– Nie rozumiem.
– Czego nie rozumiesz? – zdenerwował się Matysik. – Czy wyobrażasz sobie kretyna, który chce mnie zlikwidować i wysyła trzech komandosów z kałachami oraz cywila, Bóg jeden wie skąd? Tego sobie nie wyobrażasz?! Przecież tak idiotycznego ataku nie można wyśnić nawet w najgłupszym koszmarze.
– To akurat prawda – przyznał Hofman.
– Więc właśnie. Anioł nie jest wszechwiedzący. Nie wie wszystkiego, nie jest Bogiem!
– A co potrafi?
– Potrafi natychmiast sprawdzić – i to w kilku miejscach naraz! – czy ktoś nie czai się na ciebie z karabinem snajperskim. Nie jest jednak w stanie przewidzieć, że napuszczą na ciebie osobę, której on nie zna. Zobaczy strzelców wokół, a nawet może cię ostrzec, ale nie umie przewidzieć z góry, że taka akcja w ogóle będzie miała miejsce. Nie potrafi znaleźć zleceniodawcy.
– Reasumując – Hofman zerknął na „Pyskówkę”, ciągle tańczącą na masce jego samochodu. – Anioł może zobaczyć wszystko wokół. Może być wysłany do Warszawy, żeby zobaczyć czy ktoś trzyma rejestrator palcem, ale nie jest w stanie dowiedzieć się, kto wysłał morderców do wykonania wyroku?
– Dokładnie.
– Ciężko nas, kurwa, zabić – wtrącił Tomecki – ale, kurwa, można na nas napuścić inne służby, i wtedy, kurwa, Anioły trochę głupieją. I tak było z Felkiem. Wysłali jakąś brygadę antyterrorystyczną czy coś. Podkładając fałszywe dowody, czy coś. Nie wiem. Anioł sprawdza się na polu bitwy, nie w śledztwie.
– Okej – Hofman zaciągnął się papierosem. – Powiedzcie mi, panowie, jedną rzecz – spojrzał na nich zza kłębu dymu. – Kto to są Anioły?
Matysik przełknął ostatni łyk herbaty. Tomecki zjadł ostatni kęs cuchnącej czosnkiem kanapki.
– Tu Abwehra. Superpilne – Aneta, teoretycznie jedynie sekretarka, a praktycznie Bóg, bo miała dostęp do odpowiednich łączy, przygryzła wargi. – Daj mi namiary na jakiegoś ubeka, który miałby pojęcie o sprawach z serii SWW.
– Na cholerę ci ubek? – koleżanka z archiwum ziewnęła lekko.
– Seria SWW.
Chwila ciszy, kiedy tamta sprawdzała w komputerze.
– O Jeeeeezzzuuuuuu…
– No dawaj kogoś.
– Ale w dziwnych sprawach się grzebiesz.
– Bez komentarzy. Masz kogoś?
Dziewczyna po drugiej stronie westchnęła.
– Do wyboru, do koloru. Sprawy wewnętrzne, wywiad, kontrwywiad?
– Daj z kontrwywiadu. Prywatny numer.
W słuchawce słychać było wyraźnie stukanie palców na klawiaturze.
– Nie mam nikogo konkretnie powiązanego z SWW. Dam ci kogoś, kto w tym okresie pełnił naprawdę ważne funkcje.
– Oki doki. Notuję…
– Nie notuj. Dam ci osobiście.
Trzask klawiszy na interkomie, najwyraźniej dziewczyna z archiwum z kimś rozmawia.
– Potrzebuję ubeka z kontrwywiadu. Abwehra prosi.
Chwila ciszy…
– Dawaj mi już! Abwehra prosi!
Po dłuższej chwili Aneta Bielak została połączona ze starszym, kulturalnym panem, który kiedyś zajmował się kontrwywiadem, Wrocławiem, i naprawdę wiele mógł. Ot, jakoś tak. Dziewczyny, jeśli chciały, zawsze potrafiły znaleźć odpowiedniego faceta – po prostu miały dar.
– Dzień dobry – Aneta jest spokojna i skupiona. – Pan mnie nie zna. Jestem z Abwehry.
– Rozumiem – z drugiej strony słychać pogodny głos starszego mężczyzny. Najwyraźniej znał kryptonimy obecnych służb. – W czym mógłbym pani pomóc?
Głos Matysika, choć – z powodu sztucznej szczęki – niewyraźny, działał hipnotyzująco. Powolne, leniwie płynące słowa. Kaszel, typowy dla człowieka palącego za dużo. I ten wzrok. Te cholerne oczy, podnoszone czasem znad kubka z niedopitą herbatą. Cholernie wredne oczy. Mimo wieku, mimo zupełnie innych czasów, mimo starczego załzawienia… To były oczy węża. Potrafiły hipnotyzować, usypiać, straszyć i paraliżować jednocześnie. To był mężczyzna. To był samiec alfa. To był gość, którego w dalszym ciągu należało się obawiać w najwyższym stopniu. Jeśli był w pobliżu, najlepiej uciekać. A jeśli się nie dało, to przynajmniej polecić duszę Bogu.
