Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dlaczego to draństwo wlazło akurat do nas? – Katarzyna miała zwyczaj rozbierania każdego problemu na czynniki pierwsze.

– Ktoś mnie nie lubi. Bardzo nie lubi – powiedziała w zadumie alchemiczka. – Tylko pytanie, kto… – zafrasowała się.

– Dlaczego sądzisz, że przyszedł zabić właśnie ciebie? – Monika spojrzała na nią uważnie.

Jedno oko błękitne, drugie brązowe. Stasia nie mogła jakoś przywyknąć. Wzdrygnęła się lekko.

– Kasię wykluczamy – powiedziała. – Gdyby ktoś chciał zlikwidować ją, przyszedłby ubrany w dres Adidasa i z kałachem w ręce… Albo bombę by podłożył.

Agentka uśmiechnęła się lekko. Gdyby któryś z obalonych ministrów domyślił się jej istnienia, raczej wysłałby faceta w garniturze, uzbrojonego w pistolet z tłumikiem. Ale kuzynka ogólnie ma rację. Użycie golema… Niezwykła broń przeciw niezwykłym przeciwniczkom.

– Ja chyba nie mam wrogów – stwierdziła Monika. – A w każdym razie nie przypominam sobie…

– Dymitr nie żyje, wychodzi na to, że ja też nie mam wrogów – mruknęła Stanisława. – Ale musimy pogadać z Mistrzem Michałem. Miał wielu przyjaciół wśród żydowskich kabalistów. Może będzie wiedział, jak to draństwo powstrzymać, w razie gdyby wróciło…

– Nie jest do końca niewrażliwe na ciosy – oceniła Katarzyna. – Nie ma chyba narządów wewnętrznych, które można by uszkodzić? – Spojrzała pytająco na wampirkę.

– Chyba nie. W ranach było tylko błękitne błoto – potwierdziła. – W każdym razie rurką w nic nie trafiłam…

Katarzyna odzyskała humor.

– A zatem pistolet maszynowy z nabojami eksplodującymi. Golem nie jest w stanie zregenerować od ręki uszkodzeń. Kule przechodzą przez niego jak przez glinę… Po wpakowaniu trzydziestu pocisków powinien się rozpaść na kawałki – powiedziała.

– Taka amunicja jest chyba zakazana? – zaniepokoiła się alchemiczka.

– Owszem. Pistoletu maszynowego też raczej mi nie pożyczą… Albo lekki granatnik. Można by w ostateczności spróbować z wojskową petardą, jeśli zdołamy wcisnąć mu ją do środka.

– Musimy się poradzić Mistrza. – Stanisława sięgnęła po telefon. – Na pewno jeszcze nie śpi…

* * *

Alchemik siedział zamyślony, trawiąc to, co usłyszał. Szary, zimowy, marznący deszcz bił w szyby nad ich głowami. Na kominku wolno żarzyła się szczapa akacjowego drewna.

– Raz w życiu spotkałem człowieka, który umiał zbudować golema – powiedział wreszcie. – Tu, w Krakowie, jeszcze przed wojną.

– Kto to był? – zainteresowała się Stanisława. – Wprawdzie w latach dwudziestych mieszkałam w Warszawie, ale…

– Salomon Storm. Wielki znawca kabały, cadyk i baal-szem-tow – obdarzony mocami cudotwórca. Fascynująca postać. Nawiasem mówiąc, nie mógł uwierzyć w transmutację metali, choć własnoręcznie przeprowadzał doświadczenia z moją tynkturą… Ja z kolei nie wierzyłem, że jest w stanie zbudować golema, więc mi pokazał. Nie do końca, tylko do momentu, gdy ciało ulepione z prochu ziemi zaczynało żyć.

– To trudne? – zapytała Katarzyna.

Spojrzał jej prosto w oczy.

– Moglibyśmy wyjść na trawnik przed kamienicą i w ciągu dwudziestu minut stworzyć własnego. Dlatego rytuał powołujący go do życia jest pilnie chroniony. Widziałem to raz, ale niewiele już pamiętam. Minęło siedemdziesiąt lat.

– Każda tajemnica wcześniej czy później może wyjść na jaw – powiedziała Monika.

– Jeśli ten golem stał się niezdolny do użytku, to czy łatwo będzie zbudować nowego? – Katarzyna przywykła do konkretnych pytań i konkretnych odpowiedzi.

– Banalnie łatwo. Nasz wróg odtworzy go, gdy tylko będzie miał chwilę czasu i około dwustu kilogramów błota. Najlepsza do tego celu jest oczywiście glina…

– Ta była jakby lekko błękitnawa – zauważyła Monika.

Spojrzał z zainteresowaniem.

– Jesteś pewna?

– Tak.

Zdjął z półki opasłą monografię, przekartkował machinalnie i odstawił na miejsce.

– Glina – mruknął – występuje na naszych ziemiach w dwu odmianach. Kaolinowa i żelazista.

