Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nieźle, masz czwórkę na zachętę.

W rzeczywistości wpisała tłustą szóstkę. Niech się dziewczyna cieszy.

Wizytatorka sama jest historykiem. Jest nawet metodykiem nauczania. W życiu nie widziała czegoś podobnego. Ba, nigdy wcześniej nie słyszała o tych wydarzeniach. Chrześcijanie w Afryce, stawiający opór Arabom jeszcze w XVI wieku?

– Gdzie pani studiowała? – Spojrzała na Stanisławę oczyma rozszerzonymi ze zdumienia.

– Nie jestem historykiem z wykształcenia. – Przeciwnik został rozgromiony. Teraz trzeba go wdeptać w ziemię. Alchemiczka uśmiechnęła się lekko. – Pracuję tu jako lektorka francuskiego, poproszono mnie o zastępstwo na czas choroby nauczycielki przedmiotu. Daleko mi do jej wiedzy i fachowości, omawiam więc z uczennicami tylko prostsze zagadnienia.

Dzwonek. Księżniczka pobiegła do toalety. Wizytatorzy wyszli. Kobieta w garsonce co chwilę kręciła głową. Czuła się kompletnie otumaniona.

– Ale ich pani załatwiła – wyszeptała Magda.

Lektorka popatrzyła na klasę. Odpowiedziało jej spojrzenie dziewiętnastu par oczu. We wszystkich wyczytała głęboki podziw. Wiedzą, co zrobiła i jak zrobiła.

– Zapamiętajcie, moje drogie. – Uśmiechnęła się, ale jej głos stwardniał. – Urzędnicy są jak wszy. A wszy ssą krew i przenoszą różne choroby, które nas osłabiają… Dlatego takie insekty trzeba rozgniatać. Bez litości.

* * *

Dochodziło południe. Węgierski łowca wampirów spojrzał na zniszczony piec i splunął ponuro. Ujął w dłoń przecinak oraz młotek, potem zdjął pierwszą warstwę – geologiczną. Nie cały wsypany do pieca piach uległ stopieniu. Na wierzchu był sypki i dał się, choć z pewnym trudem, odgarnąć na bok. Pod nim ukazała się chropowata powierzchnia, przywodząca na myśl piaskowiec. Górne warstwy były kruche i ustępowały w miarę łatwo pod mocnymi ciosami, ale głębsze zastygły na kamień. Po kilkunastu minutach Laszlo stwierdził, że nie da sobie rady. Pod ciężkim, szarym szkłem widać było pofałdowaną powierzchnię stopionej żeliwnej płyty. Od biedy nawet dało się zauważyć, gdzie kiedyś były fajerki, ale zaspawały się na amen.

Uniósł odbity młotkiem kawałek do oczu. Szare szkliwo, w nim zatopione krople metalu… Widział już kiedyś coś takiego, na uniwersytecie w Budapeszcie, gdy z dziadkiem oglądali kolekcję meteorytów. Jeden z nich, pallasyt Brahin, wyglądał, wypisz, wymaluj, jak to gówno… Tylko był nieco bardziej zielony. Potłuc na kawałki i spylić kolekcjonerom? Hmm, nie taki głupi pomysł…

Górą się nie dało, to może bokiem? Albo wręcz od spodu? Boczne drzwiczki prowadziły do popielnika. Otworzył je i popatrzył w zadumie na zastygłe sople stopionego żeliwa. Z rusztu nie zostało wiele. Tędy też się nie przebije. A zatem srebrna moneta, a raczej jej szczątki, pozostanie na zawsze zatopiona w szklistej masie. Trudno. Trzeba zdobyć inną.

Westchnął ciężko. Przeszedł do sąsiedniego pokoju. Kawałek stali narzędziowej, stojak… Przesunął opuszką palca po czubku wiertła. Stępiło się znacznie, ale nie miało to już większego znaczenia. Prawie kończył…

Puścił w ruch wiertarkę. Nie mógł użyć pełnej mocy, ponieważ stal zanadto się nagrzewała, co groziło rozhartowaniem. Po kilku minutach borowania zrobił przerwę i dla odmiany zajął się mechanizmem spustowym.

Przez wiele godzin zastanawiał się nad sposobami odpalenia ładunku i doszedł do przykrego wniosku, że posiadanymi narzędziami nie jest w stanie wykonać prawidłowo działającego zamka karabinowego. Także łamana lufa, taka jak w dubeltówce, okazała się zbyt skomplikowana technicznie. Cóż zatem mu pozostało? Zewnętrzny zapłon kapiszonowy, stosowany powszechnie od początków osiemnastego do połowy dziewiętnastego stulecia. Samopał będzie, niestety, wyglądał potwornie archaicznie i prymitywnie, ale przecież liczy się skuteczność, a nie wygląd. Kolba też była prawie gotowa. Solidna, dębowa – odpowiednie krzesło poniewierało się w sąsiednim pokoju – laga, w której, używając przystawki do wiertarki, wyfrezował odpowiednie leże na lufę. Im cięższa broń, tym mniejszy odrzut. Odpada ryzyko połamania palców już przy pierwszym strzale… Zakończył wiercenie i zmierzył głębokość. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Osadził gotową lufę w kolbie. Nawiercił cienką dziurkę, łączącą panewkę z komorą. Do spustu użył znakomitej sprężyny. Jak ją zdobył? Wymontował z parasolki, leżącej w kuble na śmieci…

