Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Idę o zakład – nie rezygnował Svatopluk – że kwaśne i niewydarzone będą to frukta. Ktoś chce się założyć? – Ja na pewno nie – wzruszył ramionami Szczepan z Drahotusz. – Bo nie zbiera się winogron z cierni ani z ostu fig. Axlebenowi nie uda się z Samsonem, rezultat będzie taki sam, jak nasz w Trzech Króli. To znaczy: żaden. Axlebena zgubi to samo, co zgubiło nas. Pycha i próżność.

Na żelaznym trójnogu tliło się i wiło delikatną smużką dymu kadzidło fumigacyjne – klasyczna, zalecana przez większość grymuarów mieszanka aloesu i gałki muszkatołowej. Samson, wprowadzony w trans, leżał na wielkim dębowym stole. Był całkowicie nagi, na jego olbrzymim, niemal bezwłosym ciele widniały liczne znaki czarodziejskie i kabalistyczne, wypisane magicznym inkaustem z cynobru, ałunu i kuperwasu. Ułożony i rozpostarty był tak, by jego głowa, ręce i nogi dotykały właściwych punktów na Kręgu Salomona – hebrajskich liter Lamed, Vau, Jod, Kaf i Nun. Otaczało go dziewięć czarnych świec, miseczka z solą i czara z wodą. Stojący w przeciwległych rogach stołu Teggendorf i Brehm, obaj w luźnych szatach ceremonialnych, intonowali półgłosem nakazane przez obrzęd psalmy. Właśnie skończyli Ecce quam bonum i zaczynali Dominus inluminatio mea. Bezdiechovsky zbliżył się. Miał na sobie białą szatę i długą na jakiś łokieć szpiczastą i poznaczoną hieroglifami czapkę. Dzierżył athame, obosieczny sztylet z rękojeścią ze słoniowej kości, rekwizyt przy goecji absolutnie nieodzowny. – Athame – wyrzekł głośno – Ty, któryś jest Athanatos, nie znający śmierci, i któryś jest aldhame, znakiem krwi! Conjuro te cito mihi obedire! Hodomos! Helon, Heon, Homonoreum! Dominus inluminatio mea et salus mea, quem timebo? Dominus protector uitae meae a quo trepidabo? Bezdiechovsky kolejno dotknął ostrzem athame płomienia świecy, wody i soli. – Zaklinam cię – przemawiał za każdym razem – Istoto Ognia, w imię Mocy: niechaj cię odleci widmo i upiór nocny. Zaklinam cię, Istoto Wody, w unię Mocy: wyrzuć z siebie nieczystość i skazę wszelką. W imię Mocy, w imię Ambriela i Ehesatiela, bądź błogosławiona, Istoto Soli, niechaj opuści cię zła wola demonów. I niech dobro Stwórcy w Jej miejsce powróci. Asystujący starcowi Svatopluk Fraundinst zbliżył się, podał mu arctraue, nóż zakończony hakiem. Bezdiechovsky wykonał nim w powietrzu cztery rytualne ruchy. – Przez wszystkie imiona Boga, przez Adonay, El, Elohim, Elohe, Zebaoth, Elion, Escerchie, Jah, Tetragrammaton, Sadai, rozkazujemy wam, demony tu krążące i w swej astralnej postaci obecne, byście stawiły się przed nami w formie grzecznej, ludzkim kształcie, ni żadną nieskażone deformacją, ni potwornością, zdolne do mowy składnej i rozumnej, zdolne odpowiadać na pytania, które wam postawione będą. Przybywajcie i bądźcie nam posłuszne, rozkazuję wam przez Daniela, Gediela i Theodoniela, przez Klarimum, Habdanum i Inglotum! Przybywajcie!

