Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Domek był niewielki, tylko kilka pomieszczeń. Rewolwer w ręce i do dzieła. W jednym pokoju prowizoryczne legowiska. Wyczuła szóstym zmysłem, że ktoś tu mieszka na stałe, ale większość użytkowników wpada tylko raz na jakiś czas. Kolejne pomieszczenie, komputer, dyskietki. Zdemontowała obudowę i wyjęła twardy dysk. Zbada się w domu. Kolejna salka, coś jakby laboratorium. Nieduży kocioł, w nim na dnie resztki rtęci. Nad paleniskiem wyciąg. W powietrzu paskudny, zastarzały zapach krwi.

Odwróciła się na pięcie i trzy razy pociągnęła za spust. Człowiek w płaszczu podobnym do habitu powoli osunął się po ścianie. Ciężki rzeźnicki topór wypadł mu z ręki.

Żył jeszcze. Podeszła i bez ceregieli ściągnęła kaptur z jego głowy.

– O, jaka niespodzianka – mruknęła. – Pan wizytator z kuratorium dorabia po godzinach, mordując agentów CBŚ?

Wciągnął spazmatycznie powietrze. Nieźle go trafiła, nie przeżyje. Jego problem, mógł nie atakować jej siekierą. Zresztą to urzędnik. Wszy trzeba rozgniatać bez litości, tak powiedziała Stasia.

– Ty suko – syknął. – Wykończą cię jak Alchemika…

Odskoczyła i wycelowała w niego broń.

– Coś ty powiedział?

Uśmiechnął się tylko krzywo w odpowiedzi. Z ust pociekła mu krew i skonał. Zrozumiała, dlaczego nikogo poza nim tu nie ma… Cholera. Zmrużyła oczy. W sumie to tylko kilka przecznic stąd. Może zdąży… Rzuciła się sprintem.

* * *

Dym rozwiewał się powoli. Księżniczka stała koło bramy i spoglądała spokojnie. Trzy trupy malowniczo udekorowały błotniste podwórze. W zasadzie cztery. Siedem do jednego. Alchemik padł w połowie drogi. Wpakowali niego dobre pół serii z kałasznikowa. Siedem, może dziewięć pocisków. Jakby dopiero kilka kul było w stanie zniszczyć niezwykłą żywotność tego człowieka. Nawet martwy wyglądał godnie i budził mimowolny szacunek. Nie u wszystkich. Jeden z zakapturzonych właśnie ściągał mu buty.

– Co robisz? – Zaciekawił się jego kompan.

– Zobacz jakie fajne, szewska robota… W sklepie takich się nie kupi. I pasują, jak na obstalunek zrobione. – Przymierzył.

Swoje znoszone adidasy ciepnął do śmietnika. Przeliczyła wzrokiem tych, którzy przeżyli. Czterech. Tylko czterech, w tym zaledwie dwu uzbrojonych. Mało brakowało, a zdołałaby się przedrzeć. Ale to już koniec. Brama jest zbyt wysoka i zbyt jasna. Jeśli nawet rzuci się w nią, dostanie w plecy ze dwa pełne magazynki. Poza tym, czy wypada odwracać się plecami do wroga? Niedoczekanie.

Dłonią mocno przyciśniętą do piersi zablokowała krwotok. Co kilka oddechów zanosiła się kaszlem i pluła krwią. Trafili ją tylko raz, za to paskudnie. Przebite płuco, kula wyszła z drugiej strony przez łopatkę. Boli, jakby ktoś gwoździe wbijał. Sztylet w jej dłoni był zakrwawiony aż po rękojeść.

– Niezła jesteś. – Skrzywił się Rafor. – Dwu naraz takim króciutkim majcherkiem? Podziwiam waszą taktykę, strategia taranowa, sądziłem, że od czasów Tuchaczewskiego nikt się tak nie wygłupia…

Dłoń Sędziwoja lekko drgnęła i zaczęła powolutku pełznąć w stronę przyczepionej do pasa kabury. Monika uznała to w pierwszej chwili za złudzenie. A jednak. Ciągle żyje. Jest więc szansa. Spojrzała przywódcy wrogów prosto w oczy.

– Ja też znam sekret robienia kamienia filozoficznego – skłamała.

Wytrzymała spojrzenie jego chciwych oczek. Nauczyła się dobrze łgać. Miała na to tysiąc lat. Nienawidzi oszukiwać, ale teraz gra toczy się o życie. Może nawet o dwa życia…

– Słucham propozycji. – Uśmiechnął się wredne.

– Po pierwsze, podam numer mojego konta w Szwajcarii. Przez pierwsze dziesięć lat chcę czwartą część waszych dochodów ze sprzedaży złota. Po drugie…

Katarzyna weszła na podwórze niemal tanecznym krokiem. W idealnie skrojonej garsonce, wyglądała jak istota z innego świata. W dłoni trzymała aktówkę. Jeden z zakapturzonych automatycznym ruchem uniósł karabin. Spojrzała na nich surowo, choć spokojnie.

– A wy co? – huknęła. – Nie wiecie, że na kręcenie filmów trzeba mieć zezwolenie administracji wspólnoty mieszkaniowej? Kto tu jest reżyserem?

Spojrzeli zaskoczeni po sobie. Ten ułamek sekundy jej wystarczył. Cztery razy ponuro huknął podwójny strzał. Najpierw ci z bronią, potem pozostali. Prościutko między oczy, tak jak uczyli ją na kursach. Jeden niewypał, ale reszta kul w celu. Monika wytrzeszczyła oczy. Nie sądziła, że jej przyjaciółka tak dobrze strzela.

Teraz ci, który leżą koło klatki. Każdy dostaje kontrolnie w skroń. Koniec amunicji. Rozgrzana lufa czeczeńskiego rewolweru pękła z cichym brzęknięciem. Agentka wcisnęła broń w dłoń kolesia, który ukradł Sędziwojowi buty. Monika dopadła ciała Alchemika.

– Nie żyje? – Katarzyna stanęła obok i dłuższą chwilę patrzyła na zwłoki.

Na twarzy Mistrza Michała malował się spokojny uśmiech, a oczy spoglądały gdzieś w niebo. Pochyliła się, by zamknąć mu powieki, gdy nieoczekiwanie źrenice drgnęły i popatrzyły na nią prawie przytomnie.

– Ojej – mruknął, aż kącika ust spłynęła mu strużka krwi. – Dama przyszła, a ja się wyleguję… Mam połamane żebra. Pomóż mi wstać.

Powoli dźwignął się z ziemi. Ciężko oparł się na szabli, niczym na lasce. Podał agentce kluczyki od samochodu.

– Przed bramą… – wyszeptał.

Księżniczka w tej dopiero chwili poczuła, jak bardzo była osłabiona upływem krwi. Przyjaciółka złapała ją i przerzuciła sobie przez ramię.

– Dziękuję – szepnęła Monika.

Katarzyna biegiem wróciła na podwórze. Mistrz szedł, opierając się o ścianę, ale widać było, że każdy krok przywraca mu siły. Obejrzał się na pokrytą ciałami ziemię i uśmiechnął pod nosem. Dawno temu zobaczył fajny film o siedmiu samurajach i zapamiętał ostatnie zdanie wypowiadane przez jednego z bohaterów. Do tej pory nie było dobrej okazji, by je wygłosić…

– Raz jeszcze udało się przeżyć – wymamrotał.

Podtrzymując Alchemika, pomogła mu dowlec się do auta.

– Nie masz czasem łyczka śliwowicy? – zagadnął. – Czuję się coś nie do końca dobrze…

Ruszyła z piskiem opon. Gdzieś daleko słychać było narastające wycie syren radiowozów.

– Odwiozę was do szpitala – zaproponowała.

– Nie – wycharczał Alchemik. – Do was. Wyliżę się sam.

– Ja też, zresztą mam uprawnienia felczerskie – dodała księżniczka.

– Z jakiej epoki? – parsknęła agentka.

– Wojna Krymska. Byłam uczennicą Florence Nightingale.

Milczeli. Mistrz wyciągnął pasek ze spodni i zrobił sobie opaskę uciskową, powstrzymując krwawienie z przestrzelonego ramienia. Pojękiwał cicho na każdym wyboju.

– Jakim cudem żyjesz? – zapytała Monika. – Kulą z kałasznikowa można przebić…

Uniósł głowę i z wysiłkiem skoncentrował się na odpowiedzi.

– Jan Szczepanik wymyślił to w 1901 roku. Tkanina kuloodporna, pierwsza skuteczna… I jednocześnie najlepsza.

– To jakaś bzdura, przecież wtedy jeszcze nie było kevlaru – zaprzeczyła Katarzyna, z piskiem opon wchodząc w zakręt.

– Ale miał jedwab…

– Jedwab nie zatrzyma kuli z karabinu.

– Szczepanikowi nie chodziło o to, by ją zatrzymać od razu. Jego tkanina miała splot przestrzenny, jak kilkanaście warstw nałożonych na siebie sieci. Pocisk lub odłamek, wpadając w oczka, zrywał nitki, ale wytracał energię. Aż wreszcie któraś kolejna siatka zatrzymywała go definitywnie. Taki pancerz uratował życie hiszpańskiemu królowi Alfonsowi XIII.

Aż zatchnęła się z wrażenia.

– I pan wytrzasnął gdzieś jego kamizelkę kuloodporną?

– Znałem ideę, zresztą byłem swojego czasu jednym ze sponsorów Szczepanika, gdy prowadził badania nad kolorową fotografią… Skopiowałem jego tkaninę, oczywiście używając włókna poliwęglowego.

Podjechała pod same drzwi. Spojrzała na plamy krwi znaczące gęsto tapicerkę wozu. Leciutko zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała. Monika nie była w stanie utrzymać się na nogach. Wzięła ją więc na ręce jak dziecko i wniosła po schodach. Alchemik, mrucząc pod nosem coś na temat śliwowicy, poczłapał za nimi. Śliwowicy nie mają. Ale pigwówka już dojrzała.

47
{"b":"100375","o":1}