Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jestem zdumiony, iż jeszcze żyje – odparłem szczerze. – Ale trudno mi wyrokować jedynie na podstawie wieści zasłyszanych tu lub tam. Jednak to, co słyszałem, wystarcza, bym nie darzył go nadmierną atencją.

De la Guardia pokiwał głową i nie wiedziałem, czy zgadza się z moimi słowami, czy też jedynie przyjmuje je do wiadomości.

– Sądzę więc, że będziecie mieli okazję wyrobić sobie własną opinię – powiedział w końcu. – Bowiem brat Sforza zapowiedział mi, że Wesoły Kat pojawi się niedługo w Stolpen…

Chciałem powiedzieć: „żartujecie”, ale powstrzymałem się w porę. Rycerz najwyraźniej nie żartował, a nie miał również powodu, by mnie zwodzić. Nie zauważyłem też, aby zachwycił go pomysł sprowadzenia do Stolpen Wesołego Kata i tu najwyraźniej nasze poglądy były więcej niż zbieżne.

– Ach tak – rzekłem jedynie.

– To, co robi ten człowiek, jest odrażające i cieszę się, że podzielacie moje zdanie – ciągnął de la Guardia i choć nie wyraziłem myśli tak jak to ujął, w zasadzie nie miałem powodów, aby protestować. – Przecież, na Boga żywego, grzesznik powinien otrzymać… nie tylko cierpienie, ale i… szacunek. – Słowa przychodziły mu z wyraźną trudnością i zapatrzył się teraz gdzieś nad moją głową. – Mam nadzieję, że zgadzacie się ze mną?

– Tak właśnie szkoleni są inkwizytorzy – odpowiedziałem spokojnie. – Macie całkowitą rację, panie.

– W końcu nawet oni… – Machnął dłonią w powietrzu, ale zrozumiałem, że chodzi mu o kacerzy, czarowników i wiedźmy. – Są stworzeniami Bożymi, a naszym zadaniem jest przywrócić ich chwale Pana i utulić na łonie Kościoła. Zwrócić im godność, którą stracili, obcując z nieczystą siłą. Nieprawdaż?

Nie powiem, aby spodobało mi się słowo „naszym” w jego ustach, gdyż przywracanie grzeszników Panu było zadaniem moim i innych inkwizytorów, a nie paniczyków z dobrych domów, którzy uznali, że dworskie zabawy, chędożenie poddanek i sąsiedzkie zajazdy nie są już tym, co ich pociąga. Ale, pomijając tę kwestię, rycerz de la Guardia miał świętą rację. Lecz jeszcze ciekawsze było to, że wydał mi się teraz znacznie bardziej zajmującym człowiekiem, niż uznałem na pierwszy rzut oka.

– I tym razem się z wami zgadzam. – Kiwnąłem głową. – A jednak, gwoli sprawiedliwości, muszę przyznać, że doszły mnie słuchy, iż działania kata z Tiannon są równie odrażające, jak skuteczne. Dlatego też korzysta się z jego usług.

– I ja tak słyszałem – rzekł poważnie. Pogłaskał się po brodzie takim gestem, jakby spodziewał się, że zastanie tam bujny zarost, po czym cofnął dłoń. – I choć zrozumiałbym podobne postępowanie w przypadku złodziei lub morderców, to ciężko mi pojąć, jak świątobliwy brat Sforza może korzystać z takiej… pomocy.

– Nic na to nie poradzę – powiedziałem. – Tak samo, jak i, z całym szacunkiem, wy nic nie poradzicie. Brat Sforza ma pełnomocnictwa Ojca Świętego, a my jedynie możemy służyć mu radą oraz pomocą, jeśli tego sobie zażyczy.

