Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dlaczego nie może to być ślad postrzału?

– Kształt plamy zupełnie inny.

Jeszcze cztery punkty. Przeszli kilka kroków. Wzrok praktykanta zatrzymał się na dowodzie rzeczowym numer osiem. Na chodniku spoczywała odcięta ludzka dłoń. Kandydat na policjanta odwrócił się i zaczął wymiotować jak wulkan.

Minus dziesięć punktów. Dwa za słaby żołądek, osiem za zanieczyszczanie miejsca zbrodni przed zdjęciem wszystkich śladów. A, pal diabli, plus dwa za to, że zdążył się odwrócić i nie zapaskudził dowodów rzeczowych.

– Zbieraj się, jeszcze jedno miejsce musimy dziś odwiedzić.

Dwadzieścia minut później byli w muzeum. Nadkomisarz pochylił się nad sarkofagiem i przez dłuższą chwilę oglądał brązową, wyschniętą dłoń zaciśniętą na krawędzi wieka trumny.

– I co o tym powiesz? – zwrócił się do praktykanta.

– Wedle fotografii wykonanej przy obdukcji, prowadzonej przez zespół profesora Niwińskiego, ten koleś miał ręce skrzyżowane na piersi. Teraz jedna jest na swoim miejscu, a druga trzyma wieko.

Minus dwa punkty za uporczywe używanie w stosunku do denatów słowa „koleś”.

– Co jeszcze?

– Widzę tu dwa możliwe rozwiązania. Pierwsze, zgodne z zeznaniami nocnego strażnika: mumia usiłowała wydostać się z sarkofagu, a na jego widok nakryła się wiekiem. Drugie racjonalne: przestępcy, którzy zostawili po sobie ten burdel – wskazał gestem potłuczone lusterka, ogarki świec i miseczki z wypalonym kadzidłem – wpuścili w stawy mumii iniekcje z preparatu typu WD-40, a uzyskawszy dzięki temu elastyczność tkanki, wyciągnęli jedną rękę i zacisnęli na wieku. Tym samym strażnik, wpadając tu z gaśnicą, w kiepskim świetle uległ poważnemu złudzeniu. Mógł się do tego przyczynić też gęsty dym z kadzidła. Znane są przypadki, w których pod wpływem braku dostatecznej ilości tlenu mózg wytwarzał halucynacje i fałszywe wspomnienia.

– Jak wyjaśnić to, że w chwili obecnej palce mumii znowu są sztywne?

– Prawdopodobnie preparat wchłonął się w tkankę lub odparował – zaryzykował stwierdzenie praktykant.

Dziesięć punktów. Minus jeden za określenie śladów pozostawionych przez przestępców słowem „burdel”.

– A zatem wszystko składa się w logiczną całość – powiedział zadowolony. – Kryminaliści weszli do wnętrza przez tajne przejście, zapewne wybudowane w czasach, gdy w muzeum mieściło się więzienie, lub przygotowane podczas przebudowy w latach pięćdziesiątych przez robotników zaprzyjaźnionych z recydywą… Tą samą drogą wydostali się potem na zewnątrz. W muzeum włamali się do sarkofagu.

– Nic nie ukradli – zauważył praktykant. – Można jednak przypuścić, że byli to ludzie bardzo zabobonni, przygotowali jakiś obrzęd, aby odwrócić od siebie ewentualną klątwę ze strony mumii kapłana. I w tym momencie zawył alarm, co ich spłoszyło.

– Brawo, moja szkoła.

– Właśnie, co z tym podkopem?

– Zaklajstruje się betoniarką. Badać nie ma sensu, bo wiemy, gdzie wyleźli. O drugiej w nocy nastąpił wybuch w jednym z pubów. Mamy rysopisy sprawców. No właśnie, tam też trzeba zamurować – przypomniał sobie.

– Może warto zbadać wcześniej lochy? – zadumał się praktykant.

– Nie ma czasu, pieniędzy ani sensu. To jest Kraków, tu podziemne tunele są dosłownie wszędzie. Wystarczy łopatę wbić w glebę i zaraz coś się znajduje… A archeolodzy i bez nas mają masę pracy. A zatem włamanie do muzeum, wybuch w centrum miasta i wreszcie rzeź i strzelanina w zaułku nieopodal Akademii Muzycznej… Najprawdopodobniej wszystkiego tego dokonała jedna grupa.

– Hmmm… Chyba możemy założyć taką hipotezę roboczą – zgodził się praktykant. – Broń biała, zagadkowe rytuały, brak czytelnych motywów działań… Czy to nie pasuje do tamtego zabójstwa z denatem nadzianym na rapier?

– Myślę, że to bardzo ciekawa hipoteza. – Nadkomisarz tak się ucieszył, że anulował w myślach połowę wlepionych dopiero co punktów karnych. – Dobra, nic tu po nas…

Wychodząc z holu, natknęli się na dyrektora muzeum. Szedł w towarzystwie dziwnego typka. Praktykant wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Towarzysz dyrektora miał na oko dziewięćdziesiąt lat. Ubrany był w fioletowe spodnie od dresu, zamiast paska wciągnął izolowany kabel. Na grzbiet narzucił drelichową kurtkę zszarganą do nieprzyzwoitości. Pod brodą wisiało mu coś w rodzaju krawata. Trzydniowy zarost, małe, świńskie oczka i krzaczaste brwi dopełniały wyglądu. Na widok gliniarzy jego twarz przyozdobił szeroki, szczery, słowiański uśmiech, a w ustach błysnęła klawiatura złotych zębów.

Nadkomisarz odprowadził go zdumionym spojrzeniem. Teraz dopiero spostrzegł, że w jednej ręce nieznajomy trzyma solidny osikowy kołek i młot.

– Dziwnych pan dyrektor ma znajomych – mruknął.

* * *

Niedziela. Alchemik wyskoczył z tramwaju, poślizgnął się na warstewce mokrego śniegu pokrywającego trotuar, ale utrzymał równowagę. Tak jak przestępcę ciągnie na miejsce zbrodni, tak samo on zapragnął przyjrzeć się choć od zewnątrz miejscu nocnych przygód.

Budynek muzeum wyglądał zupełnie zwyczajnie, tylko na bramie nalepiono krzywo kartkę: „W dniu dzisiejszym nieczynne do odwołania”. Mistrz uśmiechnął się leciutko, konstrukcja gramatyczna wywieszki go zafascynowała. Przyspieszył kroku. Do kościoła był spory kawałek, a po nocnej rzezi musiał się jeszcze przed mszą wyspowiadać… Obojętnie minął zaparkowany koło budynku radiowóz.

Dziewczyny dostrzegły Mistrza dopiero pod koniec mszy. Stał w bocznej nawie. Zamiast płaszcza miał na sobie goretexową kurtkę na polarze. Przyciął brodę, by zmienić jej kształt.

Msza się skończyła. Skinął im głową – dyskretnym gestem wskazując wyjście, ale nie podszedł.

– Coś jest nie tak – mruknęła Stanisława.

Nie myliła się. Ruszyły za nim w pewnym oddaleniu i po kilku minutach zanurkowały w bramę i w dół, do urządzonego w piwnicach lokalu.

– Mistrzu, co się stało? – zapytała księżniczka.

Westchnął ciężko.

– Bractwo Drugiej Drogi – powiedział. – Dziś w nocy omal mnie nie dorwali…

Streścił im, co wydarzyło się w zaułku.

– A zatem wiedzą, że ciągle żyjesz, i wiedzą, jak wyglądasz – stwierdziła Katarzyna.

Przechylił pytająco głowę.

– To proste. Widziałeś ich kiedyś wcześniej?

– Wszyscy mieli na twarzach maski. Może i widziałem, trudno powiedzieć. Raczej nie, bo ich metoda nie nadaje się do przedłużenia życia, a ostatnio w Krakowie byłem podczas drugiej wojny światowej…

– Zatem muszą dysponować twoim zdjęciem – podtrzymała agentka. – Ewentualnie jakimś starym portretem, skoro zidentyfikowali cię bez pudła…

– Nie da się wykluczyć. Kilka razy w życiu pozowałem i nie wiem, co mogło się stać z tymi obrazami.

– W dodatku prawdopodobnie podłożyli ci pluskwę, by móc namierzyć…

– Niekoniecznie. Zawsze zajmowali się magią, więc prawdopodobnie wyczuli mnie telepatycznie albo jakąś inną metodą.

– Bądźmy racjonalni – zaprotestowała Katarzyna, ale trójka jej przyjaciół tylko uśmiechnęła się kpiąco. – No to bądźmy nieracjonalni. – Wzruszyła ramionami. – Kupisz sobie garść amuletów i ukryjesz przed ich telepatycznym wzrokiem?

– Amulet zasłoniętego oka. Można by spróbować – powiedział w zadumie. – Ale to nie po chrześcijańsku. Magia. Poza tym ukrywać się? – Wydął wargi. – Nie uchodzi.

– Co w takim razie radzisz? – zapytała Stanisława.

– Ciągle to samo. Trzeba ich odnaleźć i… – Przesunął dłonią po gardle. – Dzisiejszej nocy raniłem poważnie trzech. Ten młody Węgier jeszcze dwu. Masz możliwość sprawdzić w szpitalach? Jeszcze jedno. Zaatakowali mnie mieczami samurajskimi. Tyle tylko, że to była jakaś straszna tandeta ze sklepu z pamiątkami. Ale nie ta z najniższej półki, tylko raczej z następnej. Tsuby mieli z brązu i chyba kute, podczas gdy w tych gorszych są odlewane w mosiądzu.

– Co to jest, u licha, amulet zasłoniętego oka? – jęknęła Katarzyna.

– Oj, to proste – mruknął. – Amulet, który sprawia, że trudno cię dostrzec.

35
{"b":"100375","o":1}