Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kobieta powtórzyła idealnie spokojnym tonem:

– On stoi w drzwiach.

Nikogo nie widział, ale WIEDZIAŁ, że ktoś, albo coś, stało w drzwiach. Ciemności okrutne, nic nie widać…

– Strzelam!

– Nie strzelaj – ten sam absurdalnie spokojny ton.

Dziecko wariowało na łóżku, nikt nie mógł się poruszyć. Nie wiedział, jak długo tak stali w totalnych nerwach i strachu, przerywanym idiotycznymi gadkami:

– Strzelam!

– Nie strzelaj! To nic nie da.

– Co z dzieckiem?

– Jezu, nie wiem.

– Dzwonisz?

– Gdzie?

– Po posiłki z policji. Wykręć chociaż numer!

– Nie mogę zlikwidować tego bipania.

– Kręć komórką.

– Jezu. Jaki numer?

– 997. Nie, kurde. 112 chyba…

– Gdzie jest jedynka? Nie widzę klawiszy.

– Przyciśnij cokolwiek, to ci się podświetlą.

Prowadzili tę idiotyczną rozmowę, mając świadomość, że ten… ktoś wciąż stoi w drzwiach sypialni. Ich córka wyła wniebogłosy, od czasu do czasu milknąc na krótką chwilę – nikt nie ruszył, by sprawdzić, co się z nią dzieje. I nagle przybysz odpuścił. Dziecko uspokoiło się i zapadło w spokojny sen. Hofman poczuł, że ten cholerny rewolwer ciąży mu w dłoni jak szlag, jego żona odłożyła telefony. Nagle. Ni stąd, ni zowąd. Jakoś tak dziwnie było. Poszedł do kuchni po to piwo (z absolutną pewnością, że niczego już wokół nie ma), ale nie chciało mu się pić. Usiadł na podłodze, zimny metal puszki chłodził czoło.

W tym samym momencie „Źródełko” zasypiała w swoim łóżku. Z policjantami w radiowozie czuwającymi pod bramą budynku, ze służbowym pistoletem, zarepetowanym i odbezpieczonym, leżącym tuż obok, na nocnej szafce. Chwilę przed zapadnięciem w sen, gdy myśli mieszały się już bez kontroli, wciąż miała w umyśle historię pewnej Amerykanki. Tamta trzymała pod poduszką dwie rzeczy: rewolwer i inhalator na astmę. Pewnej nocy pomyliło jej się, i zamiast inhalatora wsunęła do ust lufę rewolweru. Zamiast przycisku uwalniającego dawkę berotecu nacisnęła spust… Tuż przed snem zawsze mieszają się myśli.

Swój inhalator „Źródełko” wywaliła do kuchni. Wóz albo przewóz. Ciekawe, czy będzie o tym pamiętała w razie ataku choroby? Pieprzyć, wóz albo przewóz. Żywej jej nie dostaną. Wszystko jedno. „Źródełko” była cholernie samotna, wiedziała więc, że zacznie walić ze swojej spluwy do wszystkiego, co pojawi się w jej sypialni, albo do samej siebie. Było jej wszystko jedno. Była cholernie samotna. Jeszcze jeden łyk wódki i można spać. Żeby tylko nie pomylić butelki z lufą i nakrętki ze spustem. A tak poza tym to wszystko jedno.

Mglista postać pojawiła się znowu, ale tym razem nie towarzyszyły temu żadne efekty. Hofman siedział na podłodze w kuchni i z trudem przełykał ciepłe już piwo. Nie smakowało. Zerknął na człowieka utkanego z mgły i leniwie podniósł lufę rewolweru, ale zaraz ją opuścił. Było mu wszystko jedno.

– Mmmmm? – mruknął.

– Znasz mnie – powiedziała mglista postać. Nie wiedział, czy naprawdę słyszał dźwięk, czy to tylko coś gadało mu w głowie.

– Tak? – on przynajmniej mówił na głos. Choć cicho.

– Tak. Słyszałeś moją ksywę. Z drugiej ręki. Z opowieści.

Podniósł głowę. Koszmarne wspomnienia z dzieciństwa.

– „Pyskówka”?

– Tak, Marku – szepnęła, a po chwili dodała. – Cześć, Wężu. Pogadamy chwilę?

– Dlaczego nazywasz mnie wężem?

– Zerknij do lustra na swoje oczy, drapieżniku. Są kurewsko wredne.

Dwóch policjantów z radiowozu po raz piąty przysięgało oficerowi dochodzeniowemu.

– Daję słowo honoru, że nikt z nas nie spał! Jak tylko usłyszeliśmy strzały, Krzysiek runął na schody, a ja wezwałem wsparcie i pobiegłem za nim. Nikt nie wchodził do budynku, nikt nie wychodził.

– Ten budynek ma chwilowo tylko jedno wejście. To drugie, na podwórko, zastawiono szafą.

– Wiem. Nikt z nas nie spał! Jak przyjechały radiowozy wsparcia, pobiegłem do tego drugiego wyjścia. Było zastawione szafą.