– Czym się różną? – zapytała agentka.

– Żelazista zawiera domieszkę żelaza, więc po wypaleniu, zarówno garnki z niej wykonane, jak i cegły przybierają różową lub czerwoną barwę. Metal, stykając się z powietrzem, ulega utlenieniu…

– A siwaki? – zaciekawiła się Stanisława.

Mistrz dostrzegł pytające spojrzenie księżniczki.

– Siwaki to naczynia barwy szarej, siwej, czasem czarnej – wyjaśnił. – Robi się je też z glin żelazistych, ale w piecach innej konstrukcji, bez dostępu tlenu. Drugi rodzaj gliny – wrócił do tematu – nie zawiera żelaza, więc po wypaleniu są białe lub jasnokremowe. Czasami jasnoszare…

– A jak uzyskać kolor niebieski?

– Przez domieszkę kobaltu – wyjaśnił. – Wtedy uzyskujemy barwy od sinej do fioletowej. Gliny z domieszką kobaltu występują w Chinach, Brazylii, Indiach, RPA… Nazywamy je kimberlitowymi.

– Od kopalni diamentów w Kimberley – natychmiast domyśliła się Stanisława.

– Owszem. W takich złożach znajduje się surowiec na pierścionki. W Polsce znam jedno miejsce, gdzie można znaleźć takie glinki.

– Tutaj? – zapytała Monika.

Kiwnął głową, ale nie odpowiedział wprost. Wstał z fotela i przeszedł się po swoim poddaszu.

– Mamy do rozwiązania dwa problemy – powiedział. – Primo, golem. Nie bardzo się znam na tym draństwie… Secundo, Bractwo Drugiej Drogi. Oba te problemy rozwiązać możemy bardzo prosto. Musimy zdobyć fachową literaturę i doczytać…

– Fachową literaturę – jęknęła Katarzyna. – Poszukamy w Bibliotece Uniwersytetu Jagiellońskiego?

Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.

– Miałem na myśli naprawdę fachową literaturę. Są książki, których strzeże się pilnie, by nigdy nie wpadły w ręce profanów. By zawarte w nich tajemnice nie stały się własnością ogółu.

– Biblioteka Watykańska? – zaproponowała Stanisława.

– Między innymi. Ale tu, w Krakowie, był bogaty zbiór takiej właśnie literatury. Kiedyś nawet z niego korzystałem.

– Czy nadal istnieje? – Monika podniosła głowę.

– Nie da się wykluczyć. To księgozbiór cadyka Salomona Storma. Kilkanaście tysięcy ksiąg, co najmniej połowa rękopiśmienna. Manuskrypty arabskie, egipskie, żydowskie, hinduskie, perskie… A wszystkie dotyczące sztuk tajemnych. – Jego oczy zasnuła mgiełka rozmarzenia.

– Może zaczniemy od ustalenia, gdzie się znajdował – zaproponowała Katarzyna. – Potem sprawdzimy, czy jest tam nadal, jeśli nie – zaczniemy szukać. Jeżeli wpadł w ręce hitlerowców, mógł zostać zniszczony lub trafić do instytutu Ahnenerbe założonego przez Himmlera. A jego archiwum szczęśliwie odnalazło się kilka lat temu w Poznaniu.

Alchemik wytrzeszczył oczy.

– Naprawdę!? – zdumiał się.

– Pisali o tym w gazetach. Zabezpieczono trzy szafy starodruków i rękopisów. Trzymają je teraz w archiwum uniwersytetu.

– Muszę się do tego dorwać. – Zatarł dłonie. – Ale księgozbiór Storma nie zmieściłby się w trzech szafach. Zresztą, gdyby trafił w ich ręce, wygraliby wojnę…

– Dobrze. – Katarzyna wróciła do przerwanego wątku. – Rozbierzmy problem warstwami. Gdzie go przeglądałeś, Mistrzu?

– Hmmm. Głupio to zabrzmi. Cadyk odrobinę mi nie ufał. Zresztą nikomu nie ufał. Zawiązał mi oczy. Potem długo łaziliśmy po Starym Mieście, żebym stracił orientację. I wreszcie weszliśmy do jakiegoś budynku, tam pozwolił mi zdjąć opaskę. Okna były starannie zasłonięte… Wyprowadził mnie tak samo.

– Do licha – wycedziła Katarzyna ze złością. – Łatwo powiedzieć: gdzieś na Starym Mieście. Tu jest kilkaset kamienic, w każdej po kilkanaście mieszkań. Te książki mogą być gdziekolwiek.

Alchemik dostojnie kiwnął głową.

– Sądzę, że to nie mogło być zwykłe mieszkanie – powiedział. – Tylko czy woluminy tam zostały? Wyobraź sobie tę sytuację. Wojna, Żydzi przeczuwają, że może ich spotkać straszny los…

– Od uchodźców z Rzeszy tego i owego mogli się dowiedzieć – zauważyła informatyczka.

25
{"b":"100375","o":1}