Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przeżyłam niemożliwe, wbrew wszelkim prawom medycyny, wbrew logice i siłom zwykłego człowieka. Dlatego nie mogę pozostawić swej prawdy tylko dla siebie. Jest ona dowodem, że można wyjść ze spraw nawet prawie beznadziejnych, kiedy inni sądzą, że nie ma ratunku i są przekonani, że już nic nie da się uczynić.

A wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy pokonana przez los i własne życie nie wierzyłam w nic, jedynie w śmierć. I ona miała być ostatnim wyzwoleniem, wybawieniem z udręki, której nie byłam już w stanie unieść.

20 października 1990 roku zapisałam w swoim dzienniku:

Miałam wczoraj piękny sen w narkozie. Ostatni moment świadomości to błękit nieba.

Czy jestem po tym wszystkim płodna? Jakie to ma znaczenie? Sądzę, że już minimalne lub żadne.

Odpływanie w niebyt. Taka chyba jest śmierć, Tadeuszu. Sen, wieczny sen, lecz już bez snów.

Usiłuję do Ciebie napisać list. I nie mogę się na to zdobyć. Na co jeszcze mogę się zdobyć?

Na śmierć, to pewne, to najłatwiejsze. Straciłam wielu ludzi, którzy byli wokół mnie. Jest Anka,cudowna dziewczyna, kocham ją bardzo, idzie w rozwój jak burza, dobra, wiosenna i ożywcza, a u mnie częściej gradobicie, zniszczenie, pustoszenie somy, może nowy duch się wyzwoli.

Nie boję się. To naprawdę nic strasznego, taki ciepły sen. Najgorsze to, co przedtem, czasami za dużo bólu, za dużo zgrozy. Wiesz, już nie będę matką, lecz czy teraz tego pragnę?

Kiedyś byty takie momenty tęsknoty, spychane gdzieś w otchłań, w absurd. Nie starczyłoby mi sit, tych zwykłych, fizycznych, które na początku są tak decydujące.

Granice ciemności. Osamotnienia, opuszczenia. Prawie na granicy samobójstwa. Czy ciągłe chorowanie nie jest samobójstwem?

Kilka minut później otrułam się, nie zdając sobie sprawy z tego, co napisałam, nie przeczuwając, że jest to list pożegnalny. Uczyniłam to będąc pacjentką oddziału ginekologicznego, gdzie leczyłam się na przewlekłe zapalenie jajników. Kiedy zasłabłam leżąc w łóżku, podjęto akcję ratowania mnie. Przez 19 dni walczono o przywrócenie mnie życiu. Nie pamiętam niczego, jedynie z relacji rodziny udało mi się zebrać informacje, co się wtedy wydarzyło.

I chociaż pozornie momentami odzyskiwałam przytomność, byłam cały czas nieświadoma.

Dzień wcześniej podano mi narkozę, by przeprowadzić punkcję jajnika, podejrzewano ciążę pozamaciczną. Długo nie mogłam się z niej wybudzić, już nie chciałam powracać. Następnego dnia wzięłam śmiertelną dawkę barbituranów i leku nasercowego mającego zatrzymać moje serce. Wierzyłam w to, tak sądzę, i położyłam się do łóżka.

Jednak nikt do końca tak naprawdę nie chce umierać. W ostatnim przebłysku świadomości, że nadchodzi kres tak oczekiwany i wytęskniony, zawołałam, że mi słabo i zwróciłam na siebie uwagę. Co mnie zatrzymało na chwilę, by podświadomie zawołać o pomoc, jaka to siła przeciwstawiła się tej destrukcyjnej?

Rozpoczęła się akcja ratowania mnie, która trwała 19 dni, kiedy nieświadomie walczyłam z ludźmi, którzy nieśli mi pomoc, by im się to nie udało. Nie chciałam wracać, wybrałam wtedy inną drogę, nie chciałam być przywrócona życiu, nie miałam po co się obudzić, zostałam sama jak w pustym teatrze i nie było przed kim odgrywać ról. Wszystko się dla mnie skończyło.

A jednak moja walka okazała się nieskuteczna. Były we mnie dwie moce, które rozpoczęły swój wewnętrzny dialog, które niczym dwa żywioły pochłaniały mnie od środka po to, by wygrać coś, czego nie pojmowałam.

Na drugi dzień pojawiły się napady padaczkowe z powodu zatrucia barbituranami, których nie można było opanować. Czasami rozmawiałam, czasami popadałam w stan nieprzytomności.

Lekarze czekali, aż mój stan zacznie się poprawiać, jednak stale następowało pogorszenie.

Byłam leczona na oddziale neurologii, gdzie pracowałam cztery lata jako psycholog. Od razu na mój temat zaczęły krążyć plotki, przypomniano sobie książkę, którą napisałam, „Pamiętnik narkomanki”, i zostałam „oskarżona” o branie narkotyków, tak jakby cztery lata uczciwej pracy w ogóle się nie liczyły, jakbym trafiła tutaj prosto z ulicy. Na szczęście nie wszyscy byli przeciwko mnie, koleżanka broniła mnie przed moim szefem, nie zgadzała się na negatywną opinią.

