Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nie umiem nawiązać kontaktu uczuciowego z drugą osobą. – Powiedziałam o tym morzu.

Znowu zaatakował szum, chorowałam, to dawało mi poczucie jakiegoś bezpieczeństwa.

Wierzyłam, że obserwują mnie ludzie.

5 marca 1983 – Wolność, a może po prostu śmierć, koniec końca. Samotność. Początek wielkiego milczenia. Żyję pod kloszem, cierpienie, brak kontaktu – wszędzie widziałam zło, w sobie, w innych ludziach, dopadały mnie stany wielkiego pobudzenia. Na zewnątrz się mobilizowałam, ukrywałam przeżycia.

26 kwietnia – Jak poradzić sobie z dążeniem do mocy?

Mieliśmy trening interpersonalny na studiach, dostałam komunikaty od grupy, że na zewnątrz to maska, a w środku prowadzę wielką walkę wewnętrzną, że jestem taka samotna w tłumie. Mówili mi, jak zaskakują ich moje zmienne zachowania. I smutek, jaki mnie ogarnia, jest dla nich nie do przebicia.

Stale pojawiał się motyw, by zginąć z rąk innych, tak jak w aborcji i jak Chrystus.

4 maja ponownie upiłam się ze świadomością, że będę reanimowana. Stały element śmierci i zmartwychwstania.

Dowiedziałam się o śmierci Marzeny, postanowiłam napisać „Pamiętnik narkomanki”.

Walczyłam w samotności z wizjami, w lęku.

W domu nikt niczego nie zauważa, przecież bardzo dobrze zakończyłam III rok studiów.

Jest OK i nie może być inaczej.

Skończyłam 24 lata.

Wyjechałam na praktykę do szpitala psychiatrycznego do Branic, na oddział odwykowy, tam funkcjonowałam spokojnie, miałam tylko niejasne poczucie odmienności w stosunku do moich koleżanek. Potem pojechałam do sanatorium, lekarz twierdził, że stan mego serca jest zły. W tajemnicy, w lesie, trenowałam karate. Chciałam w lesie odnaleźć polanę, początek nowego życia, znowu miałam przekonanie, że jestem kimś wyjątkowym.

Już każdy powrót do domu wyzwalał głęboką depresję, silne napięcie psychiczne. Nazywałam swój pokój Moim Królestwem.

W sierpniu 1983 kończę pisanie „Pamiętnika narkomanki”.

1 września 1983 przedawkowałam narkotyk – Poczułam się dzisiaj blisko śmierci. Może jeszcze nie śmierć, ale zanikanie krążenia. Wystraszyłam się. – Ponowne zmartwychwstanie.

16 września – I serce ożywiło się. Olśnienie, że tak miało być. Do tej pory. – Weszłam na szczyty boskości.

IV rok studiów.

Tadeuszu, wiem, kim byłam. Kim teraz jestem? Jaką niesamowitą tajemnicę skrywały te dzienniki. Codzienny zapis psychozy i zdrowia. Kosmos i trochę ziemskości.

Tadeuszu, o mało nie zginęłam w psychozie. W końcu by mi się to udało. Trzy lata temu jechałam na obóz pokonana przez szatana i mogło się zdarzyć wszystko. Uratowałeś mnie na te lata, podniosłeś na szczyt boskości.

Październik 1983 – Odbywałam praktykę w szpitalu psychiatrycznym w Lublińcu. Byłam na oddziale chronicznych schizofreników z grupą ze studiów. Jest to szpital, w którym byłam hospitalizowana w 16 roku życia, powróciły pewne wspomnienia, ale je wyparłam.

10 października – A może to już nie jest obłęd, to moje przeżywanie świata? – Halucynowałam, tkałam misternie urojenia w zasadzie na każdego człowieka, który był w jakiś sposób bliski mi emocjonalnie oraz pracowałam na praktyce, bawiłam się z kolegami, byłam pozornie spokojna, z dużą wiedzą na temat chorób psychicznych, lubiana przez wykładowców i koleżanki. Dwie Basie, które stale działały naprzemiennie.

25 października – Stoję nad grobem, ale widzę, że dół jeszcze nie został wykopany – podałam na zajęciach temat pracy magisterskiej o syntonii u schizofreników. Odczuwałam tęsknotę za wyidealizowaną matką.

28 października – Mam wrażenie, że muszę się spieszyć, bo niewiele czasu mi pozostało – miałam uczucie całkowitego ziemskiego osamotnienia.

14 listopada – Żyć trzeba, być trzeba. Tylko dlaczego, no dlaczego to wszystko trzeba? J a i J a i J a i J a, obok mój cały świat.

W listopadzie 83 miałam coraz częściej symboliczne sny, w których Bóg zsyła na mnie anioła i szatana, a także byłam kochanką szatana. Sny wywoływały szalone napięcie, tak że zgłosiłam się do psychiatry i dostałam neuroleptyk, który brałam bardzo krótko.

