Epilog
Użyłem swych wpływów, by umieścić Ilonę w siedzibie hezkiego Inkwizytorium, teoretycznie, by mogła składać zeznania dotyczące postępowania ojca, w praktyce dlatego, że nie miała po prostu gdzie się podziać. Jednak taki stan rzeczy nie mógł trwać wiecznie. Inkwizytorium nie jest zajazdem, w którym można odpocząć i przeczekać złe chwile.
Z córką Loebego spotkałem się w bocznym skrzydle gmachu Świętego Officjum, w małej izdebce, którą dla niej przeznaczono. Kiedy wszedłem, siedziała na łóżku smutna i blada, wpatrzona niewidzącym wzrokiem w rozproszone światło dnia bijące z niewielkiego, wąskiego okienka.
– Witaj, Ilono – powiedziałem.
Obróciła się w moją stronę, a ja zauważyłem, że straszne przeżycia wyryły na tej pięknej twarzy, tuż pod oczami, głębokie zmarszczki. O, mili moi, nie zrozumcie mnie źle. Ilona nadal była olśniewająca, lecz urodą kobiety, a nie niewinnej dziewczynki pozbawionej trosk oraz zmartwień.
– Witajcie – rzekła bezbarwnym tonem. – Będę musiała stąd odejść, prawda?
– Tak, moja droga – odparłem. – Nic na to nie mogę poradzić. Czy nie masz żadnej rodziny?
– Nie, mówiłam wam już. – Wzruszyła ramionami. – Matka umarła przy połogu, braci ojca zabrał mór… Miałam tylko jego. A teraz mam jedynie to, co tu. – Spojrzała w stronę rzeźbionego w gryfy kufra, który stał w rogu izby.
– Klejnoty? Kosztowności? Naczynia?
– Trochę sukien. – Pokręciła głową. – Trochę świecidełek. Może wystarczy na kilka miesięcy skromnego życia. Ritter mówi, żebym pojechała do stolicy. – Ożywiła się nieco. – Że poleci mnie swym przyjaciołom. Może będę mogła grać?
– To ciężki chleb, Ilono – powiedziałem. – Zwłaszcza jak zaczyna się bez przyjaciół i pieniędzy.
– Oświadczył mi się, wiecie, mistrzu? – Uśmiechnęła się leciutkim uśmiechem, pozbawionym jednak wesołości.
– O! – powiedziałem tylko, gdyż nabrałem do mistrza Rittera nowego szacunku. – I co odpowiedziałaś, jeśli wolno spytać?
– Nie kocham go – rzekła po prostu. – Jest… przyjacielem.
– Przykro mi to powiedzieć, Ilono, ale jeśli złapiemy twego ojca i jeśli zostanie skazany przez Święte Officjum, co, da Bóg, niedługo się wydarzy, to cały jego majątek przepadnie na rzecz Inkwizytorium. Takie jest prawo.
– Wiem – odparła.
Podniosła na mnie oczy pełne łez.
– Dlaczego mi to zrobił? – zapytała. – Przecież tak bardzo go kochałam. Myślałam, że dba o mnie, że opiekuje się mną… A byłam tylko jak świnia, którą trzeba tuczyć na rzeź – dodała ostrzejszym tonem i zobaczyłem, że palcami ściska fałdy sukni.
– To prawda – odparłem, gdyż nie zamierzałem jej pocieszać. – Ale musisz teraz nauczyć się żyć z tą myślą. Jeżeli nie możemy czegoś zmienić, musimy się z tym pogodzić. A przeszłości z całą pewnością zmienić nie potrafimy.
– Znajdziecie go? – zapytała, patrząc teraz gdzieś nad moją głowę.
– Oczywiście – odparłem. – Nie dziś, to jutro, nie za miesiąc, to za dwa lub za rok. Officjum jest cierpliwe i wytrwałe…
– Jak już go znajdziecie… Spytajcie… dlaczego…
Pokiwałem głową, ale szczerze mówiąc, nie musiałem rozmawiać z Loebem, by znaleźć odpowiedź na tak postawione pytanie. Ludzie zawsze pragnęli nieśmiertelności lub choćby długiego życia. Młodości, sił witalnych, bogactwa. I za te marności doczesnego bytu potrafili poświęcić nieśmiertelną duszę. Byli godni nie tylko potępienia, ale także, a może przede wszystkim, litości. Potępienie leżało w rękach Wszechmocnego Pana, my mogliśmy im ofiarować jedynie litość i posłać ich przed Tron Pański drogą nieogarnionego, lecz pełnego miłości bólu.
– Zastanawiałem się, co mógłbym dla ciebie zrobić – powiedziałem powoli. – I przyszło mi do głowy pewne rozwiązanie.
– Tak? – Spojrzała na mnie bez cienia zainteresowania.
– Znam dobrze kobietę, prowadzącą dom, w którym spotykają się bogaci kupcy oraz szlachta. Sądzę, że mógłbym jej polecić właśnie ciebie…
– A cóż miałabym robić?
