Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nie wiedziałem, czy wolno mi zadać pytanie, ale nie mogłem się powstrzymać, chociaż rozmowa z Aniołem mogła kosztować mnie życie lub obłęd.

– Więc gdzie jest Bóg, mój panie? – zapytałem szeptem.

– Ukrył się – westchnął Anioł. – Aby sprawdzić, czy jesteśmy godni żyć bez Jego blasku. Czy posłusznie wypełnimy przykazania, którymi nas obdarował. Cóż z tego, skoro ich nawet nie pamiętamy…

Serce łomotało mi tak mocno, że myślałem, iż wyskoczy z piersi. Nie wiem, czy wielu ludzi słyszało od Aniołów takie słowa, jakie ja słyszałem w tej chwili. I nie miałem pojęcia, czy przeżyję na tyle długo, by się nad nimi zastanowić. Bowiem myśli Aniołów biegną niedostępnymi dla śmiertelników labiryntami szaleństwa. Może mój Anioł się mylił? A może kłamał? Lub był tak obłąkany, że nie potrafił rozróżnić jednego od drugiego?

– Niektórzy z nas twierdzą, że Bóg skrywa się w ciele śmiertelnych ludzi. Że nakazał sobie zapomnieć o swej boskości, aby przeżyć to, co przeżywa zwykły człowiek. By lepiej Go zrozumieć. Wyznaczył czas, kiedy przypomni sobie, że jest Bogiem, a wtedy powróci w chwale, karząc bez miłosierdzia tych, którzy stracili z oczu Jego blask. Lecz nie wiemy, czy to prawda, a jeśli tak, to skąd mamy wiedzieć, kiedy ten czas nadejdzie?

Przełknąłem głośno ślinę. Nie płakałem już, ale oczy i policzki nadal miałem mokre od łez.

– Więc szukajcie go… lub ich… – powiedziałem cicho.

– Szukamy. – Podniósł na mnie wzrok, ale tym razem nie musiałem uciekać przed tym spojrzeniem, gdyż miał zwykłe, szare i zmęczone oczy smutnego człowieka. – I niektórzy twierdzą, że znaleźliśmy.

– Więc gdzie jest Bóg?!

– Sądzimy, że teraz jest w tobie, Mordimerze – powiedział, a jego wąskie usta skrzywiły się w lekkim uśmiechu.

Osłupiałem. Nie wiedziałem, ani co powiedzieć, ani co zrobić, ale Anioł Stróż chyba nie oczekiwał, że cokolwiek powiem lub cokolwiek uczynię.

– Może to prawda, może nie – znowu westchnął. – Szkopuł jednak w tym, Mordimerze, że w gronie tych, którzy wierzą, iż Pan ukrył się w ludzkim ciele, są nie tylko tacy jak ja. Nie tylko tacy, którzy kochają Go bezgraniczną miłością…

Nie wiem czemu, ale przeszedł mnie znowu lodowaty dreszcz. Chyba już wcale nie chciałem słuchać, co ma do powiedzenia mój Anioł, ale wiedziałem też, że nie mam innego wyjścia.

– Są też… – skrzywił się lekko – inni. Ci, którzy nie mogą wybaczyć Panu, że nas porzucił i wystawił na próbę. Obiecali sobie, że kiedy odnajdą człowieka, w którym jest Bóg, poddadzą go tak strasznym torturom, przy których te znane inkwizytorom i katom są niczym matczyna pieszczota.

Zrobiło mi się słabo. Jeżeli stanę się zwierzyną, na którą polują oszalałe Anioły, będzie to tylko żałosna kwintesencja żałosnego życia żałosnego Mordimera.

– Wszystko w tym celu, aby Bóg, kiedy już się obudzi z pamięcią zaznanych tortur, zrozumiał, jak cierpieli Aniołowie pozbawieni Jego blasku – dokończył.

– Chcą torturować Boga, by pojął, jak bardzo było im źle bez Niego? – zapytałem, starając się za wszelką cenę powstrzymać drżenie głosu.

– Właśnie – odparł. – Taki jest ich cel.

– Nie sądzę, aby Bóg był we mnie – stwierdziłem stanowczo. – Sądzę, że Pan znalazł sobie godniejsze mieszkanie.

Wzruszył ramionami i w tym ruchu była ludzka bezradność.

– Być może – odparł. – Ale tak bardzo chciałbym Go znowu zobaczyć – dodał ze smutkiem. – Pamiętam tylko Światło, które nas otaczało i ogrzewało, z którego czerpaliśmy wiedzę. A potem… – urwał.

Milczeliśmy długą chwilę, aż w końcu mój Anioł wstał, a w jego ruchach była starcza ociężałość.

– Nie możemy cię chronić, Mordimerze, ani pomagać ci – powiedział mocniejszym głosem. – Gdyż zwróciłoby to uwagę tych, którzy pragną twej zguby. Nie powinienem nawet rozmawiać z tobą, ale chciałbym… chciałbym, aby Bóg, kiedy się już zbudzi, wiedział, jak bardzo Go kocham i jak bardzo mi Go brakuje…

Patrzył na mnie tak intensywnie, jakby chciał mnie przewiercić wzrokiem na wylot, by odkryć, że może gdzieś tam pod ciałem, duszą i umysłem Mordimera skrywa się jego Pan. Potem odwrócił wzrok. Zgaszony i zobojętniały.

– Do zobaczenia, Mordimerze – rzekł. – Zostawiam ci w darze ciężki krzyż, ale uwierz mi, że nie będzie on tak ciężki, jak teraz myślisz. To przynajmniej mogę dla ciebie uczynić. Zesłać mgłę słodkiego oszołomienia. Będziesz pamiętać naszą rozmowę, ale w miarę upływu czasu zdawać ci się będzie jedynie sennym majaczeniem… Jednak nawet wspomnieniem tego majaczenia nie dziel się z nikim, jeśli nie chcesz sprowadzić na siebie zguby.

Zniknął z moich oczu, jakby był tylko odbiciem w lustrze, którego taflę nagle zasłonięto. Pozostawił mnie samego w wilgotnej piwnicy, z trupem kanonika leżącym na zimnych kamieniach. Drżałem na całym ciele, więc skuliłem się w kącie i objąłem kolana ramionami. Może i byłem Bogiem, jak twierdził Anioł Stróż (czy raczej Bóg mieszkał w moim ciele), ale jeśli nawet, to teraz byłem Bogiem przerażonym oraz nieszczęśliwym.

74
{"b":"100542","o":1}