– Tak, wiem – mruknąłem z niechęcią.
– Wiesz?
– Wiem.
– Co wiesz?
– Wiem, co mam wiedzieć – odparłem ze znużeniem, bo faktycznie w tym akurat przypadku wiedziałem.
– Jak wiesz, to powiedz – bez wątpienia w jego uporze było coś dziecinnego. (Niezatarty ślad szkółki niedzielnej?).
– Idzie wam o to, że “Tygodnik Powszechny” czyta papież.
– Doskonale! Brawo! Brawo! – rozpromienił się rzekomy towarzysz moich dziecięcych nauk biblijnych – widzę, że cię nie doceniałem. Miałem cię za odklejonego wirtuoza słowa, a ty, bracie, przebiegły jesteś, lisku jeden. Sam rozumiesz, co by to było, Jan Paweł II czyta w ”Tygodniku Powszechnym” wiersze Alberty Lulaj, głęboka metafizyczność tych wierszy sprawia na Ojcu Świętym piorunujące wrażenie, wysyła on do Alberty doniosły list albo nawet specjalną bullę papieską, i świat, cały świat jest nasz. Rozumiesz, tylko to nas interesuje, tylko to: gra o najwyższe stawki. Tak że “Tygodnik” byłby najlepszy, ale jak się nie da – trudno, da się gdzie indziej, w końcu wszystko jedno, znasz wszystkich, ze wszystkimi piłeś i jak przyjdziesz do siebie, to coś wymyślisz. Dziewczynie trzeba pomóc, pisze świetne rzeczy, które z powodu dobrze ci znanej, panującej w środowisku bezwładności myślowej i personalnej nie są drukowane. Tak jest, kobiecie trzeba umożliwić publikację, ponieważ w poczuciu krzywdzącego niespełnienia gotowa popaść w kurestwo. Wysłuchasz i zrozumiesz, że wiersze Alberty muszą ujrzeć światło dzienne. Dobra, nie ma o czym mówić, w końcu tyle po starej znajomości ze szkółki niedzielnej możesz dla mnie zrobić.
Zdradził się, zdradził się, definitywnie się zdradził – nikt, kto kiedykolwiek chodził do szkółki niedzielnej, nie powiedziałby o papieżu: Ojciec Święty. Tak nie powie nigdy żaden, nawet najmarniejszy, ewangelik. Był zdemaskowany, ale ponieważ nie wiedział, że jest zdemaskowany, z zapałem działał dalej. Wyjął z moich palców pustą szklankę i zaniósł ją do kuchni, i wrócił, i postawił u mego wezgłowia prawie niezauważalnie napoczętą butelkę becherovki. Potem jął grzebać w kieszeniach swej skórzanej kurtki i po chwili wydobył owinięty w strzęp gazety niewielki kieliszek z grubego szkła.
– Alberta będzie ci dozować – powiedział – Alberta będzie ci dozować, a ty powoli, drobnymi łykami będziesz popijał z tego oto kielicha. Człowieku, opamiętaj się – w jego głosie rozległ się ton radykalnego napomnienia – jesteś jednym z największych pijaków świata, a co najmniej od dziesięciu lat nie miałeś kieliszka w garści. Jak to jest w ogóle możliwe? – spojrzał na mnie z pełnym surowości namysłem. – Jak to jest możliwe? – powtórzył, tym razem kierując pytanie do samego siebie i sam sobie zaraz bystro odpowiedział: – Jak się zdaje, moje pytanie jest czysto retoryczne. Od dziesięciu lat nie miałeś kieliszka w garści, ponieważ od dziesięciu lat chlejesz wódę wyłącznie szklankami albo z gwinta. Technika picia, jakby powiedział Kolumb Odkrywca, uległa całkowitemu rozprzężeniu. Człowieku, opamiętaj się, używaj kieliszka i słuchaj wierszy. Bywaj.
Obaj gangsterzy zasalutowali mi szyderczo, ruszyli w kierunku drzwi wyjściowych i po chwili drzwi wyjściowe zatrzasnęły się za nimi.
Spojrzałem na Albertę, ona zaś uśmiechnęła się delikatnie i zrobiła pierwszy krok w moim kierunku.
– Widziałem panią pod bankomatem – powiedziałem bardzo kiepskim głosem – gapiłem się na panią i byłem pewien, że jest pani ostatnią miłością mojego życia.
– Pod bankomatem? – Alberta bardzo pięknie uniosła brwi – to bardzo możliwe, dość często korzystam z bankomatów. Ale kiedy to było?
– Nie wiem, może czterdzieści, może sto czterdzieści, a może parę dni temu. W każdym razie było wtedy niebywałe lipcowe popołudnie.
