Литмир - Электронная Библиотека

Cztery dzień w dzień odwiedzające matkę piękności onieśmielały go wszakże. o ile znał wszystkie kobiety, których stopa kiedykolwiek przekroczyła próg oddziału deliryków, o ile bezwstydnie spoufalał się z odwiedzającymi nas żonami, córkami, narzeczonymi, o ile zajadle, choć daremnie, zalecał się do pielęgniarek, o tyle na cztery księżniczki spozierał ukradkiem, przemykał obok nich chyłkiem, kłaniał im się niezgrabnie, nawet nie próbował wszczynać rozmowy. Najwyraźniej żadne z jego sławnych, równie strzelistych, co zawiesistych zagajeń (doprawdy nigdy nie widziałem kobiety z tak rasowymi pęcinami – mawiał na przykład do osłupiałej i na domiar obutej w wysokie do kostek ortopedyczne trzewiki salowej Poniatowskiej), otóż najwyraźniej żadne z jego słynnych uwodzicielskich powiedzeń nie przechodziło mu w tym wypadku przez gardło, uśmiechał się jedynie krzywo i koślawo, nerwowo dreptał po korytarzu, wchodził do sali i wybiegał z sali, kładł się i natychmiast wstawał z łóżka. Miotały nim sprzeczne pragnienia, z jednej strony całym sercem i całą swoją rozpasaną żądzą pragnął jak najdłuższej obecności czterech ucieleśnień kobiecego absolutu, z całej duszy pragnął, by odwiedziny trwały jak najdłużej, z drugiej strony z całej duszy pragnął, by odwiedziny jak najprędzej się skończyły. Niezmiennie bowiem, natychmiast po wyjściu wszystkich odwiedzających, zwłaszcza zaś po wyjściu czterech księżniczek, Don Juan Ziobro rozpłomieniony zaznanym z daleka pięknem, rozochocony i z wielkim wigorem przystępował do nagabywania Królowej Matki. Przez matkę próbował zbliżyć się do córek, wypytywał o szczegóły ich życia, o dziecięce zabawy, o ulubione gry i lalki, i jak się chowały, i jak się uczyły, wypytywał o mężów (wszystkie cztery były mężatkami), pytał, czy są zamożni i odpowiedzialni i czy przypadkiem któryś zbyt często nie zagląda do kieliszka, pytał, czy “córy” są szczęśliwe, gdzie mieszkają, dlaczego mają takie a nie inne imiona (odpowiednio Katarzyna, Magdalena, Ewelina i Anna) oraz czy może do “szanownych córeczek” w stosownym dniu zatelefonować z życzeniami imieninowymi i co ewentualnie szanowna mama “czwórki tak powabnych dziewcząt” radzi mu uczynić, gdy zadzwoni i gdy zamiast przeuroczego głosu solenizantki w słuchawce rozlegnie się nieprzyjazny męski baryton?

– Wtedy trzeba bez słowa odłożyć słuchawkę – odpowiadała niezmiennie głuchym głosem Królowa Kentu, i było to wszystko, co mówiła.

Królowa Matka, Królowa Kentu była bowiem chodzącą garścią popiołu. w gruncie rzeczy nie dało się nawet nic określonego powiedzieć o jej wyglądzie, być może kiedyś była równie piękna jak jej córki, ale teraz jej twarz, jej oczy, włosy, ramiona, dłonie i nogi, wszystko obróciło się w popiół. Ślady dawnej urody zasypał popiół, spojrzenie pałające zgasło, skóra poszarzała, straciła czułość.

Królowa Kentu (w cywilu magister farmacji) była osobą nieziemsko nieśmiałą. Była nieziemsko nieśmiała jako dziecko, była nieziemsko nieśmiała w szkole powszechnej i średniej, była nieziemsko nieśmiała na studiach. Ojciec jej, autorytarny farmaceuta ze skłonnością do tyranii, wpierw właściciel prywatnej, potem kierownik państwowej apteki, wzmagał swym aptekarskim autorytaryzmem nieśmiałość córki. Czy nieśmiałość ta miała inne źródła, nie wiem i nie będę wiedział. Skupiam się na znanych i mnie, i Królowej Kentu sposobach przezwyciężania nieśmiałości, czyli na likierze miętowym.

Przyszły mąż Królowej Kentu razem z nią studiował farmację, od pierwszego, a może od trzeciego wejrzenia pokochał jej narkotyczną powściągliwość. Ona uciekała, nie odbierała telefonów, w jego obecności milczała jak zaklęta. On jednak bezpowrotnie ugrzązł w sieci jej ukradkowych spojrzeń, w obłoku jej dziewiczego zapachu, w burzy jej ciemnych włosów.

Po studiach pracowała w aptece ojca, zakochany magister stawał na głowie, aby znaleźć się obok niej. Ojciec (Stary Król Kentu) przeczuwał, co się święci, i odprawiał go z kwitkiem. Magister miał zresztą wyjątkowego pecha, co najmniej sześć razy z rzędu zjawiał się w aptece akurat w chwili, gdy jej dawny właściciel cierpiał bezsilne katusze, że już nie jest właścicielem swej własności. Dopiero za siódmym razem trafił na moment, gdy stary aptekarz ulegał bezkrytycznemu złudzeniu, że wszystko jest po staremu, i był łaskaw dla świata, i był łaskaw dla fatalnego zalotnika.