– Pięknie wyglądać, mądrze rozmawiać, sączyć wino, flirtować…
– Mówicie o domu schadzek! – Wbiła we mnie wzrok z niedowierzaniem i nagle się rozpłakała. – Naprawdę chcecie dla mnie takiego losu? Już tak bardzo jestem nic niewarta w waszych oczach? Może to i prawda – ciągnęła ze szlochem – bo i w moich własnych nic nie znaczę.
Objąłem ją i przytrzymałem, bo szarpnęła się mocno.
– Dziecko – powiedziałem. – Wysłuchaj mnie, zanim potępisz. Owszem, to dom schadzek, ale nie zmuszą cię do niczego wbrew twej woli. Zrozum, będziesz atrakcją dla gości. Piękna, zdolna, ujmująca, niegdyś bogata dziewczyna, którą własny ojciec wydziedziczył i chciał zamordować. Nie wolno ci wspomnieć o tym, czego dowiedziałaś się w czasie przesłuchań, ale przecież możemy rzucić słówko tu i tam, by podsycić ludzką ciekawość. Zapłacą szczerym złotem, aby tylko móc z tobą porozmawiać oraz zyskać nadzieję, że rozmowa przyniesie bardziej szczodry plon.
Znieruchomiała w moich ramionach i tylko szlochała mi w szyję. Czułem jej ciepły oddech oraz łzy.
– Po miesiącu, natomiast, udamy się z pewną wizytą, która, mam nadzieję, przyniesie ci wiele korzyści. Uwierz mi.
– Inkwizytorowi? – szepnęła z ustami przy moim karku.
– Cóż, skoro nasz Pan mógł zawierzyć celnikom oraz nierządnicom… – odparłem.
* * *
Tamila nie była kobietą pierwszej młodości i zapewne minęło już kilka lat od czasu, kiedy przekroczyła trzecią dziesiątkę życia. Jednak na jej twarzy nie zatarł się dziewczęcy wdzięk, może tylko przywrócenie go zajmowało jej każdego ranka nieco więcej czasu niż dawniej. Niemniej, miała nie tylko interesującą twarz, ale i piękne ciało. Którego powabów w dodatku, jak przystało na szanującą się właścicielkę znanego domu schadzek, nie zamieniała na brzęczące denary.
Usiedliśmy w wygodnych fotelach w pokoju, w którym przyjmowała gości chcących wyłuszczyć jej szczególne prośby. Pokrótce opisałem problem, z jakim miałem do czynienia, oczywiście nie wnikając w mroczne tajemnice śledztwa, o których nie powinien wiedzieć nikt postronny. Wysłuchała mnie spokojnie, a potem milczała przez chwilę.
– Zwariowałeś? – zapytała w końcu, spoglądając na mnie wzrokiem, który trudno było uznać za przyjazny. – Czy ten dom przypomina ci filozoficzną akademię?
– A skąd ty znasz takie trudne słowa? – zadrwiłem.
– Zdziwiłbyś się – odparła ostrym tonem. – Mogę przyjąć tę twoją dziewczynę, ale będzie robić wszystko, co trzeba tu robić. A wiedz, że na nieposłuszne mam chłostę, wizyty klientów o szczególnych – uśmiechnęła się wyjątkowo wrednie przy tym słowie – upodobaniach oraz wyrzucenie na ulicę.
Rozejrzałem się po pokoju i wskazałem palcem wiszący na ścianie okazały gobelin, przedstawiający świętego Jerzego zabijającego smoka. Smok pełzał pod kopytami wierzchowca z głupawym wyrazem pyska, jakby dziwił się, skąd w jego piersi wziął się ten ostro zakończony kawałek drewna. Święty Jerzy natomiast uśmiechał się triumfalnie, a jego złotą czuprynę okalała promienista aureola.
– Czyż to nie gobelin, który kupiła jeszcze świętej pamięci Lonna? – spytałem łagodnie. – Piękny, prawda?
Wzrok Tamili pobiegł najpierw w stronę gobelinu, a potem wrócił do mnie. Przypomnienie Lonny musiało jej dać do myślenia. W końcu poprzednia właścicielka tego wesołego domu została skazana za szereg grzechów. A skazanie to dziwnie zbiegło się w czasie z zerwaniem więzów przyjaźni, które niegdyś łączyły ją z waszym uniżonym sługą. Oczywiście, była to jedynie sprawa przypadku…
– To wbrew obyczajom tego domu – powiedziała łagodniejszym tonem i wiedziałem już, że się podda.
– Przecież to ty ustalasz reguły – odparłem. – To ciebie inni muszą słuchać, a nie odwrotnie.
Odetchnęła, a bujne piersi poruszyły się pod suknią.
– Masz rację. – Kiwnęła głową. – Ale wiedz, że zrobię to tylko w imię przyjaźni, która nas łączy. Zaopiekuję się tą dziewczyną i nie spotka jej krzywda.