Naturalnie nic się nie stało, nikt nie przybył i nikt się nie stawił. Ale na tym etapie konjuracji było to raczej normalne. – Ego uos invoco – podjął Bezdiechovsky, wznosząc arctrave – et invocando vos conjure, per eum cui obediunt omnes creaturae, et per hoc nomen ineffabile, Tetragrammaton Jehovah, in quo est plasmatum omne saeculum, quo audito elementu corruunt, ar concutitur, marę retrograditur, ignis extinguitur, terra trem.it, omnesque exercitus Coelestium, Terrestrium et Infernorum tremunt et turbantur! – Yenite, venite, quid tardatis? Imperat vobis Rex regum! Titeip, Azia, Hyn, Jen, Minosel, Achadan, Vay, Ey, Haa, Eye, Exe, El, El, Va, Vaa, Yaaaaa! W miarę wypowiadanych zaklęć głos maga rósł, sięgał coraz wyższych rejestrów, pod koniec było to już niemal wycie, nieludzki, nienaturalny wizg. Powietrze wibrowało wyczuwalnie, świece zaiskrzyły i przygasły. Nagle zaśmierdziało zwierzyńcem, powiało smrodem zgnilizny i lwiego moczu. Mrok, który wypełnił izbę, zgęstniał, nabrał kształtów, wzdął się niczym kumulus. Wewnątrz kumulusa coś się poruszało, przelewało, wiło niczym węgorze w worku, niczym kłębowisko żmij. Reynevan widział, jak w kłębowisku zapłonęły nagle przekrwione ślepia, jak zakłapały straszne zębate szczęki, jak zamajaczyły monstrualne fizjonomie. Jego podziw jął szybko zmieniać się w popłoch. Nie tylko ze strachu przed tą koszmarną potwornością. Również na myśl, że Samsona może rzeczywiście coś z nią łączyć. Ale Jan Bezdiechovsky z Bezdiechova – kwestii to nie ulegało – był potężnym magiem, miał sprawy pod kontrolą. Pod siłą jego zaklęcia posypał się tynk z powały, płomienie świec zmieniły barwę na czerwoną, a potem na niebieską. Rozległ się ryk i huk, makabryczne żmijowisko zastygło zaś w antracytowo czarną kulę, której powierzchnia, zdawało się, pochłania światło. Po następnym zaklęciu kula znikła ze świstem. Leżący na stole Samson Miodek wyprężył się, zadygotał. A potem osłabł i leżał nieruchomo. – Przez Crataresa – przemówił Bezdiechovsky. – Przez Capitela! Wzywam cię, istoto! Mów, kim jesteś. Prawdziwie i bez kłamstwa mów, kim i czym jesteś! Ciało Samsona znowu zadrżało silnie.

– Verum, sine mendacio, certum et verissimum – przemówił jego zmieniony nieco głos. – Quod est inferius est sicut guod est superius, et guod est superius est sicut guod est inferius, ad perpetranda Miracula Rei Unius. Siedzący obok Reynevana Radim Tvrdik westchnął głośno, Szczepan z Drahotusz zaklął pod nosem. – To jest – wyjaśnił szeptem, widząc jego pytający wzrok – to jest Tabula Smaragdina. On mówi słowami Hermesa Trismegistosa. Jakby… Jakby… – Jakby drwił sobie z nas – dokończył szeptem Joszt Dun.

– Na Alpharoza! – wzniósł ręce Jan Bezdiechovsky. Na Bedrimubala! Per signum Domini Tau! Kim jesteś? Mów! Gdzie prawda? – Oddzielaj ziemię od ognia – odpowiedział prawie natychmiast głos Samsona. – Z wielką dbałością oddzielaj to, co subtelne, od tego, co gęste. A Potencja wzniesie się z ziemi w niebo, po czym znów się na ziemię opuści i weźmie w siebie moce wszelkich istot wyższych i niższych. Wtenczas posiędziesz chwałę tego świata. A wszelka ciemność cię odbieży. – Yazotas, Zamarath, Katipa! – zakrzyczał Bezdiechovsky. – Astroschio, Abedumabal, Asath! Mów! Wzywam cię do mówienia! Długą chwilę panowała cisza, przerywana wyłącznie skwierczeniem świec. – Completum est… – rozległ się wreszcie spokojny głos Samsona. – Completum est guod dioci de Operatione Solis.

