Литмир - Электронная Библиотека

Holly usłyszała, jak John zanosi się śmiechem.

– Sharon, błagam, oświeć mnie. Co się zdarzyło w nocy?

– Alkohol… i to w dużych ilościach.

– A masz jeszcze jakieś rewelacje?

– Nie – przyznała sennym głosem Sharon.

– Wiesz, która jest godzina?

– Druga po południu, Holly.

– Niemożliwe!

– Wszystkiemu winna jest siła przyciągania ziemskiego. Dobrze nie wiem, tego dnia byłam na wagarach.

– Chyba jeszcze pośpię. Mam nadzieję, że jak się obudzę, ziemia przesianie się kręcić.

– Niegłupi pomysł. Witaj w klubie trzydziestolatków. Holly jęknęła.

– Dobranoc.

Zasnęła w kilka sekund. Budziła się kilka razy, żeby odebrać telefony. Rozmowy zlewały jej się ze snem.

W końcu o dziewiątej wieczorem postanowiła zamówić chińskie jedzenie na wynos. Skuliła się w piżamie na kanapie i oglądała telewizję, zajadając się chińszczyzną. Rozpierała ją duma, że przeżyła urodziny bez Gerry’ego. Po raz pierwszy od jego śmierci poczuła się dobrze. Na horyzoncie zarysowała się szansa, że może jakoś sobie poradzi.

Późnym wieczorem zadzwonił Jack.

– I jak tam, siostrzyczko?

– Oglądam telewizję i objadam się chińszczyzną.

– Słyszę, że jesteś w dobrej formie. Czego nie mogę powiedzieć o swojej dziewczynie.

– Nigdy więcej nie wyjdę z tobą na miasto, Holly – rozległ się krzyk Abbey.

– Ona twierdzi, że niczego nie pamięta.

– Ja też nie. Może to naturalny stan dla osób po trzydziestce.

– A może po prostu nie chcecie powiedzieć, coście zmalowały. – Roześmiał się. – Dzwonię, żeby zapytać, czy wybierasz się jutro wieczorem na występ Declana.

– A gdzie on gra?

– W pubie „U Hogana”.

– Nie ma mowy. Moja noga więcej nie postanie w pubie, zwłaszcza tam, gdzie grają głośnego rocka.

– Nie musisz pić, ale proszę, przyjdź. Przy obiedzie u rodziców nie zamieniliśmy słowa.

– Przecież i tak nie pogadamy, jeżeli Orgiastyczna Ryba będzie nam dudniła za plecami.

– Przemianowali się na Czarne Truskawki. Brzmi trochę bardziej sympatycznie – powiedział ze śmiechem.

Holly jęknęła.

– Proszę cię, Jack, nie namawiaj mnie.

– Idziesz, i już. Declan oszaleje ze szczęścia, jak mu powiem. Zwykle na takich imprezach nie zjawia się nikt z rodziny.

Nazajutrz wieczorem w pubie „U Hogana” panował straszny tłok. Popularny trzykondygnacyjny lokal stał w samym centrum miasta. Na pierwszym piętrze znajdował się modny nocny klub, odwiedzany przez pięknych i kulturalnych młodych ludzi. Na parterze tradycyjny irlandzki bar dla gości w średnim wieku. W mrocznej, obskurnej suterenie grały mniej lub bardziej profesjonalne kapele.

W zadymionej, dusznej piwnicy trudno było złapać oddech. Przy małym barze w kącie tłoczyli się studenci w obszarpanych dżinsach. Pomachała Declanowi, żeby widział, że przyszła, ale postanowiła nie przeciskać się przez otaczającą go grupkę dziewcząt. Nie chciała mu wchodzić w paradę. Ominęło ją studenckie życie. Zrezygnowała z pójścia na uczelnię, zaraz po szkole zatrudniając się jako sekretarka. Gerry skończył marketing na Uniwersytecie Dublińskim, ale on też nie spędzał zbyt dużo czasu z kolegami ze studiów.

W końcu Declan przedarł się do niej przez tłum fanek.

– Witaj, gwiazdorze. Czuję się zaszczycona, że zechciałeś ze mną porozmawiać – zaśmiała się Holly.

Declan zatarł ręce.

– Świetny zespół! Coś czuję, że damy dziś czadu – powiedział z przechwałką w głosie.

– Miło słyszeć coś takiego z ust własnego brata – odparła ironicznie Holly. Nie miała ochoty podtrzymywać rozmowy z Declanem, bo w ogóle na nią nie patrzył, tylko bez przerwy lustrował napływających do pubu gości.

– Dobra, wracaj sobie flirtować ze swoimi ślicznotkami. Po co masz się męczyć ze starszą siostrą.

– Nie o to chodzi – powiedział. – Podobno ma dziś do nas zajrzeć przedstawiciel wytwórni płyt.

