3. Spotkanie z poborcą podatków
Przyznam: krótkie i z punktu widzenia fabuły tego opowiadania zbyteczne. Posłużyło mi w dwóch celach. Po pierwsze, miało ukazać wszechwładzę administracji, której przedstawiciele wiedzą wszystko o wszystkich. Po drugie, uwidocznić zaskarbiający ludzką przyjaźń oportunizm Mordimera, który jednego dnia mówi: „A jak staną przed niebieskim ołtarzem Pana [poborcy podatków], to niech On w swej mądrości wyliczy im podatek od wszystkich ludzkich krzywd, których byli przyczyną”, a drugiego dnia, w towarzystwie podatkowego poborcy, wznosi toast: „Za podatki – wysokie i o czasie ściągane”. Czy więc, widząc zachowanie bohatera w tych sytuacjach, można się dziwić, że dość swobodnie pływa w mętnych wodach stworzonego przeze mnie świata?
Najchętniej porównałbym opowiadaną przeze mnie historię do seriali takich jak Buffy: Vampire Slayer lub Angel. W nich zdarza się, że w odcinku trzecim zostaje zawieszona na ścianie strzelba, która wypala dopiero w odcinku siódmym (albo i w siedemdziesiątym!). Jednak chciałbym stanowczo zaznaczyć jedną kwestię: Czytelnik, nie zwracający uwagi na podobne niuanse, nie powinien wiele stracić na lekturze. Zawsze starałem się, by każde z opowiadań było odrębną, broniącą się, całością. Jednak Czytelnik, który teksty zechce przeczytać uważnie oraz w wyznaczonej przez autora kolejności, zyska nieco głębsze spojrzenie na opisywany świat. Wierzcie mi też, że nic w tych tekstach nie pojawia się przypadkowo. Jeśli w opowiadaniu Maskarada inkwizytor musi zmierzyć się z pochodzącym z Persji demonem oraz przedstawiona zostaje sugestia o wielkim skarbie przechowywanym w klasztorze Amszilas, to obie te kwestie pojawią się w następnych tomach i odegrają ogromną rolę. Takie są właśnie zalety budowania kompletnego świata, w którym opowiadania mają stanowić nie tylko całość samą w sobie, lecz być też fragmentem większej układanki, stopniowo ukazującej się przed oczyma Czytelników.
Jakie będą dalsze koleje losów Mordimera?
To oczywiście musi pozostać słodką tajemnicą autora, który przecież zawsze chce mieć w zanadrzu coś, czym zaskoczy Czytelników. Jednak sądzę, że uważny obserwator powinien po zakończeniu lektury trzeciego tomu bardzo wyraźnie dostrzec drogę, którą będę zmierzał. Jeśli ktoś natomiast czytał mniej uważnie, radzę jeszcze raz zapoznać się z epilogami opowiadań Sierotki oraz Kości i zwłoki. Wtedy wszystko powinno stać się jasne.
Głupcy idą do nieba
Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska,
a siebie zatraci lub szkodę poniesie?
Ewangelia św. Łukasza
Zły łotr wrzeszczał niczym potępiony (zresztą słusznie, bo w końcu jak miał wrzeszczeć?), kiedy legioniści przybijali jego dłonie do krzyża. Dobry łotr krzyczeć nie mógł, gdyż przed spektaklem wyrwano mu język i zaszyto usta. Jezus górował nad nimi wszystkimi, wpatrując się w przestrzeń bolesnym wzrokiem, a na jego twarzy odbijało się cierpienie. Tymczasem legionista huknął ostatni raz młotem w żelazny hufnal, a krzyż ze złym łotrem uniesiono na sznurze i postawiono. Kobieta, stojąca tuż obok mnie, głośno szlochała, jej synek przyglądał się wszystkiemu z palcem władowanym do buzi i wytrzeszczonymi oczami. Ponieważ zły łotr nie przestawał wrzeszczeć (co zaburzyłoby dalszy plan przedstawienia), więc legionista dźgnął go mocno pod serce ostrzem włóczni. Ukrzyżowany mężczyzna wyprężył się, potem zwiotczał, a głowa opadła mu na ramię. Z ust popłynęła gęsta strużka ciemnoczerwonej krwi. Teraz nadszedł czas Jezusa. Grający go aktor (w jego wypadku hufnale wbito pomiędzy palce, w pęcherze ze świńską posoką) powiódł wkoło wzrokiem i rzekł donośnie:
– Ukorzcie się przed Ojcem i uwierzcie we mnie. Kto mi zawierzy, ten jeszcze dzisiaj będzie sycić się chwałą Bożą!
– Sycić się chwałą? – mruknął ktoś obok mnie. – Na miecz Pana, z roku na rok są coraz słabsi!
