Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Taka była moja wiedza o świecie psychozy, której jeszcze nie potrafiłam odnieść do siebie, lecz już istniała i pobudzała te piętra nieświadomości, które mogły przynieść albo zagładę, albo wyzwolenie.

Nie przeczuwałam w najśmielszych fantazjach, co się jeszcze wydarzy, do jakiej krainy dotrę po to, by odnaleźć swój cień, animusa i animę, ojca, matkę i wreszcie siebie, ego, które uległo rozbiciu, a teraz miało szansę na powstanie.

Jak ulepić coś, co zostało rozniesione w pył, doskonale przytłoczone archetypami, obsesjami, opętaniem?

15 lutego

Otworzyły się we mnie wszystkie zasklepione otwory i teraz potrafię ofiarowywać i przyjmować.

Tadeuszu, tak dobrze mi się z Tobą rozmawia. Nareszcie, nareszcie łzy radości.

Wiesz, jaką miałam mimo wszystko wolę życia? Zaczęłam chodzić na drugi dzień po przebudzeniu, gdy lekarze przewidywali, że to potrwa miesiąc, jeżeli w ogóle będę chodzić.

Teraz jestem kobietą, a nie chłopcem, nie identyfikuje się z ojcem, moim bratem, nie chowam się przed brutalnością mężczyzn męskim stylem życia. Nie potrzebuję już zamaskowania.

Oto Barbara Rosiek.

Nie ma lęku?

Tego dnia odwiedziła mnie Anka i posłuchałam Tadeusza i opowiedziałam jej swoje życie.

Żałuję, że to uczyniłam, ale to Tadeusz jej ufał i schowałam głęboko własne obawy. Udała, że przyjęła moją prawdę, że nic się między nami nie zmieniło.

Dwa razy Tadeusz pomylił się co do Anki i dwa razy mogło mnie to kosztować życie. Anka deklarowała przyjaźń i pogodzenie się z moją prawdą, ja wyczytałam z jej twarzy przerażenie, które nie wynikało z troski o mnie. Byłam potrzebna, kiedy interpretowałam jej rysunki, kiedy wskazywałam drogę. Kiedy potrzebowałam wsparcia, Anka cały czas zawalała sprawę. Jej życiorys był dla niej najważniejszy, inni się nie liczyli. Kiedy we wrześniu, przed samobójstwem, powiedziałam jej, że się sypię, poklepała mnie po ramieniu i powiedziała – poradzisz sobie. Wracała właśnie ze spotkania z Tadeuszem, który pokazał jej, jak mnie wesprzeć lecz tego nie uczyniła, zapatrzona egoistycznie w swoje problemy. Oszukała mnie deklarując bliskość, oszukała mnie po to, by w przyszłości mocniej uderzyć.

18 lutego

Miałam halucynację, że się rozrastam, moje ciało zaczęło się powiększać, najpierw rozrastał się mózg, prawie mnie opływał, potem tułów, aż po paluchy stóp.

Wyjście z psychozy, nie wierzyłam, że jest to możliwe. Wiedziałeś, Tadeuszu, co się ze mną dzieje i nie można było nic zrobić.

Moje drzewo dwa lata temu na obozie, rozsypujące się, rozpadające, chore w projekcji słownej, a na rysunku już w połowie rozszczepione.

Boże, czy dałeś mi aż tyle sił, by się dobić, a teraz, by się wyleczyć. Nie, to pierwsze to zła moc. Teraz zebrałam w sobie wszystkie siły, by je przeciwstawić tym niszczycielskim, i to mi się udało: Bo gdyby się nie udało, dopełniłabym aktu zniszczenia siebie.

Teraz dopiero wiem wszystko o schizofrenii, Tadeuszu. Dla tych, co wokoło, maskowałam się intelektem. Dopieprzyłam Tobie – „ojcu”, wysyłając Ci pierwszy list teraz – popatrz, oto się zabiłam i rób sobie z tym, co chcesz. Bo zdrada jest najtrudniejsza do wybaczenia.

Miałam sen – śniło mi się, że chronię się przed społeczeństwem, które skazuje mnie na schizofrenię.

Byłam w tej rodzinie ofiarą i Bogiem. Psychiatrzy byli matkami. A ginekolog była ostatnią projekcją matki, z rąk której miałam zginąć.

Piękna psychoza. Byłam schizofreniczką, to niepojęte. Rzeczywiście, później w psychozach już tylko tabletka i depta „matka” – psychiatra lub „ojciec”.

Kiedy nie ma miłości – jest śmierć.

Nie wierzyłam, że można wyjść ze schizofrenii, bo nie sądziłam do końca, że jestem chora.

I dawałam sobie boskie prawo poczucia kontroli.