Drugi był jeszcze lepszy. Wydawało się, że Tomecki w ogóle nie miał oczu, a zaledwie dwie ciemne szparki. Jednak w tych szparkach czaił się ogień. To nie był facet od wykonywania podejrzanych zleceń. To był ogień atomowy, chwilowo zamknięty w ciele sześćdziesięciosiedmioletniego człowieka.
– Ty skurwysynu – powiedział właśnie Ogień. – Ty coś czaisz. Skąd wiesz?
Wąż Matysik uśmiechnął się lekko.
– Znam jego oczy. Znam je – odkaszlnął. – Już je kiedyś widziałem. Widziałem na pewno.
– Nie zalewaj.
– Są takie same jak moje. Ja je znam – Matysik skrzywił się lekko. – To oczy drapieżnika.
Hofman podniósł wzrok. Miał oczy jak kobieta, z długimi rzęsami. Kiedyś nawet, będąc dzieckiem, uciął sobie rzęsy nożyczkami, bo ekspedientka w sklepie powiedziała, że wygląda jak dziewczynka. No i co z tego? To, co kryło się POD rzęsami, nie zwiastowało niczego dobrego siedzącym naprzeciw dwóm facetom. I oni doskonale zdawali sobie z tego sprawę.
– Było tak – Matysik otarł wargi papierową chusteczką. – Przywieźliśmy skrzynię. Sam lot przez ocean to był czysty, żywy horror. Wpadliśmy we wszystkie radarowe pułapki, w jakie mogliśmy wpaść. Kubański samolot z polską załogą. Mieliśmy wrażenie, że ktoś stoi w kabinie pilotów i dyktuje namiary…
– Na szczęście ONI nie byli na tyle władni, żeby wysłać przeciwko nam myśliwce – wtrącił Tomecki. – Ale zaliczyliśmy wszystkie możliwe szykany.
– Tak. Na szczęście nasi dyplomaci byli uprzedzeni i działali bardzo sprawnie.
– Co było w skrzyni? – spytał Hofman.
– Nie wiemy. Baliśmy się nawet zajrzeć.
– Wy? Wy się baliście?
– Dwóch rzeczy. Niewidzialnych ludzi wokół nas i… I służbowych konsekwencji naruszenia tajemnicy. Rozkazy były jasne.
Aneta Bielak z Abwehry nie mogła ochłonąć ze zdumienia. Były ubek tłumaczył jej właśnie, jak Urząd dowiedział się o akcji CIA w Argentynie. Amerykanie odkryli szczątki polskiego samolotu. Konkretnie trzydzieści osiem tysięcy części, przerobionych przez wieśniaków na potrzebne do życia przedmioty, którymi handlowali tak zawzięcie, że kilka z nich znaleziono nawet pod samą stolicą kraju. Akcję utajniono w najwyższym stopniu. Znaleziono polskie hełmy, mundury, części wyposażenia (pasy, manierki, chlebaki, kamizelki, tysiące łusek czeskiej amunicji, kurtki, wojskowe buty, a nawet kilka ręczników z napisem na naszywce: „Frotex Prudnik”). Odkryto porzucony autobus z ukrytymi pod ramą moździerzami i radziecką amunicją do nich. Odkryto spaloną rezydencję, i to spaloną tak, że nie dało się zidentyfikować żadnego ciała. Oprócz niekumatych wieśniaków znaleziono nawet świadka, archeologa, który, przerażony strzelaniną, leżał w zaroślach i przysięgał, że panowie, którzy spalili wielką posiadłość, nadawali przez megafon po niemiecku: „Tu Wojsko Polskie. Przepraszamy za wyrządzone straty. Życzymy miłego dnia!”.
Urząd Bezpieczeństwa szalał, usiłując wykryć, czyja to prowokacja i do czego Amerykanom posłuży. Nie odkryli niczego, a Stany utajniły wyniki śledztwa. Dowiedziano się jednak, że John Donovan, główny agent CIA w Argentynie, popełnił samobójstwo. Mark Heiman, jego następca, zastrzelił się w samochodzie. Jake Kelly, kolejna agentka, wyskoczyła z siedemnastego piętra. Później był Christian Bergerman – małym, osobowym samochodem wjechał pod rozpędzonego TIR-a. Amerykanie nie ustalili niczego konkretnego, a wyniki śledztwa utajnili i nie wykorzystali ich propagandowo. A to już naprawdę zaczynało strasznie śmierdzieć.
Można to streścić w dwóch słowach: panika i dezorientacja, po obu stronach. Nikt niczego nie wiedział. Ale najgorsze było to, że jeśli to miała być prowokacja, to dlaczego Amerykanie jej nie wykorzystali?
– Ból był taki, że mieliśmy dostarczyć skrzynię do Wrocławia – powiedział Matysik. – Dostarczyliśmy. I właściwie odcięli nas od jakichkolwiek informacji. Do czasu.