacyjną, ale ta nie doprowadziła do żadnych wniosków. Panowie z BND przyjeżdżali i wyjeżdżali. Po co? Nie wiadomo.

Miły pan z Urzędu Bezpieczeństwa dotarł jedynie do pewnego dokumentu, ale to już w ramach prywatnych zainteresowań. Zadał sobie pytania: dlaczego Wrocław bronił się do końca? Dlaczego podczas wojny Wrocław poddał się ostatni? Nie było żadnego strategicznego celu walki o to miasto – przecież nawet Berlin był już zdobyty! Co więcej, połowę miasta zrównano z ziemią, żeby wybudować na środku ogromne lotnisko. Według legend i dokumentów wystartował z niego tylko jeden malutki samolot, Fieseler Storch, wiozący uciekającego gauleitera Hankego, którego zresztą zabili później Czesi. Ale przecież takie malutkie gówno mogło wystartować z każdej szerszej ulicy. Dlaczego więc komendant Niehoff bronił się do końca, do ostatniej możliwości, dosłownie do ostatniego żołnierza, do ostatniego naboju?!

Trudno udzielić odpowiedzi na te pytania. Na szczęście zachowało się wspomnienie naocznego świadka, zanotowane na malutkim papierku. Otóż z lotniska wystartował nie jeden samolot, ale dwa. Drugi był ogromnym, wojskowym transportowcem. Startował w nocy, na nieoświetlonym pasie. Wiózł jakąś skrzynię i niemieckich naukowców. Bunkry i sztolnie zalano morzem betonu.

A potem Wrocław się poddał. Jako ostatni.

– Odsunęli nas od projektu – powiedział Matysik i rozkaszlał się nagle. Wyjął jednak kolejnego papierosa i zapalił, od razu zaciągając się głęboko. – Jednak szybko okazało się, że siły specjalne są cholernie potrzebne. Tłumaczyli nam, że to dla dobra narodu, że czegoś tak szczególnego nie stworzył na świecie nikt i nigdy. Że uzyskamy władzę, jakiej Polska w swej historii nigdy nie posiadała. A po doświadczeniu 1939 roku każdy chciał coś zrobić, żebyśmy byli bezpieczni. Nie pamiętasz tych czasów. W telewizji ciągle filmy wojenne, w prasie wojna, wojna, wojna. Wspomnienia, urazy, leczenie ran.

19
{"b":"100640","o":1}