Obróciłem się, by spojrzeć, kto wypowiedział te śmiałe słowa, i dostrzegłem mistrza Rittera, poetę, dramaturga oraz aktora. Musiał być wściekły, że nie jemu powierzono przygotowanie jasełek, gdyż z taką inscenizacją wiązały się zwykle wysokie wypłaty. A mistrz Ritter, jak większość artystów, cierpiał na chroniczny niedobór gotówki. W czym niewątpliwie był podobny do waszego uniżonego sługi.
– Piszecie gorsze rzeczy – szepnąłem złośliwie i dałem znak, by nie przeszkadzał.
– Odrzućcie szatana! – niemal krzyknął aktor grający Jezusa. – Oto powiadam wam: nadeszła chwila, w której musicie dokonać wyboru. Miłosierny Bóg mówi moimi ustami: ukorzcie się przed chwałą Pańską!
Jeden z legionistów usiadł obok krzyża i wyciągnął z zanadrza bukłak z winem, drugi z premedytacją dźgnął Chrystusa włócznią o stępionym końcu. Tłum zawył złowrogo, a legionista oberwał w głowę zgniłym jabłkiem. Odwrócił się, wściekły, szukając wzrokiem tego, kto go zaatakował. Nie znalazł, więc splunął tylko pod nogi i odszedł parę kroków na bok, by krzyż z wiszącym Jezusem zasłonił go przed następnymi pociskami.
– Czy to tragedia, czy komedia? – Znowu usłyszałem zgryźliwy szept Rittera.
Skrzywił usta w niechętnym grymasie i szarpnął wąską, czarną bródkę, którą hodował, zdaje się, od niedawnego czasu, a która nadawała mu wygląd strapionego koziołka. Tymczasem Jezus smutno zwiesił głowę.
– Nie ukorzyli się przed Panem – rzekł jakby do siebie, ale jego słowa poniosły się głośnym echem, gdyż widownia zamilkła, wiedząc, że zbliża się kulminacyjny moment. – Pozostali pełni pogardy, pychy i obojętności. Cóż więc mam robić? – Aktor powiódł spojrzeniem po publiczności, jakby oczekując, że właśnie ona mu coś doradzi.
– Ukarz ich! – wrzasnął któryś z wynajętych klakierów, a zaraz potem zawtórował mu tłum.
– Zejdź do nas, Jezu! Ukarz grzeszników!
– Może powinienem okazać litość? – zapytał aktor w przestrzeń.
– Nie! Nie! Dość litości! Ukarz ich!
– Tak! – rzekł mocnym głosem Jezus. – Bo czyż nie jest to litościwy uczynek, gdy zabija się wściekłego psa? Czyż nie chroni się w ten sposób wiernej trzódki? Czy dobry pasterz może pozwolić, by jego stado drżało w przerażeniu przed bestią?
– Nie, nie może! Zejdź i ukarz ich! Zabij bestię!
– Niech się tak stanie! – krzyknął więc aktor, a za jego plecami rozległ się huk i pojawił błysk.
Z sufitu opadła jaśniejąca bielą kotara, zasłaniając krzyże. Jednak niemal natychmiast uniosła się z powrotem, tyle że Jezus stał teraz w błyszczącej zbroi, w hełmie z szerokim nosalem i z mieczem w dłoni. Z ramion spływała mu wyszywana złotymi nićmi purpurowa szata.
– Podmienili aktora – mruknął Ritter, niepotrzebnie, gdyż sam wiedziałem, że pierwszy aktor nie zdołałby się przebrać tak szybko. A publiczność nie miała prawa w tej zamianie się zorientować, gdyż hełm z nosalem nie pozwalał dokładnie dostrzec rysów twarzy.
Legioniści zerwali się w udawanym przerażeniu, które zaraz zamieniło się w prawdziwe, kiedy Jezus chlasnął mieczem i ściął jednemu z nich głowę, tak, że fontanna krwi z kadłuba bluznęła prosto na publiczność, a głowa odtoczyła się na skraj sceny. Oczywiście trwoga ogarnęła tylko drugiego z legionistów, gdyż pierwszy zginął, zanim zdążył się zorientować, że spektakl przybrał tak niespodziewany obrót. Mężczyzna próbował zastawić się włócznią, ale miecz Jezusa przeciął drzewce, a potem ostrze wbiło się niemal po rękojeść w pierś ofiary. Legionista opadł na kolana z wyrazem groteskowego zdumienia na twarzy, a publiczność wrzeszczała i klaskała w dłonie. Siwy, sprawiający wrażenie wieśniaka, mężczyzna stojący tuż przede mną, otarł z wąsa kroplę krwi. Przypatrywał się scenie, wytrzeszczając oczy i mamrocząc coś bezgłośnie.