Napady padaczkowe nasilały się, mój stan stale się pogarszał. W trzeciej dobie wypadłam z łóżka, miałam pęknięte śródstopie i mocno potłuczoną rękę. Opieka na moim oddziale nie była wzorowa, muszę to przyznać, przyglądałam się temu przez cztery lata i niewiele mogłam uczynić, nie było to w mojej gestii, tylko ordynatora.

Zrobiła mi się odleżyna na pięcie. Gnijące za życia własne ciało jest przejmującym przeżyciem.

Po kilku następnych dniach serce nie wytrzymywało obciążenia niedotlenienia spowodowanego drgawkami, koleżanka zdecydowała się na przewiezienie mnie na oddział reanimacyjny.

Sądziła, że nie przeżyję nocy. Tam opieką otoczył mnie mój kolega Arek, lekarz, który robił wszystko, by mnie uratować, szukał pomocy w klinikach na Śląsku, lecz wszędzie odmawiali przyjęcia. W końcu na własną rękę, stając przeciwko własnej szefowej, zawiózł mnie na badanie komputerowe do kliniki w Sosnowcu i tam już czekała moja ciotka, lekarz, powiadomiona w końcu przez rodziców. Ciotka jest osobą, która prawdziwie mnie kocha, która zawsze mnie wspierała w trudnych chwilach. Mój stan był bardzo ciężki, byłam już bez oddechu, kiedy ciotka walczyła o miejsce na OIOM – ie, na początku nie chcieli mnie przyjąć, lecz pod presją ciotki w ostatniej chwili zostałam podłączona do respiratora.

Zastosowano śpiączkę dla wyciszenia napadów padaczkowych. Zaraz po przyjęciu, z powodu źle podłączonej kroplówki do kąta żylnego, wytworzyła się odma lewego płuca. Wykryła to ciotka swym szóstym zmysłem i to ona uratowała mi życie.

Walka trwała cały czas. Szanse miałam niewielkie, właściwie żadne, lecz szef oddziału, docent, mądrze rozgrywał tę partię i powoli rodziła się nadzieja, że jednak przeżyję. Kiedy pozornie odzyskiwałam świadomość, halucynowałam, byłam bardzo niespokojna, pobudzona. Czuwała przy mnie kuzynka Anka, studentka medycyny, córka ciotki. Obie mocno przeżywały moją agonię. Anka w tym czasie skontaktowała się z Tadeuszem i wszystko mu opowiedziała, szukała u niego wsparcia psychicznego i wskazówek, co ma robić, kiedy się wybudzę.

Nastąpiło drugie uśpienie, już krótsze, po którym wybudziłam się szybciej i bez drgawek.

Miałam zaburzenia pamięci, nie wiedziałam, gdzie jestem i co się wydarzyło. I było dla mnie zupełnie naturalną sprawą, że Anka i ciotka są przy mnie, to mnie nie zaskakiwało, nie dziwiło.

Było to tak naturalne, że nie pytałam, co tu wszyscy robią, dlaczego jestem na reanimacji.

Pojawiły się pierwsze oznaki świadomości, zaczęło do mnie docierać, gdzie jestem i dlaczego.

Cały czas wszyscy sądzili, że była to pomyłka lekarska, że źle podano mi narkozę.

Wszyscy oprócz Anki i lekarzy mnie leczących. Tadeusz uświadomił jej, że jest to zamach samobójczy, a lekarze zorientowali się z mego stanu, że musiałam sobie pomóc, by doprowadzić się do agonii.

Niewiele pamiętałam, lecz podtrzymywałam wersję błędu w sztuce lekarskiej. Wydawało mi się niemożliwym, że można powiedzieć rodzinie, że było inaczej. Lekarze z kliniki taktownie milczeli przed rodziną.

l listopada wyjechałam z OIOM – u na salę chorych. Powoli uczyłam się chodzić, jeszcze nie mogłam czytać i pisać, to przyjdzie z czasem. Nauka chodzenia zajmowała mnie bardzo, odkrywałam w sobie wciąż nowe możliwości, jak małe dziecko, dla którego pierwsze kroki oznaczają nową wolność. Chociaż nieporadne i bezbronne, lecz ciekawe, co będzie za następnym zakrętem.

Mój mózg pracował jak za jakąś kosmiczną mgłą, nie miałam świadomości, że stał się cud, że istnieję. Przychodzili mnie oglądać różni ludzie ze szpitala, stałam się wielką wygraną medycyny.

Anka odwiedzała mnie z ciocią codziennie, opowiadała o zainteresowaniu Tadeusza, który był na mnie wściekły. Wprawiło mnie to w stan depresji, nie rozumiałam, dlaczego się na mnie złości, dlaczego moja choroba wywołuje u niego złe emocje, kiedy wydawało mi się, że powinnam wywoływać współczucie i chęć pomocy. Lecz Anka tego nie wyczuwała, przekazywała mi za dużo informacji, które mogły uczynić wiele złego, nie byłam odporna na żadną prawdę, przynajmniej teraz, kiedy usiłowałam sobie odpowiedzieć, co się właściwie wydarzyło.

2
{"b":"100563","o":1}