Alberta podeszła do mnie i pochyliła się nade mną, i ujrzałem zarys najpiękniejszych piersi – chciałem z rozpędu pomyśleć – najpiękniejszych piersi Układu Warszawskiego, ale przecież zmieniła się postać świata i teraz widziałem zarys najpiękniejszych piersi Paktu Atlantyckiego albo najpiękniejszych piersi Unii Europejskiej, albo zarys najpiękniejszych piersi wśród państw kandydujących do Unii Europejskiej. Alberta pochyliła się nade mną, położyła mi dłoń na czole i powiedziała prawie szeptem:
– Niemożliwe, żeby cię nie było aż tyle czasu. Przecież jest już zima, sypią śniegi, panują mrozy, idą święta.
12. Wszystkie pralki świata.
Odwlekana w nieskończoność idea reperacji starej lub kupna nowej pralki sczezła sama z siebie i raczej bez związku z moimi słabostkami. Przepiłem w życiu masę pieniędzy, wydałem na wódkę majątek, ale nikczemna przygoda przepijania kwoty przeznaczonej na naprawę pralki nie przydarzyła mi się nigdy. Czynię to wyznanie nie z dumą w sercu, ale z upodleniem. Okoliczność nieprzepicia przeze mnie kwoty przeznaczonej na naprawę pralki bierze się bowiem stąd, iż ja nigdy nie przeznaczyłem żadnej kwoty na naprawę pralki. Zanim zdążyłem przeznaczyć jakąś określoną kwotę na naprawę pralki, uprzednio ją przepijałem wraz z innymi na nic jeszcze nie przeznaczonymi kwotami. Przepijałem pieniądze, zanim zdążyłem je na co innego przeznaczyć, ergo, rzec mogę pozornie samemu sobie przecząc (ale tylko pozornie, bo tam był mały, a tu jest wielki kwantyfikator), rzec zatem mogę, iż tak jest, przepiłem pieniądze na naprawę pralki, przepiłem pieniądze na szereg napraw, przepiłem pieniądze na wszystkie ewentualne naprawy, co mówię? Naprawy? Przepiłem pieniądze na kupno nowej pralki, przepiłem cały szereg nowych pralek, przepiłem tysiąc nowych pralek, przepiłem milion nowych automatycznych pralek, przepiłem miliard pralek najnowszej generacji, przepiłem wszystkie pralki świata.
Jaką duszę ma człowiek, który wie, że przepił wszystkie pralki świata? Odpowiadam: duszę ma uskrzydloną, a myśl jego wiruje jak bęben w ostatniej fazie odsączania. Kiedy czujesz na sercu ciężar miliarda przepitych pralek – jest nie do zniesienia. Ale kiedy unosisz udręczony wzrok i widzisz, jak ptasie ławice białoskrzydłych pralek szybują pod wodnistymi niebiosami niczym eskadry papieskich helikopterów, pojmujesz, iż jest ci dane więcej niż innym. Jest ci dany niekonwencjonalny dar i jeśli zdołasz przeżyć, jeśli przedtem nie umrzesz, możesz zacząć wędrówkę w poszukiwaniu wszystkich utraconych pralek, a nawet – tak jest – w poszukiwaniu wszystkich utraconych rzeczy.
Bramy doczesności mogą rozewrzeć się przed tobą, wówczas jednak trzeba niezwykle uważać, trzeba zachować niezwykłe skupienie, ponieważ bramy doczesności mogą się rozewrzeć bezpowrotnie. One nie zatrzasną się za tobą, ale jeśli będziesz słaby, jeśli krok twój będzie chwiejny i jeśli sen będzie cię morzył – nie zechcesz, nie potrafisz wrócić. Niekiedy już po setnej, a jak kto wątlejszy to nieraz już i po dziesiątej przepitej pralce bezpowrotnie traci ciekawość i wolę dla spraw doczesnych. a duchowość całkowicie uwolniona z więzi doczesności to jest przecież czysta grafomania. Przepijanie wszystkich pralek świata nieubłaganie wiedzie do całkowitego zaniedbania doczesności – w pisaniu całkowite zaniedbanie doczesności wiedzie do grafomanii, kto zatem pisze i pije, jest w trudnej sytuacji. Piłem i nie zaniedbywałem pisania i teraz z pijacką łzą w oku piszę o zaniedbanej przez picie pralce. Ach, gdybym znalazł w sobie nie tyle nawet ciekawość dla jej docześnie uszkodzonego mechanizmu, ale gdybym po prostu znalazł wolną chwilę, chwilę wolnej woli, rzecz prosta, poleciłbym komu trzeba zreperowanie pralki. Ale ja nie znajdowałem w sobie ani tego, ani tamtego.
Ani chleba, ani naszego, ani powszedniego, ani amen. Moja pierwsza żona z czasem przywykła do wiecznie nie zreperowanej pralki i przestała wywierać na mnie presję, i odeszła nie wywierając na mnie presji. Moja druga żona odeszła, zanim przywykła i zanim zaczęła wywierać presję.
13. Wyjątki.