– Róbcie, co chcecie – powiedział i na powrót pogrążył się w prywatyzacyjnych rojeniach.

Stary jednak nie żałował decyzji, przyszły zięć okazał się niezwykle lotnym farmaceutą, a likier miętowy, który wedle starej receptury sporządzał na aptecznym spirytusie, to był specjał. Kiedy Królowa Kentu z okazji imienin wypiła kieliszek (pierwszy kieliszek alkoholu w życiu), dławiąca sieć nieśmiałości pierzchła, wieczny lęk przed nie wiadomo czym minął.

On się oświadczył, ona wypiła kieliszek likieru miętowego i powiedziała: tak. Pierwszy raz kochali się na aptecznej kozetce na dyżurze nocnym, ona przedtem wypiła kieliszek likieru. Potem też było przedtem, potem, ilekroć się kochali, tylekroć ona wypijała przedtem kieliszek likieru. Po roku wypijała kieliszek likieru także wtedy, kiedy się nie kochali, po dwóch latach wypijała kieliszek likieru przy każdej okazji, po trzech latach piła likier w każdej wolnej chwili. Po czterech latach on już nie przyrządzał likieru wedle starej receptury. Dla niej nie miało to wielkiego znaczenia, od pewnego czasu wolała spirytus.

Pobrali się dwa lata wcześniej (w fazie picia przez nią likieru przy każdej okazji). Ona, popijając spirytus apteczny, urodziła cztery córki, on kochał ją dalej. Był czuły, opiekuńczy, powodziło mu się coraz lepiej, sprowadzał rzadkie leki z zagranicy, po śmierci teścia został kierownikiem, po upadku komunizmu stał się właścicielem apteki, zajmował się córkami, kiedy dorosły wyposażył je hojnie, wszystkie cztery zresztą świetnie wyszły za mąż.

Królowa Kentu piła czysty spirytus, któregoś dnia wróciła nieśmiałość, nie była to jednak dawna, wiotka sieć nieśmiałości, teraz to były rdzawe, żelazne pręty. Rankami spoglądała w lustro, ale była tak daleko, że nie mogła samej siebie dostrzec, nie widziała burzy swych ciemnych włosów obróconych w popiół.

– Wtedy trzeba bez słowa odłożyć słuchawkę – zbywała nagabywania Don Juana Ziobro, on zaś spuszczał głowę, wracał do pokoju, kładł się na łóżku i na harmonijce ustnej grał rzewne melodie.

20. Pogrzeb Don Juana.

Cmentarz, na którym zakopywaliśmy Don Juana Ziobro, był pięknie na wzgórzu położony, piękny był stamtąd widok na doliny, na lasy mieszane, na całe Beskidy. Pogrzebnicy nad otwartą mogiłą długo śpiewali i grali na rozmaitych instrumentach.

Don Juan Ziobro – fryzjer, a w dodatku muzyk – jak zwykł się przedstawiać, pochodził z nadzwyczaj muzykalnej rodziny. Wszyscy jego bracia, siostry, kuzynowie, kuzynki, wszyscy jego bliżsi i dalsi krewni byli niesłychanie muzykalni, wszyscy mieli słuch prawie absolutny, śpiewali pięknymi głosami i chyba potrafiliby zagrać na każdym instrumencie świata. Niektórzy z nich w swym kunszcie dość wysoko zaszli, na przykład daleką kuzynką Don Juana była niezwykle popularna w tym sezonie piosenkarka. Wielką sławę dały jej stylizowane bałkańsko-cygańskie ballady, które śpiewała świetnym, niskim głosem, brawurowe kreacje i fascynująca uroda. Ona też, z pewnym, a nawet dość znacznym opóźnieniem, pojawiła się na pogrzebie. Już ujęliśmy styliska łopat, już mieliśmy się zabrać do zasypywania pachnącej denaturatem trumny, gdy w dole zza zakrętu kamienistej ścieżki wyłonił się barwny orszak. Na czele szła niezwykle w tym sezonie popularna piosenkarka, miała na sobie czarną suknię z niesłychanym dekoltem, za nią zaś kroczyli czterej papuzio odziani instrumentaliści: gitarzysta, saksofonista, trębacz i bębniarz. Niesłychany dekolt nie budził w nikim zgorszenia, przeciwnie, był znakiem powagi i czci, jaką widać darzyła swego dalekiego i upadłego krewniaka; wszyscy znaliśmy tę suknię, była to jedna z jej najbardziej brawurowych kreacji; niezwykle popularna w tym sezonie piosenkarka występowała w tej sukni na najważniejszych recitalach, festiwalach, w telewizji, w najbardziej znanych salach i muszlach koncertowych kraju i Europy. Stanęła nad otwartą mogiłą i skłoniła się, i przeżegnała, jej muzycy prawie natychmiast bez strojenia instrumentów zaczęli grać i zaraz tez rozległ się jej wielki i każdemu znany przebój o jedwabnym szalu.

21
{"b":"100411","o":1}