– Nie będę, bo nie zwykłem – odciął się Rzehors. – A teraz bywajcie. Ja do miasta nie wchodzę, potrzebny wam będzie łącznik na zewnątrz murów. Bisclavret? Sygnały te co zwykle? – Jasne. Do zobaczenia.
Rzehors popędził konia, wtopił się w tłum, zniknął. Reszta w żółwim tempie posuwała się w stronę kamiennego mostu. Reynevan milczał. Szarlej podjechał bliżej, trącił strzemieniem. – Co zrobiłeś, zrobiłeś – powiedział oschle. – Się nie odstanie. Parę nocy, miast spać, będziesz patrzył w sufit i miał wyrzuty. Ale teraz weź się w garść. Reynevan odchrząknął, spojrzał na Samsona. Samson wzroku nie odwrócił. Kiwnął głową, zgadzając się z Szarlejem. Bez uśmiechu.
Na przedmościu stał oddział halabardników i grupa mnichów w czarnych habitach ściągniętych skórzanymi pasami, zdradzającymi augustianów. – Baczność! – obwoływali dziesiętnicy. – Baczność, ludzie! Gród do obrony się sposobi, tedy wstęp na most tylko tym, co z bronią obyci i do walki sposobni! Tylko tym, co z bronią obyci! – Kto nie obyty, a do pracy zdolny, idzie pomóc klasztor burzyć i ostrokół stawiać. Tych rodziny mogą w Kłodzku ostać. Reszta idzie dalej, na podgrodzie Rybaki, tam bracia franciszkanie strawę warzą i wydają, chorych leczą. Stamtąd, gdy odpoczniecie, uchodźcie na północ, ku Bardu. Powtarzam, Kłodzko do oblężenia się szykuje, wstęp tylko dla tych, co z bronią obyci! Ci bez zwłoki stają na rynku, do dyspozycji mistrzów cechowych… Tłum szumiał i burzył się, ale halabardnicy byli stanowczy. Wnet dokonał się podział – jedni skręcali na most, reszta – z tych część klnąc, na czym świat stoi jechała dalej traktem wrocławskim, wiodącym między brzegiem Nysy a chałupami podgrodzia. Zrobiło się nieco luźniej.
– Baczność! Gród bronił się będzie! Wstęp tylko tym, co z bronią obyci! Na przedmościu doszło do tumultu. Ktoś się z kimś spierał, słychać było podniesione głosy. Reynevan stanął w strzemionach. Trzech duchownych w strojach podróżnych kłóciło się z setnikiem z błękitnobiałą tarczą na tunice. Do kłócących się podszedł wysoki augustianin z orlim nosem i krzaczastymi brwiami. – Jego wielebność proboszcz Fessler? – rozpoznał. Z parafii w Waltersdorfie? Cóż sprowadza do Kłodzka? – Ucieszny żart, zaiste – odrzekł ksiądz, przesadnie marszcząc czoło. – Jakbyście nie wiedzieli, co sprowadza. Ale nie będziemy tu dysputować u chamów na oczach. Usuń no żołdaków, frater! Grodzić przechód to możecie włóczęgom, nie mnie. Całą noc w drodze jestem, mus mi się przed dalszą podróżą wywczasować. – A dokąd to – spytał wolno augustianin – dalsza droga wiedzie, jeśli spytać mogę? – Nie udawaj durnia! – proboszcz wciąż był przesadnie gniewny. – Idą na nas diabelskie husyty, siłą potężną, palą, grabią, mordują. Mnie życie miłe. Uciekam aż do Wrocławia, może tam nie dojdą. Wam to samo radzę. – Za radę dzięki – augustianin skłonił głowę. – Ale mnie tu, w Kłodzku, obowiązek trzyma. Z panem Putą będziemy miasta bronić. I obronimy z Bożą pomocą. – Może obronicie, może nie – uciął proboszcz. – Ale to wasza rzecz. Usuń się z drogi. – Obronimy Kłodzko – mnich ani myślał się usunąć. Z pomocą Boga i dobrych ludzi. Każda pomoc się przyda. I twoją nie pogardzimy, Fessler. Swoich parafian w biedzie porzuciłeś. Jest sposobność winę odpokutować. – Co ty mi tu z winą wyjeżdżasz? – rozdarł się ksiądz. – I z odkupieniem? Precz mi z drogi! I ze słowami się licz, Kościół w mojej osobie obrażasz! O co tobie idzie, żebraku bosy? Że uchodzę? A tak, uchodzę, bo to mój obowiązek, ratować siebie, swoją osobę i Kościół! Nadciągają heretycy, księży mordują, ja w mojej osobie Kościół ocalam! Bo Kościół to ja! – Nie – zaprzeczył spokojnie augustianin. – Nie ty. Kościół to wierzący i wierni. Twoi parafianie, których zostawiłeś w Waltersdorfie, choć winieneś im pomoc i wsparcie. To ci, o, ludzie, gotujący się do obrony, nie do ucieczki. Rzuć więc tobołek, wielebny, chwyć się kilofa i nuże do pracy. I ani słowa, Fessler, ani słowa. Jam pokorny, ale tu obecny pan setnik, odpuść mu Boże, ni pokorą nie grzeszy, ni zbytnią cierpliwością. On może cię kazać do pracy batami zagonić. Może i kazać powiesić. Pan Puta w szerokie go wyposażył plenipotencje. Fessler otworzył usta do protestu, ale mina setnika sprawiła, że prędko je zamknął. Zrezygnowany, przyjął wręczony mu kilof. Jego towarzysze pobrali łopaty. Miny wszyscy mieli prawdziwie męczennicze. – W pracy szczęść Boże! – krzyknął im w ślad zakonnik. – A nie radzę lenić się i markierować! Setnik patrzy! – Oj – mruknął pod nosem Bisclavret. – Oj, łatwo to nam tu, widzę, nie pójdzie. Ej, ludkowie! Kto on, ów mnich? Zna go który? – To Henryk Yogsdorf – pouczył ich jeden z woźniców, powożący wozem pełnym kamiennych kul do bombard. Przeor od augustianów. Ma mir wśród ludzi. – Widać.