Posłałam Ci tę moją schizofrenie, pracę magisterską, i trzymałeś ją i czekaliśmy. Ty czekałeś, a ja pięknie w to wchodziłam. Po szpitalu krążyłam koło poradni zdrowia psychicznego i czułam, że jest to jakieś gówno, w które chcę znowu się władować. I sama, w pokoju, w czterech ścianach podjęłam straszliwą walkę o życie. W królestwie nie z tego świata, w szklanej kuli. Z Twoją pomocną dłonią -początek to Twój list, który już wszystko we mnie rozpieprzył, ale tak, bym mogła się jeszcze ratować.

W lutym nad ranem ponownie się zapętliłam i telefon rozpaczy i nadziei do Ciebie. Twoje jedno zdanie – jeżeli czujesz się winna, to się nie narodziłaś. I narodziłam się półtorej godziny później. W ten telefon do Ciebie włożyłam wszystko. Drugi raz doszłam do kresu, lecz teraz nie dałam się.

Jaka potężna może być sita bezmiłości. Jaką potęgą jest miłość i prawda. Dobrze, że jest jeszcze Bóg, który po prostu czuwa.

Tadeuszu, Tadeuszu, Tadeuszu.

Rozdział III

Wszystko teraz zaczęło się sypać lawinowo, z minuty na minutę opowiadałam sobie swoje życie, jeszcze chaotycznie, bojąc się sięgania do najboleśniejszych wspomnień, do stale krwawiących ran. Przeskakiwałam lata, zdarzenia, pamięć mnie wciąż zawodziła. Rwałam z siebie po kawałku własne życie, jak obdziera się ze skóry zwierzę, kalecząc czułe miejsca.

Nie miałam już czasu, podświadomie czułam, że muszę się teraz spieszyć, by w końcu wiedzieć, w jaki sposób przegrałam życie i kto mi to zafundował. Napięcie emocjonalne było tak silne, że wypychało mnie ponad prawdę, ponad kłamstwa, w sam środek nieświadomości.

Budziłam się jak po stuletnim śnie, powoli odradzałam.

19 lutego

Nie, Tadeuszu, najtrudniej wybacza się brak miłości. Teraz już potrafię się zaprzyjaźnić z rodzicami.

Dowiedziałam się, że w pracy mnie skasowali jako człowieka, zaczynając od tego, że byłam narkomanką.

Wiesz, Tadeuszu, ja od urodzenia miałam chorobę sierocą do 14 roku życia.

Zwiodłam wszystkich oprócz Ciebie, przecież tutaj funkcjonowałam. I nawet teraz, kiedy wróciłam ze szpitala, wszyscy dali się nabrać, że wracam do zdrowia, oprócz Anki, która wiedziała, że trzyma mnie śmierć za rękę, a ja nie chcę jej wypuścić. Chciałam wrócić do łona matki, pod respirator. I na szczęście Anka była cały czas przy mnie i wyczuwałam jej miłość. I w moim psychotycznym umyśle to się utrwalało, że jednak ktoś mnie kocha.

20 lutego

Nareszcie odkryłam sens milczenia terapeutycznego. Teraz jestem spokojna, jestem na Początku, poznawszy Kres. Teraz wiele przede mną.

Nie byłam kochana przez rodziców i brata, a Bóg nie mógł mnie kochać, bo w psychozie to ja byłam Bogiem.

Boże, 18 lat byłam w schizofrenii, tak dobrze zamaskowanej, a wcześniej 14 lat w chorobie sierocej – kołysałam się jak dzieci w domach dziecka.

Tadeuszu, tak wiele się zdarzyło, mogłam umrzeć w nieświadomości. Zawarłam pakt ze śmiercią, lecz Bóg nie lubi potajemnych knowań i powiedział swoje nie.

21 lutego

W zasadzie od razu rozpoznano u mnie schizofrenie, lecz rodzice w to nie wierzyli, ani ja.

Byłam ponad to – Bóg. Maskowałam się narkotykami i to jeszcze było do przyjęcia, no tak, uzależniona. Marek Kotański podejrzewał, że coś się dzieje, lecz tłumaczono to początkiem padaczki, która w zasadzie nie odegrała roli w moim życiu. Miałam mi jedynie pomóc w jego zakończeniu.

Na studiach komunikowano mi, że jestem autystyczna, lecz tego nie przyjmowałam. A kiedy szłam w śmierć, wszyscy się tylko obawiali, by to ruszyć – i słusznie, każdy gest mógłby być katastrofą. W Lublińcu, w pracy, byłam dobrze zamaskowana, pacjenci lgnęli do mnie, byłam przecież jedną z nich. Na neurologu weszłam całkowicie w śmierć. I brakowało mi ostatecznego posunięcia, kiedy wchodzi się albo w całkowita chroniczność, albo w samobójstwo.

Udało mi się i jedno, i drugie.

11
{"b":"100563","o":1}