14 grudnia – Sądzę, że jestem w takim granicznym punkcie, między normą a jakimś stanem psychotycznym – lęk był koszmarny, halucynowałam i bałam się swoich wizji, chciałam nazwać nienazwane.

Miałam wrażenie, że zjadam się od środka, tak jak te pająki. Rok 1983 kończyłam w ogromnym cierpieniu z motywem katastrofy, kata, wyroku śmierci.

Poznałam na IV roku studiów Ewę, w dziennikach jeszcze wypierałam tę znajomość. Jest ona w moim wieku, prowadziła zajęcia z psychologii klinicznej. Żyła w jakimś układzie z kochankiem i rozbijała swoje małżeństwo. Mąż nie był w stanie zaspokoić jej seksualnie. Doszło pomiędzy nami do pierwszych zwierzeń.

1 stycznia 1984 – Halucynowałam całą noc, rozmawiałam z duchem Rafała Wojaczka, który miał schi i popełnił samobójstwo. Przekazał mi posłanie pisania.

Halucynacje się nasilały, wynika to z zapisu, ponownie goliłam głowę, miałam stany pobudzenia, nikt się nie orientował, co się ze mną działo. Chodziłam do psychiatry, ale nie potrafiłam mu niczego powiedzieć, nie rozumiałam swego stanu.

29 lutego – Ojciec ponownie upił się i zaczął znęcać nade mną. Doznałam szoku i rzuciłam się na niego, czując, że moja boskość po ataku na ojca została naruszona.

12 marca – Sny, mary, cmentarze i śmierć, przeczucie, że już czas na mnie, a ja nie jestem przygotowana, mimo że trwałam w śmierci od dawna. Popadałam w stany ekstazy. Ewa powiedziała, że boi się mnie takiej.

Kwiecień – Ewa cały czas projektowała na mnie mężczyznę, którego chciała zdobyć.

Pojechałam na trening interpersonalny z grupą ze studiów, powiedziałam terapeutom, że podejrzewano u mnie schizofrenię, pozwolili mi robić to, na co miałam ochotę.

28 kwietnia – Mojemu ciału jest tu dobrze. Dostaje jogę, medytacje. Jestem obok ciała, unoszę się nad nim.

8 maja – Uciekasz, wciąż uciekasz przed własnym cieniem, który i tak siedzi ci na karku. I wciska w niemożliwość.

15 maja – Żyję tak, jakby wisiał wciąż nade mną zaległy wyrok śmierci, który sama na siebie wydałam.

Zaliczyłam bardzo dobrze IV rok studiów, skończyłam 25 lat. Lipiec 1984 – Miałam praktykę na neurologii, na tej samej, gdzie reanimowano mnie kilka razy. Testowałam pacjentów i byłam spokojna w pracy. Mieszkałam w akademiku i tam przeżywałam stany ostateczne i agonalne. Wyznaczyłam sobie datę śmierci na koniec lipca, po zakończeniu praktyki.

16 lipca – W wierszu napisałam: więc idę / idę tam gdzie chcę iść / w ramionach czułych / w twoich ramionach / ze swoim bólem / i z bólem pozostałych.

19 lipca – Przygotowałam sobie leki do otrucia, lecz serce powiedziało „stop”. 5 sierpnia

– Moje życie to jedno wielkie, nie dokończone samobójstwo. Poszłam do psychiatry, byłam bez kontaktu, kazał mi przyjść za kilka dni, bratam neuroleptyk. Zaczęłam rozdawać rzeczy, głównie książki i ubrania. 22 sierpnia – Teraz wiem, że mogę popełnić samobójstwo w każdej chwili.

28 sierpnia upiłam się w Katowicach, nie byłam już w stanie przetrzymać żadnej eskalacji napięcia. Wybudziłam się ponownie na neurologii i tym razem nie uciekłam, zgodziłam się na badania i pozostanie dłużej w szpitalu. Personel traktowałam urojeniowo, ale pozwoliłam być w ich mocy. Rodzina była zaskoczona, ale nikt mnie o nic nie pytał.

Po powrocie ze szpitala ogarnęło mnie Wielkie Milczenie Kosmiczne – musiałam mieć tragiczne, wręcz agonalne noce pełne halucynacji, o jakiej treści nie wiem, nie ma zapisu. V rok studiów.

Rozpoczęłam ostatni rok nauki „granicznie wycieńczona”. Pisałam pracę magisterska, badałam pacjentów w szpitalu psychiatrycznym. Na uczelni nie było wiele zajęć, dojeżdżałam na nie z domu, wyprowadziłam się z akademika po konflikcie z koleżankami.

17
{"b":"100563","o":1}