Jeszcze mógł się ratować, jeszcze mógł pójść do nocnego sklepu, jeszcze mógł zatelefonować do jednej ze swych aktualnych kobiet, jeszcze mógł wezwać pogotowie ratunkowe, ale on już chyba nie chciał. Wyłączył telewizor, siedział w kuchni i palił. Wiem, że bał się, i wiem, że coś go bolało. Może w apteczce szukał relanium, persenu albo aspiryny? Nic tam nie było, puste opakowanie po rutinoscorbinie, dwie drażetki witaminy C, za słabe środki jak na zmartwychwstanie. Pił zimną wodę z kranu, to pewne, odkręcał kurek, pił łapczywie i ocierał usta. Może chciał coś zjeść? Ale w lodówce były tylko trzy na wiór zeschłe kostki rosołu drobiowego i jeden, za to prawie nienaruszony, słoik dżemu z truskawek. Może uwierzył? Tak jest, uwierzył, że jak wypije garnek pożywnego bulionu, uzupełni zasób soli mineralnych – poczuje się lepiej. Tak jest, uwierzył, że jak powoli, łyżeczka za łyżeczką, zje słoik dżemu truskawkowego, cukier, glukoza i witaminy przywrócą mu siły. i zgasił papierosa, i jął szykować ostatnią wieczerzę, i ci, co drzwi wyważyli, tak go znaleźli: leżał na podłodze, a usta jego zalakowane były biało-truskawkową pieczęcią.
21. Czwartek 6 lipca roku 2000.
Król Cukru – w cywilu zamożny przedsiębiorca – oznajmił zgromadzonym w palarni delirykom, iż w prowadzonym przez siebie dzienniku uczuć umieścił uczucie ulgi, jakie odczuł po oddaniu stolca. Zwłaszcza wśród deliryczek wyznanie to wzbudziło popłoch. Męskie chichoty uznania mieszały się z damskimi pomrukami zgorszenia. – Mamy prowadzić dzienniki uczuć, i to jest rozumowanie nie do pobicia – bronił się Król Cukru – mamy w tych dziennikach zachowywać całkowitą szczerość, i to jest rozumowanie nie do pobicia. Czynimy to po to, by nauczyć się na powrót nazywać swoje uczucia, którą to umiejętność na skutek nadużywania napojów wyskokowych utraciliśmy, i czynimy to po to, by nauczyć kierować się swoimi uczuciami, którą to zdolność również utraciliśmy, i to jest rozumowanie.
– a jednak opisywanie stanu duszy po oddaniu stolca wydaje mi się niestosowne – przerwała mu bez przekonania Fanny Kapelmeister, w cywilu nauczycielka historii.
– Fanny, ciebie należy cofnąć na początek terapii – szyderstwo i jadowitość brzmiała w głosie Króla Cukru – nie rozróżniasz sfery duchowej od sfery uczuciowej. a przecież doktor Granada, a przecież siostra Viola, a przecież terapeuta Mojżesz alias Ja Alkohol pospołu ze swymi terapeucicami tyle razy kładli ci do głowy, że są to dwie różne sfery. Obawiam się, że będę musiał postawić twoją sprawę na wieczornym społeczeństwie.
– Dobrze – Fanny uniosła głowę i tym jednym gestem z wyniszczonej karliczki koło pięćdziesiątki, na którą wyglądała, przeistoczyła się w wysoką, władczą brunetkę koło trzydziestki, którą w istocie była. – Dobrze, ale wpierw powiedz, wpierw ogłoś na wieczornym społeczeństwie, że dziś, w czwartek, 6 lipca roku po narodzeniu Chrystusa dwutysięcznego, wysrawszy się, poczułeś ulgę.
– Nie muszę tego mówić, bo to zapisałem – odpowiedziął Król Cukru i dodał spiżową, boleśnie przypominającą mi tamten świat refleksję: – Jak się coś zapisze, nie trzeba o tym mówić. Na społeczeństwie powiem o czym innym – dodał z pogróżką w głosie.
Ale wieczorem, gdy zebraliśmy się wszyscy w jadalni, by jak co dzień dokonać bilansu życia, Król Cukru nie zabrał głosu, nie odezwał się ani słowem, w ogóle nie doszliśmy ani tego, ani któregokolwiek innego dnia do rozstrzygnięcia kwestii, czy stan duszy po oddaniu stolca godzien jest, czy niegodzien, by zapisywać go w dzienniku uczuć. Jedynym sporem, który się tego wieczoru zdarzył, był spór o telefon. (Jeśli w ogóle można tę rachityczną wymianę zdań nazwać sporem). Wyjątkowo tego dnia ożywiona Fanny Kapelmeister – może trawił ją straszny głód wódki, może nie chciała dopuścić do żenującej dyskusji na wiadomy temat, może bała się Króla Cukru, może rozdrażnił ją jakiś niewskazany kontakt z tamtym światem – w każdym razie wyjątkowo tego dnia ożywiona Fanny Kapelmeister podniosła rękę.
– Zrozumiałam – powiedziała – po pewnym czasie zrozumiałam, dlaczego nie możemy oglądać telewizji, słuchać radia, grać w domino i inne gry towarzyskie, to po pewnym czasie zrozumiałam, ale tego, że telefon jest wyłączany po 21°°, nie rozumiem.
