Литмир - Электронная Библиотека

– Długo. Aż znajdzie się ktoś inny. Pracował. Wkrótce odsłoniło się wejście. Józef odwalił właz. Zaraz za nim, w korytarzu, leżeli trzej esesmani. Tak jak wtedy, gdy w pogoni za nim wbiegli na pokład statku. Mieli otwarte oczy, ale nie oddychali. Statek zatrzymał dla nich czas. Gdyby się teraz obudzili, nie pamiętaliby, że spali. Ominął ich obojętnie. Zdążył się już do nich przyzwyczaić, jak do grzyba na ścianie. – Mógłbym ich wypuścić – zaproponował statek. – Z ochotą podetną ci gardło. To chyba leży w waszych zwyczajach?

– Masz pojęcie o naszych zwyczajach, jak ślepy o kolorach – odgryzł się. – A tylko spróbujesz ich wypuścić, to wleję ci do rury swojego bimbru. I co wtedy zrobisz, niemoto?

– Najpierw cię załatwią. Tak się tutaj mówi?

– Tak. Ale nie załatwią, bo zgłupieją. Wychodzą z piwniczki, a tu bach inny świat. Jeśli faktycznie czas dla nich stoi, to mogą być nieźle zaskoczeni. Zdechnij ich wreszcie, po co nam oni? Statek milczał. Starzec przeszedł po lekko nachylonej podłodze do sporej sali. Od ostatniego razu, przed dwoma laty, nic się tu nie zmieniło. Podłoga pokryta była kiedyś złotą folią, ale dawno nie zostało po niej śladu. Ostatecznie minęło tyle pokoleń, a za coś trzeba pić. Jego dziadek wykręcił spore diamenty, służące do jakichś tam celów, z takiej jednej maszynki. Dla niego nie zostało prawie nic. Owszem było kilka siedlisk wykonanych z czystego niklu, ale statek coś zrobił się skąpy ostatnimi czasy i nie pozwalał spylić ich na złom. Dziwaczne urządzenia połyskiwały w ciemności. Pośrodku unosiła się spora, czterowymiarowa konstrukcja. Gość omijał ją starannie, wzrokiem. Patrzenie na nią groziło całkowitym pomieszaniem zmysłów.Włącz światło, co? – zagadnął. Zapaliło się światło. Nie było widać jego źródeł, ale w sali pojaśniało. Za to w całej wsi przygasły latarnie. Mechanizmy pojazdu przeszły z biegu jałowego w stan pełnej gotowości. Organiczno cybernetyczny mózg sprawdził wszystkie sekcje. Był gotów.Pełna gotowość – zameldował. W całej wsi ludzie ocknęli się ze snu, czując nieznośne swędzenie między uszami. Większość jednak zaraz ponownie zapadła w sen. Na cmentarzu na wpół zmumifikowane ciała poruszyły się w swoich grobach. Na okolicznych łąkach zakwitły trawy. Zakwitły niestety pod śniegiem, toteż nikt nie zauważył tego ciekawego i pouczającego zjawiska. Nadwyżki energii wyciekały przez pęknięcia w burtach. A były to bardzo dziwne rodzaje energii, w większości nieznane ziemskiej nauce.

– Nie pieprz o pełnej gotowości – powiedział zrzędliwie staruszek. – Jakbyś miał pełną gotowość, to byś stąd piorunem odleciał.

– Można spróbować. Pojazd zatrząsł się lekko. W całej wsi rozhuśtały się lampy. Drobne zaburzenia grawitacyjne obaliły na ziemię paru pijaczków chlających w gospodzie. Niestety, nikt nie miał włączonego telewizora, bo akurat leciał japoński film erotyczny ściągnięty niechcący, z dość odległej kapitalistycznej przyszłości, przez anomalię czasoprzestrzenną. Woda w studniach zagotowała się. Piasek na głębokości kilku metrów pod statkiem ścięło na marmur, co teoretycznie przynajmniej, było z naukowego punktu widzenia niemożliwe. Miedziane druty od wysokiego napięcia stały się na chwilę nadprzewodnikami.Ty lepiej się uspokój, bo mi zabudowania poniszczysz takimi wstrząsami. Drżenie ustało.

– Czasami myślę, że mógłbym odlecieć – powiedział statek. – Gdybym wam wyłączył elektryczność na jakieś dwa tygodnie… Taka ilość energii wystarczy, żeby dolecieć na geostacjonarną, a tam krąży nasza cysterna z paliwem na powrót…

– Jakby przez dwa tygodnie nie było prądu to skapowaliby, że coś jest nie tak. Ciebie by wykopali i rozebrali na części, a ja bym poszedł siedzieć. A co do tej cysterny,to Rusy na pewno dawno ją znaleźli i zabrali. W powietrzu pojawiła się trójwymiarowa projekcja. Przedstawiała równinę, z której sterczały budynki, zbliżone kształtem do końskich zębów wetkniętych niewłaściwą stroną. Pomiędzy nimi baraszkowały dziwaczne stwory, wyglądające jak skrzyżowanie małpoluda z ośmiornicą i motylem. Obok NICH biegały koniopodobne koszmary.