– Jak to możliwe, że dwóch policjantów śpi spokojnie dwa kroki od wejścia – po takiej akcji, która miała miejsce w nocy?

– Nie spaliśmy!

– Wszystkie rozmowy są nagrane. Ktoś goni sekretarkę szefa, przyjeżdżają trzy wozy. Jeden odwozi ją do domu. I, kurwa mać, zasnęliście na posterunku?!

– Nie zasnęliśmy! Jak tylko usłyszeliśmy strzały, Krzysiek…

„Źródełko” zdążyła wystrzelić pięć razy. Cztery strzały rozorały ściany, waląc rykoszetami po wszystkim wokół, bo to była tania, czeska amunicja. Piąty strzał był bardziej precyzyjny: „Źródełko” strzeliła sobie w głowę. I to wcale nie była pomyłka – naprawdę nie pomyliła inhalatora ze spluwą. Powinni dać jej za to pośmiertnie medal.

– Co, Wężu?

Chodzili po Parku Południowym, była piąta rano. Żadnych ludzi, jedynie jeże, przemykające opustoszałymi ścieżkami, wiewiórki, czasem królik, widoczny w oddali. Nikt nie mógł zobaczyć faceta rozmawiającego z kobietą utkaną z mgły.

– Słuchaj, „Pyskówka”, przecież ty nie żyjesz od jakichś trzydziestu lat!

– Czemu cię to tak peszy?

– No wiesz… niecodziennie rozmawia się ze zmarłym.

– Nie traktuj tego tak poważnie. Żyję, nie żyję… Co za różnica?

– Weź mnie nie wpieniaj, trupie jeden! – uśmiechnął się.

Ona też się roześmiała. Ale ciągle nie był pewien, czy zrobiła to „na głos”, czy tylko on mógł ją słyszeć.

– Wężu – szepnęła. – Podobasz mi się.

Zerknął na nią, jeśli słowem „nią” można było określić kłębek mgły.

– Powiedz… Jak to możliwe, że ty… – zawahał się. – Nie wiem, jak to powiedzieć… Że ty… żyjesz? Przynajmniej w pewnym sensie.

– To cholernie trudne do wytłumaczenia. Sama za dobrze nie wiem.

– No, ale coś mi chyba możesz powiedzieć?

– Posłuchaj, to nie jest takie proste. To…

– To ty mnie posłuchaj, trupie jeden. Mam dziwne wrażenie, że jesteś fantastyczną dziewczyną – zatrzymał się i zapalił papierosa. – Ale mam też absolutną pewność – wydmuchnął dym – że coś przede mną ukrywasz.

– Dzięki za to pierwsze zdanie. A co do drugiego… Masz rację.

– Powiesz mi?

Uśmiechnęła się smutno, jeśli oczywiście można było dojrzeć smutek w kłębku mgły.

– Powiem. Bo wiem, jak zareagujesz.

– Co ma do tego moja reakcja? – spytał.

– Bo to przykra wiadomość – przystanęła przed małą ławeczką. – Ale dasz sobie radę.

– Co się stało?

– „Źródełko” nie żyje.

Szlag! Coś go ścisnęło w dołku. Przez chwilę czuł paraliżującą samotność, strach, kompletne zagubienie, do głowy napłynęły jakieś mgliste wspomnienia z dzieciństwa, gdy było mu źle. Gdy jeszcze bał się wszystkiego wokół.

Usiadł na ławce, zaciągnął się dymem, ale papieros wyraźnie mu nie smakował; odrzucił go na środek ścieżki. Potem podniósł głowę. Był znowu sobą.

– Kto? – zapytał.

Duchy chyba nie czują strachu, jednak „Pyskówka” odruchowo cofnęła się o krok. Hofman powtórzył cicho:

– Kto to zrobił?

Uśmiechnęła się.

– Wiedziałam, że tak zareagujesz. Wiedziałam, że można ci to powiedzieć zupełnie spokojnie.

– Czy możesz mi odpowiedzieć na proste pytanie?

– Nie wiem kto. Ale pomogę ci go znaleźć.

Hofman rozpaczliwie potrzebował chociaż jednego piwa albo mocnej kawy. Czegoś, co go uspokoi.

– Ten gość jest już trupem – powiedział cicho.

– Wiem – roześmiała się „Pyskówka”. – Dlatego też zwróciłam się do ciebie, a nie do jakiegoś Kowalskiego z książki telefonicznej.

– Pomóż mi do niego dotrzeć, istoto z innego świata.

– Oki doki – „Pyskówka” powtórzyła ulubiony zwrot „Źródełka”. – Ale ciebie też zamierzają zabić. Za dużo już wiesz. „Źródełko” usiłowaliśmy ostrzec, ale się nie udało. I… i powiedz mi jedną rzecz.

– No?

– Jak znajdziemy tego faceta… Zabijesz go? Umiesz?

Uśmiechnął się wrednym skrzywieniem warg. Popatrzył jej prosto w oczy. Nawet jeśli były częściowo przezroczyste, wyraźnie pochwyciła jego spojrzenie.

11
{"b":"100640","o":1}