– Super! – Holly ożywiła się. Potoczyła wzrokiem po sali w poszukiwaniu kogoś, kto wyglądałby na przedstawiciela takiej wytwórni. Dostrzegła mężczyznę, który wyglądał dojrzale, sprawiał wrażenie jej rówieśnika. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę, czarne spodnie, czarny podkoszulek. Bacznie obserwował scenę. Tak, to na pewno ktoś z wytwórni. Wyróżniał go ponadto niedbały zarost.

– Tutaj, Deco! – Holly wskazała mężczyznę bratu. Declan się skrzywił. – Nie, to tylko Danny – zawołał i gwizdnął, żeby zwrócić na siebie uwagę znajomego.

Danny odwrócił się i podszedł do nich.

– Cześć, stary – przywitał go Declan, wyciągając rękę.

– Cześć. Jak leci?

Mężczyzna był wyraźnie spięty.

– Dobrze – powiedział Declan.

– A jak wypadła próba dźwięku?

– Było kilka problemów, ale uporaliśmy się z nimi.

– W porządku. – Daniel zwrócił się do Holly. – Przepraszam, że tak gadamy nad twoją głową. Jestem Daniel.

– Bardzo mi miło. Holly…

– Oj, przepraszam. – Declan się zmitygował. – Holly, poznaj właściciela. Danielu, to moja siostra.

– Hej, Deco, wchodzimy! – zawołał chłopak z niebieskimi włosami.

– Do zobaczenia później! – rzucił Declan i pobiegł na scenę.

– Powodzenia! – krzyknęła za nim Holly. – A więc poznałam Hogana – powiedziała, przenosząc wzrok na Daniela.

– Niezupełnie. Nazywam się Connelly – wyjaśnił z uśmiechem. – Kupiłem ten lokal dopiero kilka tygodni temu.

– Ach tak. – Holly zdziwiła się. – Nie wiedziałam, że zmienił właściciela. I będzie się teraz nazywał „U Connelly’ego”?

– Nie stać mnie na tak długi napis nad wejściem.

Holly roześmiała się.

– Wszyscy już znają nazwę „U Hogana”. Chyba głupotą byłoby ją zmieniać.

Daniel przyznał jej rację.

– Też się tym kierowałem.

Nagle w drzwiach zjawił się Jack i Holly przywołała go gestem.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział, ściskając siostrę.

– Zacznie się dopiero za chwilę. Jack, poznaj Daniela. Jest nowym właścicielem klubu.

– Bardzo mi miło – przywitał się Daniel, wyciągając rękę.

– Dobrze grają? – spytał Jack, głową wskazując scenę.

– Prawdę powiedziawszy, nie słyszałem ich ani razu.

– To odważne wyznanie – powiedział Jack ze śmiechem.

– Mam nadzieję, że nie zbyt odważne – stwierdził Daniel, kiedy chłopcy weszli na scenę.

Rozległy się oklaski. Declan zasiadł na stołku i przewiesił sobie gitarę przez ramię. Kiedy zaczęli grać, nie dało się już zamienić słowa. Wszyscy podrygiwali, bez przerwy ktoś deptał Holly po nogach. Daniel przecisnął się przez tłum, wszedł za bar. Po chwili wrócił z trunkami i stołkiem dla Holly. Muzyka nie przypadła Holly do gustu. Zresztą przy takim natężeniu decybeli nie potrafiła stwierdzić, czy Czarne Truskawki grają dobrze, czy źle.

Po czterech piosenkach nie wytrzymała i pocałowała Jacka na pożegnanie.

– Miło cię było poznać, Danielu! – krzyknęła i zaczęła przedzierać się w stronę cywilizacji. Całą drogę powrotną dudniło jej w uszach. Do domu dotarła o dziesiątej. Do końca maja pozostały dwie godziny. Już niedługo będzie mogła otworzyć kopertę.

Siedziała przy stole w kuchni i nerwowo bębniła palcami po drewnianym blacie. Z trudem wytrzymała te dwie godziny bez snu; najwyraźniej przesadziła z alkoholem na przyjęciu. Dochodziło pół do dwunastej. Przed chwilą wydało jej się, że koperta, którą trzyma przed sobą, pokazuje jej język i śpiewa:

– Na – na na – na – na.

Kiedy otwierała dwie pierwsze koperty, odczuwała silną więź z Gerrym. Zupełnie jakby siedział tuż za nią i śmiał się z jej reakcji. Jak gdyby toczyli ze sobą jakąś grę, mimo że znajdowali się teraz w dwóch różnych światach.

Wreszcie mała wskazówka zegara stanęła na północy. Holly ostrożnie rozerwała kopertę, wyjęła kartkę i powoli rozłożyła ją na stole.

Oby tak dalej, Disco Diwa! W tym miesiącu przełam strach przed karaoke w „Klubie Diwa”. Być może spotka Cię nagroda. PS Kocham Cię…

7
{"b":"100485","o":1}