– Dobra, dobra – powiedział Józef. – Nie wciskaj mi takich kitów. Świetnie wiem, że leciałeś stamtąd setki lat.Trawa zwiędła przez ten czas, a te małpiszony wyzdychały. Coś tam słyszałem o ewolucji.

– To wspaniała cywilizacja. Fakt, że nie odpowiadają na moje sygnały nie oznacza wcale, że ich tam nie ma. Może to ja jestem zanadto uszkodzony. – Gdyby byli, to by przylecieli.

– Chyba, że mają cię gdzieś. Jakby mi się traktor całkiem rozgracił, to bym go zostawił na polu. – Pamiętaj, że pierwszy z twojej rodziny miał te właśnie geny. Rozbiliśmy się na tej planecie. Większość zmarła od tutejszych zarazków. Reszta musiała zmienić strukturę genetyczną. Jesteś potomkiem tych konio-małpiszonów.

– Pierdoły. Ryćkałem się, zrobiłem syna. I gdzie te obce geny? – Są uśpione. Można je wywołać. Twój organizm jest mocniejszy od zwykłego ludzkiego, inaczej dawno już byś nogi wyciągnął od tego cuchnącego płynu, który z takim upodobaniem w siebie wlewasz, rujnując swój umysł.

– Już ty się o to nie bój. Piję za swoje. Człowiek wykorzystuje dziesięć procent swojego mózgu, więc resztę mogę przeznaczyć na alkoholizm. Obraz zmienił się. Między chałupami pluskały się w gnojówce świnie. Tak, wiem. Wylądowaliście tu przed trzystu laty. Twierdzisz, że przylecieliście nas oświecić, ale mi się widzi, że w rzeczywistości to chcieliście sobie nałapać niewolników, bo tam na Edonie nie chciało się wam już robić za bezdurno. Ale coś nie sklapowało. Dobra. No to naucz mnie czegoś. Jak robić bimber z trocin na przykład.

– Moje instrukcje pozwalają mi przekazywać wiedzę tylko istotom o odpowiednim ilorazie inteligencji.

– Znaczy masz mnie za głupiego?

– Można to tak w uproszczeniu określić.

– Ty sukinsynu! Statek milczał. Chyba był obrażony. O ile wiedział, co to znaczy być obrażonym. Józef wyciągnął z kieszeni krowi kolczyk. – Poszukałbyś czegoś dla mnie? – zapytał.

– Figę, jak się mawia w tych stronach.

– No wiesz! Moja rodzina haruje na ciebie od pokoleń,a ty takie siupy? Przyjacielskiej przysługi odmawiasz?

– Dobra, dobra, o co chodzi?

– Rąbnęli krowę mojemu kumowi. Kapujesz?

– Rozumieć. Masz próbkę DNA?

– Ze dna stawu nic nie brałem. Masz tu kolczyk z jej ucha. Może na nim coś będzie. Ze ściany wystrzeliła macka. Złapała kolczyk i wciągnęła go gdzieś w bebechy pojazdu. Józef podszedł do miejsca, gdzie znikła i obmacał gładką powierzchnię.Niezłe – powiedział. – Fajna sztuczka.

– To nie sztuczka. To nauka – zaprotestował pojazd.Wyświetlił mapę okolicy, trójwymiarową projekcję z lotu ptaka. Po chwili wykonał zbliżenie na jeden z domów.

– Krowa nie żyje. Mięso znajduje się tutaj w dwu lodówkach – powiedział. – Wystarczy?

– Zrób zbliżenie na tabliczkę z numerem – polecił starzec. Czasami ludzie narobią sobie problemów. Na przykład ukradną krowę sąsiadowi i zarżną ją po cichu.

Stali we trzech na zasypanym śniegiem podwórzu Marcina Bardaka. Jakub, Józef i oczywiście Tomasz. Mieli ze sobą wszystko, co było potrzebne, to znaczy problemy wykopane w stodołach. Józef nacisnął guzik dzwonka. Odpowiedziało mu milczenie. Nacisnął jeszcze raz. Marcin obudził się w swoim plugawym barłogu.

– Kto tam, k… twoja mać? – zapytał, gramoląc się z wyra. Jakub od niechcenia dotknął drutem do bieguna baterii. Kostka trotylu wyrwała drzwi razem z framugą.

– Zupełnie jak w czterdziestym czwartym – zauważył Józef, repetując pepeszę. Wpadli do chałupy we trzech. Bardak był wyraźnie nie w nastroju do przyjmowania wizyt.

– Wypierdalać! – wrzasnął. Tomasz przeciągnął mu seryjką po kredensie i nowiutkim telewizorze. – Gdzie moja jałówka ścierwo? – zapytał.

– Nie brałem żadnej jałówki! Józef otworzył lodówkę. Wewnątrz tkwiła na sztorc ćwiartka cielaka.To, co to jest? Nigdy mi tego nie udowodnicie! Każdy sąd mnie uniewinni. – Prawie każdy – powiedział Jakub, od niechcenia rozstrzeliwując rządek garnków. – Płać pięciokrotną wartość krowy i to już, bo inaczej… – znacząco, delikatnie nacisnął spust. – Zaraz tu będzie cała wieś!To będziesz miał gości na pogrzebie.Zapłacił dopiero, gdy postrzelili video.

4
{"b":"100561","o":1}