Wreszcie zakończył pracę. Odwiódł kurek, wycelował i pociągnął za spust. Mechanizm zadziałał bez zarzutu, tylko na panewce nie było jeszcze spłonki, a w lufie nie czekał ładunek. Ale broń zasadniczo była gotowa do użycia…

Stary kabel zwisający ze ściany pamięta czasy przedwojenne. Laszlo ogląda go uważnie. Istny majstersztyk ówczesnej myśli technicznej. Ołowiany płaszcz kryje w sobie tkaną z bawełny i solidnie nawoskowaną rurkę. W niej znajdują się trzy druty, każdy zawinięty w kolorowy i także nawoskowany papier. Kable i izolacja go nie interesują, choć podziwia staranność wykonania. Posługując się bagnetem, pruje ołów. Kawałki szarego metalu wrzuca do puszki po tuńczyku. Kuchnia jest zniszczona, więc uruchamia piec w pokoju. Tym razem nie musi używać magnezu, termitu ani podobnych substancji. Ołów topi się bez problemu na niewielkim ogniu.

Potem wystarczy wlać płynny metal do formy. Wystudzić pod kranem. Rozbić gips. I gotowe. A raczej prawie gotowe. Kulę należy nawiercić i wlać do środka rtęć z trzech rozbitych lekarskich termometrów. Otwór trzeba zaszpuntować. Na przykład szybkowiążącym klejem dwuskładnikowym.

Szykuje broń. Proch wyłuskany z petard, przybitka. Kula i kolejna przybitka. Kapiszony też posiada… Warto by gruchnąć sobie tak dla sprawdzenia, czy broń działa. Tylko że nie bardzo jest gdzie…

Laszlo wyrusza na Stare Miasto. Pieszo. Samochód wprawdzie został fachowo zamaskowany, ale woli, żeby sprawa ciut przyschła. A zatem trzeba brać się do roboty. Księżniczka Monika Stiepankovic zapewne jest gdzieś w pobliżu. Jak ją odnaleźć?

Wraca pamięcią do nauk dziadka. Wampiry nie czują się dobrze w pełnym słońcu, wolą dni pochmurne. Są bardzo aktywne jesienią i w zimie, wiosnę i lato najczęściej przesypiają w grobowcach. W nocy widzą równie dobrze jak w dzień. Lubią alkohol, najchętniej piją absynt. Tu jest pewien problem. Od dobrych pięćdziesięciu lat produkcja tego trunku na piołunie została zakazana. Powodem była ponoć toksyczność dekokru. Obecnie tylko Czesi robią coś podobnego w smaku, ale nietrującego… W krajach Unii istnieje podziemny rynek tego napitku, ale w Polsce? Trudno ocenić.

Posiadają często zamiłowanie do sztuki. Snują się po muzeach, teatrach, galeriach. Bywają na koncertach. Sztuka współczesna zupełnie ich nie interesuje i w zasadzie nie ma się czemu dziwić.

Część wampirów lubi chodzić do kina, ale trudno ocenić, czy Monika też. W teatrach, muzeach etc., zaspokoiwszy potrzebę doznań artystycznych, typują ofiary. Przeważnie w swoim wieku lub zbliżonym i zazwyczaj odmiennej płci. A zatem łupem wampirzycy padają zapewne licealiści lubiący się włóczyć po muzeach. Trzeba wytypować te najbardziej interesujące przybytki kultury i wziąć je pod obserwację. Przypuszczalnie odwiedza dwa – trzy dziennie. W takim tempie obskakuje wszystkie w tydzień. Trzeba wybrać z dziesięć i założyć przy nich stałe punkty obserwacyjne. To po pierwsze. Jak tego dokonać? W bardzo prosty sposób. Iść do kas i przekupić panie sprzedające bilety. Można jeszcze prościej. Znaleźć kobietę handlującą preclami z wózka, wciągnąć ją na listę płac i zaopatrzyć w telefon komórkowy oraz zdjęcie „obiektu”.

To, niestety, nie wszystko. Aby zmontować grupę „śledzi”, należałoby jakoś się z nimi dogadać oraz sprzedać im w miarę sensowną i przekonującą historyjkę. Tu będzie pewien problem, bo znajomość języków angielskiego, węgierskiego i rumuńskiego jest w Polsce zupełnie znikoma, szczególnie wśród osób starszego pokolenia…

Rumuńskiego? