Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Tłumacz nie odrywał ust od megafonu.

– Atak nastąpi za trzy sekundy. Eins, zwei, drei…

Pięć pocisków moździerzowych poszybowało w kierunku dziedzińca. Idealne obliczenia zwiadu, bez poprawek i korekt. Wszystkie pięć rozerwało się w największym tłumie obrońców.

– Ponawiamy salwę – powiedział tłumacz ciepłym głosem. – Eins, zwei, drei… Ops, pardon! Nasi żołnierze wystrzelili szybciej. Przepraszam najmocniej za tę nieścisłość. Jest mi szalenie przykro. Przepraszam jeszcze raz – ci artylerzyści strzelają bez ładu i składu. Za szybko, żeby zapowiadać… Czy mamy wysłać sanitariusza do tego pana, który się czołga z wnętrznościami na wierzchu?

Jeszcze trzy błyskawiczne salwy, potem atak. Zwiad umieścił pod trawą granaty dymne i fugasy. Do posiadłości udało się dotrzeć bez strat, tuż po tym, gdy wygasły strugi ognia. Kłopoty zaczęły się później.

– Cześć, tu „Towarek” – rozległo się w słuchawce telefonicznej.

– Hejka, tu „Dupka” – palec starszej aspirant, z paznokciem pomalowanym na perłowo, natychmiast wylądował na taśmie policyjnego rejestratora. Szpula przestała się obracać. Wojewódzkie komendy policji w Bydgoszczy i w Warszawie najwyraźniej rozmawiały o czymś, co nie mogło być nagrywane.

– Znalazłaś coś w sprawie śmierci „Laski”?

– Kompletnie nic.

– Ja też nic. Jak myślisz, o czym to świadczy?

– Mmmmm… No nie wiem?

– A co myślisz o tym: „Laska” zadzwoniła do nas i obie prawie natychmiast znalazłyśmy jej materiały. A teraz stanęłyśmy na rzęsach i nic. Kompletnie nic!

– Masz rację. To zajebiście dziwne.

– To nie jest dziwne, to jest ukartowane.

– Rozumiem. Wpuścili nas w maliny, podtykając materiały sprzed lat.

– Dokładnie. Podetknęli nam wszystko. Nie wydaje ci się głupie, że w Bydgoszczy nagle znalazłam stary film tylko dlatego, że ktoś rzekomo chciał odzyskiwać z niego srebro, i ten film cudownie odnalazł się dokładnie w momencie, gdy „Laska” potrzebowała materiałów?

– Masz całkowitą rację. Wetknęli nam to do łap. Po co?

– Żeby napuścić Hofmana na Matysika.

– O kurwa… Dokładnie tak. Dzwonię do Abwehry.

– Masz tam kogoś?

– No pewnie. Stej in tacz.

– Oki doki. Licz na mnie, jakby coś.

Argentyńska posiadłość została wysadzona dziesiątkami kilogramów świetnego, czeskiego semteksu. To właściwie nie była zorganizowana akcja wojskowa – to była masakra. Natrafiając na jakikolwiek problem komandosi po prostu ładowali semtex na full… i heja! Wysadzono wszystko, co dało się wysadzić, skrzynię udało się przejąć bez strat. Za dużo materiałów wybuchowych, za dużo amunicji, przyniesionej z samolotu. Dziś erpegi to skrót dotyczący gier role playing, wtedy kojarzył się wyłącznie z rosyjskimi granatnikami. Teoretycznie przeciwpancernymi, praktycznie rozwalającymi każde drzwi – ze straszliwymi skutkami ubocznymi. Straszliwymi dla obrońców.

Kłopoty zaczęły się trochę później. Ranny snajper umierał, krzycząc coś niezrozumiałego, dwóch innych bało się wychylić głowy zza resztek muru.

– On widzi moją pozycję!!! – krzyczał ten przyklejony do drzewa. – On widzi moją pozycję!!!

– Nie pierdol! – krzyknął Tomecki. – Nie może widzieć.

– On przewiduje co zrobię!

– Akurat. Strzelaj, kurwa!

Snajper odkleił się od drzewa, ale zanim zdołał spojrzeć w lunetę, dostał dokładnie między oczy.

– Psiakrew – Tomecki szarpał się z kamerą. Wskazał na następnego snajpera. – Teraz ty. Strzelaj.

– On widzi moją pozycję – ten żołnierz był dość spokojny. – Zupełnie tak, jakby ktoś tu stał obok i podawał namiary.

– Ocipiałeś? Ktoś z naszych?

– Albo ktoś niewidzialny – snajper spojrzał na trupa kolegi. – To jest ktoś, kto stoi tuż obok!

Tomeckiego o mało nie rozerwało.

– Nikt z naszych nie ma nawet nadajnika!!! Nikt nie może podawać pozycji tamtemu facetowi!

Snajper przygryzł wargi.

– Ten ktoś stoi tuż przy mnie – powiedział spokojnie.

– No to chyba jest niewidzialny. Strzelaj, psiamać!

Żołnierz przełknął ślinę i wychylił się zza osłony. Dostał czysty strzał na głowę, zanim nawet zdążył przyłożyć oko do lunety.

– O żesz… – Tomecki przez dłuższą chwilę patrzył jak sparaliżowany. – Dajcie więcej semteksu!

– Ile? – wrzasnął ktoś z tyłu.

– Najlepiej od razu całą tonę…

To chyba nie był udany żart, ale też starszy sierżant nie był w najlepszym humorze.

– Tu Cegielnia – w słuchawce rozległ się głos maksymalnie wkurzonej kobiety. „Cegielnia” to kryptonim komendy wojewódzkiej – po prostu budynek, gdzie było dużo gliny. A raczej „glin”. W międzyresortowych rozmowach używało się innych kryptonimów, no i chwila ciszy była dużo dłuższa. Rejestrator telefoniczny był zdecydowanie lepszy i nie wystarczało przytrzymanie taśmy palcem. Trzeba było wykonać więcej czynności.

– Tu Abwehra. Słucham już na luzie – „na luzie”, czyli bez nagrywania. „Abwehra” to po prostu Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dawne UOP, a skrót ABW sam się prosił o „twórczą” interpretację…

– Cegielnia prosi o wsparcie. Zabili koleżankę, policjanta. Prawdopodobnie napuszczenie wewnętrzne w pewnej sprawie…

– Cooooooooo?!

– Prawdopodobnie sprawa wewnętrzna. Nie wiem. Może wojsko, może wywiad, może policja. W każdym razie ktoś z naszych zabił naszego. Naszą, kurwa!

Pani Anecie Bielak, która odebrała telefon, wydawało się, że się przesłyszała. Ale krąg asystentek Big Bossów działał niezawodnie.

– Oki doki. Abwehra udzieli wam pełnego wsparcia.

– Dobra, dzięki. Puszczam ci sprawę na terminal.

– Tylko nie na terminal! Tu wszystko jest rejestrowane!

– Oki doki. Osobiste spotkanie. Jestem z Warszawy.

– Wiem. A ja z Wrocławia.

– Dobrze. Będę za jakieś sześć godzin.

– Oki doki. Wyłączam komórkę. Dzwoń na numer budki telefonicznej. Zaraz podam ci.

– Dzięki, babo, za pomoc.

– Po to jesteśmy. Po to jesteśmy, „Towarku”. Po to nasi ojcowie rżnęli nasze matki, żebyśmy teraz mogły sobie pomóc – powtórzyła „rodowe” zawołanie kręgu kilkudziesięciu kobiet, które potrafiły przenosić góry, choć oficjalnie nie mogły prawie niczego. Dziewczyny już wiedziały, że teraz nastąpi „nieoficjalne” przeniesienie góry z miejsca na miejsce. Ale za to – to absolutnie pewne – przeniesienie wraz z protokołem zajścia i pełną dokumentacją.

Matysik zerknął na Tomeckiego. Ogródek baru przy stacji benzynowej był już zupełnie pusty. Hofman czuł, że drżą mu ręce.

– Mam z wami dziwny problem – powiedział, zapalając papierosa. Zaciągnął się głęboko. – Albo totalnie ściemniacie, albo mówicie prawdę. Ale wtedy należałoby uznać istnienie sił nadnaturalnych.

– A rozmawiałeś z „Pyskówką”?

– To jest duch?

– Nie wiem. Nie wiem, kurwa, co to jest – powiedział Tomecki, zionąc zapachem czosnku. – Nikt, kurwa, nie wie co to jest.

– A mówiąc bardziej kulturalnie – wtrącił Matysik. – Nie wiemy nic więcej, niż nam powiedzieli. A powiedzieli raczej niewiele.

– Co konkretnie wiecie?

– „Pyskówka” to jakiś taki… nie wiem… – były kapitan Wojska Polskiego zawahał się na moment. – My to nazywamy Aniołem Stróżem. To jest taka dziwna postać, jakaś emanacja czy coś. Na pewno nie człowiek…

– Na pewno nie człowiek?

– To akurat wiemy na sto procent. Anioły prawie nie mają pamięci. Nie są w stanie przypomnieć sobie zbyt wielu szczegółów ze swojego „prawdziwego” życia. Właściwie to jest… nie wiem jak powiedzieć… Zgęstka uczuć. To jest zagęszczenie uczuć, które kiedyś kierowały żywym człowiekiem – trochę wiedzy o nim, ale zupełnie ogólnej. Natomiast potrafią wiele. „Pyskówka” na pewno już pomogła ci. Anioły zawsze pojawiają się w momentach, gdy coś ci grozi.

– Owszem. Pomogła mi – przerwał mu Hofman. – Uratowała mnie przed dwoma nasłanymi zabójcami.

– Dokładnie. Anioły po to są. Dlatego kiedyś mówiłem, że cholernie ciężko coś nam zrobić. Cholernie ciężko, na przykład, nas zastrzelić. Cholernie ciężko wykonać na nas wyrok. Anioły widzą to, co chcą. Nie są wszechwiedzące, ale, na przykład, mogą wykryć dwóch zabójców ukrytych za rogiem. Są w stanie zobaczyć, czy panienka na policji w Warszawie przytrzymuje rejestrator palcem. Dlatego też nie warto wysyłać na nas płatnych zabójców. Zabawa polega na napuszczaniu innych służb.

17
{"b":"100640","o":1}