Nie pomogły zaklęcia ni imiona Boga, nie pomógł ani Astroschio, ani Abedumabal. Nie pomogły rytualne gesty, wykonywane nad Samsonem za pomocą athame i arctrave. Nie pomogły kadzidlane sufumigacje. Nie pomogło aspergillum z werbeny, barwinka, szałwii, mięty i rozmarynu. Bezsilny okazał się zarówno Większy, jak i Mniejszy Klucz Salomona, nie lepiej spisały się Enchiridrion i Grand Grimoire. Magia omal nie rozsadziła budynku, ale Samson nie odezwał się już ani słowem. Czarodzieje "Archanioła" udali, że nie przejmują się fiaskiem, mówili, że nic to, że pierwsze koty za płoty i że jeszcze się zobaczy. Jan Bezdiechovsky, któremu robienie dobrej miny przychodziło najtrudniej, zdobył się tylko na przypomnienie kilku podobnych przypadków wymiany osobowości – szło między innymi o casus Poppona von Osterna, wielkiego mistrza Zakonu Krzyżackiego. Powiało pesymizmem, albowiem w owym przypadku wszystkie zabiegi pruskich czarodziejów spełzły na niczym – Poppo von Osterny do końca życia, do swej śmierci w 1256, był "inny" – czego zresztą nikt nie żałował, prawdziwy Poppo strasznym był bowiem skurwysynem. Teggendorf był dobrej myśli, infortunium przypisywał zwykłemu pechowi, powoływał się na Alkindiego i niestrudzenie bajał o szejtanach, ghulach, dżinnach i ifritach. Fraundinst i Edlinger Brehm winili dies egiptiaci, pechowe dni egipskie, do takich ich zdaniem należał ów pamiętny piątek trzydziestego pierwszego sierpnia 1425, dzień egzorcyzmów w śląskim klasztorze benedyktynów. Zła "egipska" aura, mówili, skaziła wówczas egzorcyzm i jego efekty, rzecz stała się przez to krańcowo nietypowa i odwrócić ją będzie trudno. Telesma z kolei uważał, że niczego nie osiągnie się bez talizmanów, i obiecał wyprodukować odpowiednie talizmany. Radim Tvrdik, nim go opieprzono, bąkał coś o golemach i szemach. Szczepan z Drahotusz natomiast skrytykował in toto przyjętą przez magików strategię i taktykę. Błąd, twierdził, tkwi nie tyle w metodzie, bo ta jest wtórna, ile w celu, jaki sobie postawiono. Przy prostym i nie podlegającym debacie założeniu, że osobowość i duch Samsona Miodka zostały niewiadomą mocą przetransplantowane w ciało głupawego waligóry, wysiłki winny iść w kierunku odwrócenia procesu, innymi słowy – ku odkryciu czynnika sprawczego, albowiem nihil fit sine causa. Odkrywszy ową causa efficiens, da się, być może, proces odwrócić. A co czynią magowie "Archanioła"? Koncentrują się na próbach rozwiania tajemnicy, odkrycia sekretu, którego sam Samson w sposób wyraźny zdradzić nie chce lub nie może. Usiłując dociec, kim – lub czym – Samson jest, czarodzieje dążą do zaspokojenia własnej ciekawości i próżności, postępują jak lekarze, diagnozujący i badający zagadkową chorobę dla samego poznania, bez cienia względu i współczucia dla człowieka ową chorobą dotkniętego. Magicy obruszyli się i zakrzyczeli Morawianina. Przed przystąpieniem do leczenia, nawiązali do metafory, konieczne jest dogłębne rozpoznanie choroby. Scire, cytowali Arystotelesa, est causam rei cognoscere. To, kim – lub czym – naprawdę Samson jest, stanowi element kluczowy. Używając dalej porównań medycznych – sekret i incognito Samsona to nie tylko objawy, ale i sam nexus, samo jądro, sama istota choroby, jeśli choroba ma być wyleczona, sekret musi zostać odkryty. Odkrywano więc. Z zapałem i ferworem. I bez cienia rezultatu. Samson tymczasem zdążył zaprzyjaźnić się ze wszystkimi magikami "Archanioła". Z Janem Bezdiechovskim godzinami debatował o Bogu i Naturze. Z Edlingerem Brehmem całymi dniami stał przy alembikach i retortach z hasłem: "olve et coagula" na ustach. Z Teggendorfem dyskutował teorie arabskich hakimów i żydowskich kabalistów. Ze Szczepanem z Drahotusz ślęczał nad nieznanymi a mocno zniszczonymi manuskryptami Piotra di Abano i Cecca d'Ascoli. Z Josztem Dunem produkował talizmany, które później obaj testowali na mieście. Z Radimem Tvrdikiem chodził nad Wełtawę po szlam do produkcji golemów. Dla Benesza Kejvala robił – jako półgłówek – interwencyjne zakupy w konkurencyjnych aptekach. Ze wszystkimi grał w karty, pił i śpiewał.

18
{"b":"100625","o":1}