– Telefon jest wyłączany po 21°° dla dobra pacjentów – na bezwiednie nauczycielską tonację głosu Fanny Kapelmeister siostra Viola odpowiedziała świadomie wzmożoną tonacją siostry przełożonej – niektórzy z pacjentów chcą już wtedy spać, inni chcą jeszcze w ciszy popracować, popisać.
– o jakiej ciszy siostra przełożona mówi – Fanny Kapelmeister znów uległa przeistoczeniu, tym razem z pacjentki-petentki przepoczwarzyła się w carycę-orlicę – o jakiej ciszy siostra przełożona mówi i o jakim spaniu, skoro o 22°° zaczyna się sprzątanie korytarza, czemu towarzyszy łomot, a o 22.30 wszyscy idziemy z osobistymi ustnikami do dyżurki, by dmuchać w alkomat, o jakiej ciszy.
Fanny Kapelmeister nagle zamilkła i zesztywniała, przez chwilę wyglądało to na klasyczną zapowiedź ataku padaczki, ale nie, Fanny osłupiała i zamilkła, ponieważ nagle zrozumiała absolutne sedno swego losu. Co czuje człowiek, który z osobistym ustnikiem w ręku stoi każdego wieczoru w kilkudziesięcioosobowej kolejce do alkomatu? Co czuje? Nic specjalnego nie czuje, zwłaszcza jak nic wcześniej nie wypił, nic specjalnego nie czuje, chyba, że coś wypił – wtedy czuje strach. Tak, ale co czuje człowiek, który nagle uświadamia sobie, iż każdego wieczoru stoi w kilkudziesięcioosobowej kolejce deliryków kolejno podchodzących i dmuchających w alkomat? Otóż taki człowiek – tak jak Fanny Kapelmeister – może wpaść w osłupienie, może się w słup soli obrócić. Czaszkę Fanny wypełniał tłum deliryków. Karnie stali jeden za drugim i dmuchali w alkomat z taką siłą, że zdawali się z jej głowy wyganiać wszystkie myśli. Fanny milczała i powoli siadała, choć więcej w tym siadaniu było bezwolnego osuwania się na krzesło niż siadania. Równocześnie, niczym druga szala niewidzialnej wagi, w miarę opadania Fanny podnosił się z przeciwnej strony stołu terapeuta Quasi Mojżesz alias Ja Alkohol.
Fanny Kapelmeister zamilkła jakby raz jeszcze tym razem w kamień się obróciła. Może chciała coś jeszcze dodać, może chciała powiedzieć, jak ważna może być dla deliryka choćby minutę trwająca rozmowa telefoniczna, może chciała się powołać na odpowiedni paragraf z karty praw pacjenta, może chciała przypomnieć coś, co mogłoby być pointą tego rozdziału, że mianowicie jedyny dostępny delirykom na oddziale automat działa na od lat nieosiągalne żetony, w związku z czym i tak prawie nikt z niego nie korzysta, może miała jakieś inne argumenty, ale raczej nie, a nawet z całą pewnością nie. Niczego w jej głowie nie było poza tłumem deliryków stojących w kolejce do alkomatu.
Fanny jasno widziała stojące w tej kolejce widmo samej siebie i pomyślała, że człowiek, którego wieczornym obrzędem staje się dmuchanie w alkomat, być może istotnie nie powinien mieć innych praw poza prawem do wieczornego dmuchania w alkomat. Tymczasem terapeuta Quasi Mojżesz alias Ja Alkohol wstał z miejsca na dobre i rzekł bardzo cicho:
– Wedle regulaminu telefon powinien być dostępny dla was, deliryków, pomiędzy 7°° a 21°°. Tak było i tak będzie, albo i nie będzie, bo widzę, że trzeba rozważyć możliwość całkowitej likwidacji telefonu na oddziale. Przecież tu nie chodzi – skłonił się lekko w stronę siostry Violi – przecież tu nie chodzi o ciszę w jej, że tak powiem, słyszalnym czy niesłyszalnym aspekcie. Wy macie się wyciszyć wewnętrznie, macie się ukoić. Macie ukołysać wasze skołatane nerwy nie do snu, lecz do spokojnego życia w przyszłości. a wszystko, co przychodzi z tamtego świata, nawet telefon, może was rozdrażnić. Telefon, powiedziałbym, zwłaszcza telefon może człowieka rozdrażnić, sam wiem, jak drażniące bywają niektóre telefony. Więc, jak powiadam: od 7°° do 21°°. Potem cisza nocna, słuchawka odwieszona, praca nad sobą, wyciszanie się. Nieskończone, wiodące do absolutnie doskonałego wyciszenia wyciszanie się. Tak, wyciszcie się, wyciszcie, bo jeśli się nie wyciszycie, ja, alkohol – terapeuta Quasi Mojżesz alias Ja Alkohol dalej mówił bardzo cicho, ale szeroko rozłożył ramiona, by nadać sobie smoczy pozór – jeśli się nie wyciszycie, ja, alkohol, was zmiażdżę.