To, co mówiłem, nie było do końca prawdą, ale na ogół nikt postronny nie orientował się w niezwykle zawiłych zależnościach służbowych oraz szczeblach kościelnej i inkwizycyjnej hierarchii. Zresztą ostatnie papieskie encykliki jeszcze bardziej skomplikowały i tak już zdumiewająco zagmatwaną sytuację. Biegli w kodeksach juryści twierdzili raz to, a raz tamto, w zależności od tego, czy bliżej im było do Hezu, czy też do Stolicy Apostolskiej. Zresztą Jego Ekscelencja biskup Hez-hezronu również nie ułatwiał nam sytuacji. I pomimo że był nominalnym zwierzchnikiem Inkwizytorium, potrafił inkwizytorom nieźle zaleźć za skórę. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze roszczenia cesarza, który również pragnął mieć swój rząd dusz, a coraz częściej dawały się słyszeć gniewne pohukiwania imperialnego parlamentu, dowodzącego, że należy mu się ostatnie słowo nie tylko w sprawach świeckich. Wierzcie mi, mili moi, iż wszystko to nie sprzyjało skutecznemu odkrywaniu oraz piętnowaniu herezji, a to, że w ogóle ktokolwiek jeszcze zwalczał bluźnierców i odstępców, zawdzięczaliśmy tylko cichej, wytrwałej pokorze Inkwizytorium, które starało się wykonywać jak najlepiej swą pracę, nie zważając na wręcz w oczach rosnące przeszkody. Niemniej, Ojciec Święty miał pełne prawo obdarzyć kogoś swymi pełnomocnictwami i niezbyt bezpiecznie było pełnomocnictwa te podważać. Gdyż wtedy można było zostać wezwanym na przesłuchanie do Zamku Aniołów. A ponieważ spadkobiercy naszego Pana, włodarze Państwa Jezusowego, nie mieli zbyt wiele czasu, więc nieszczęsny wichrzyciel mógł spędzić nawet pół życia w małej, nieprzytulnej celi, daremnie czekając, aż ktoś zechce wysłuchać jego racji. Co prawda, obecnie nam panujący Ojciec Święty miał nieco więcej umiaru niż jego dostojny poprzednik (zmarły w wyniku nieszczęśliwego wypadku na polowaniu), ale i tak ostrożność była więcej niż wskazana. Niegdyś zdarzyło mi się niefrasobliwie ulec pokusie czynienia prawa wbrew woli dostojników kościelnych i jedynie interwencji Wewnętrznego Kręgu Inkwizytorium zawdzięczałem, że wyszedłem z opałów w jednym kawałku. Niemniej nie mogłem przecież zawsze liczyć na pomoc Kręgu. Zresztą, korzystając po raz kolejny z jego łaski, wykazałbym się godną pożałowania słabością, a przez to okazałbym się niewart uwagi, którą Krąg niespodziewanie raczył mi poświęcić.

– Myślę jednak, że brat Sforza będzie się liczył ze zdaniem człowieka takiego jak wy – rzekł Rodrigo łagodnym tonem. – Człowieka wyszkolonego w trudnej sztuce odnajdywania prawdy.

Nie dałbym za tę tezę złamanego grosza, z pewnością rycerz z Granady był człowiekiem uprzejmym. Szlachetnie urodzeni na ogół nie przepadali za inkwizytorami (nawiasem mówiąc: z wzajemnością), ale ten człowiek, jak widać, ulepiony został z innej gliny. Chociaż nie zamierzałem też zbyt łatwo dać się nabrać na lep pięknych słówek. W końcu słowa zwykle nic nie kosztują.

– I ja mam taką nadzieję – odparłem.

– Czy możecie mi wyjawić, co zamierzacie? W jaki sposób pragniecie odkryć prawdę?

– A jak wy sobie to wyobrażacie? – Tym razem ja odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

– Ha! – Potarł znowu palcami brodę. – Rad jestem, że pytacie, choć wybaczcie, jeśli moje słowa okażą się jedynie zdaniem niekształconego prostaka…

Zamachałem dłonią, jakby chcąc powiedzieć, iż nic takiego nie przemknęłoby mi przez myśl. Nie zwrócił na ten gest uwagi, wpatrzony gdzieś za moją głowę.

– Sądzę, że przesłuchałbym grabarza oraz rodziny ludzi, których zwłoki zbezczeszczono. Zasięgnąłbym też języka, kogo miejscowi uważają za człowieka dziwnego, stroniącego od sąsiadów, niezapraszającego nikogo do domu, ponurego… – Wzruszył ramionami. – Wybaczcie, jeśli to, co mówię, wydaje się wam naiwne.

– Ależ skąd – odparłem. – Wasze myśli podążają w słusznym kierunku. Bylibyście dobrym inkwizytorem.

Być może nie uwierzycie, mili moi, ale rycerz Rodrigo oblał się szczęśliwym rumieńcem i zerknął na mnie niemal spłoszonym wzrokiem.

– Jesteście nad-der uprzejmi – wyjąkał.

* * *

Trzeba przyznać, iż księgi parafialne prowadzono w sposób czytelny oraz rzetelny, a ksiądz proboszcz miał ładny, wyraźny charakter pisma. Oczywiście, my – inkwizytorzy – jesteśmy szkoleni w odcyfrowywaniu nawet najbardziej zagmatwanych bazgrołów, lecz nie powiem, by ślęczenie nad poplamionymi i zamazanymi manuskryptami sprawiało mi szczególną satysfakcję. Tymczasem podczas badania sądowych papierów zdarzało się to aż nazbyt często, gdyż pisarze mieli skłonność do nieposkromionego raczenia się gorzałką w czasie przesłuchań.

– I co? – zapytał ciekawie proboszcz, stawiając przede mną dzbanek wina. Podziękowałem mu skinieniem głowy. – Znaleźliście coś przydatnego?

– Być może – odparłem. – Być może…

– Taaak?

– Jedenaście udokumentowanych wypadków – odparłem. – A wszystkie miały miejsce zawsze co najmniej na trzy dni przed pełnią księżyca.

– Na miecz Pana! – aż jęknął. – Więc to czarownik, nie trupojad!

30
{"b":"100542","o":1}