Od strony Rybaków zbliżał się kłusem oddział konny, zmierzający w stronę Dolnej Bramy Mostowej. Halabardnicy natychmiast powstrzymali kolumnę uchodźców. Oddział zbliżył się, widać było, że składa się z samych wielmożów. Towarzyszący im od mostu na Nysie, wiozący kule do bombard woźnica okazał się człowiekiem dobrze poinformowanym i rozmownym. – Ten na czele to nasz starosta, wielmożny pan Puta z Czastolovic – pouczył ich, niepotrzebnie zresztą. Pana Putę wszyscy znali, powszechnie znany był też jego herb, skośne błękitne pasy w srebrnym polu. Reynevan i Bisclavret wymienili spojrzenia – obecność Puty w Kłodzku oznaczała, że Prokop odszedł spod Nysy. – Obok starosty – wskazywał woźnica – jadzie pan podstarosta Hanusz Czenebis. Za nimi pan Mikołaj Moschen, wódz wojsk najemnych, i wielmożny pan Wolfram von Pannewitz. Dalej Jan von Maltwitz, pan na Eckersdorfie. Panowie z rady miejskiej: Czetterwang, Gremmel, Lischke…
Orszak pana Puty z łomotem wjechał w Bramę Dolną, echem rozbrzmiał pod bramnym sklepieniem dzwon podków. Gdy konni przejechali most na Młynówce i znikli w Bramie Górnej, halabardnicy zwolnili drogę, uchodźcy ruszyli. Bisclavret chrząknął nagle, stopą trącił strzemię Reynevana. Niepotrzebnie. Reynevan już zauważył. Wszyscy zauważyli. Za ich plecami jakaś kobieta krzyknęła głucho. Z ryzalitów wieży nad Bramą Górną zwisały, zaczepione na hakach, cztery trupy. Zwłoki czterech ludzi. Dokładniej, resztek ludzi. Ciała pozbawione były bowiem wszystkiego, co zwykle z człowieka wystaje, wliczywszy w to uszy. Nad górnymi i dolnymi kończynami, widać to było, pracowano długo i wytrwale, skutkiem czego przypominały już kończyny tylko z grubsza. – To husyckie szpiegi! – woźnica ściągnął lejce. – Złapali jednego, ów na mękach wspólników wydał. Gdyby husyty pod Kłodzko podeszli, mieli oni bramy cichcem odewrzeć, a w mieście pożary wzniecić. Pozawczoraj na rynku ich kaźnili. Okrutnie męczyli, innym na postrach. Rozpalonymi kleszczami i hakami szarpali, kości łamali. A bramy dobrze teraz strzeżone, w noc i w dzień. Zobaczycie. Fakt, zobaczyli. Bramy Górnej strzegł przynajmniej trzydziestoosobowy oddział uzbrojonych po zęby żołdaków. Puszczał spod podskakującej pokrywki parę wiszący nad ogniskiem kociołek. Dowódca roty, drab z gębą bandyty, bawił się z psem, rzucając mu kijek. Bisclavret ponuro przyglądał się, milczał.
– Wśród tych, co wisieli nad bramą – zapytał go pozornie beznamiętnie Szarlej – byli znajomi? Obłupiacz nie odwrócił głowy. Twarz miał nieruchomą.
– Owszem – odrzekł wreszcie. – Ale raczej dalsi niż bliżsi. Furta Wodna też była strzeżona, przez równie silną załogę. Bisclavret zaklął z cicha. – Nie będzie tu łatwo – wymruczał wreszcie. – Założę się, że przy innych bramach jest podobnie. Źle, źle, źle.
Z pomysłem opanowania i otwarcia którejś z bram możemy się pożegnać. Trzeba zmienić plany.. Co proponujesz? – zmrużył oczy Szarlej. – W tył zwrot i precz z miasta? Póki jeszcze można? – Nie – odezwał się Reynevan. – Zostajemy.
– A ty – demeryt zmierzył go spojrzeniem – jesteś aby w pełni sił umysłowych? W mierze uprawniającej do decydowania? – Jestem w pełni sił wszelakich. Zostajemy w Kłodzku.
– Mam nadzieję, że nie w ramach pokuty? Pytam, bo jeszcze przed momentem sprawiałeś wrażenie żądnego ekspiacji pokutnika. – Wrażeniom koniec – Reynevan zmarszczył brew. Posłuchałem twej rady i właśnie wziąłem się w garść. Wziąwszy, oznajmiam: mamy rozkazy. Sierotki na nas liczą, musimy pomóc w zdobyciu miasta. Sprawdźmy wszystkie bramy.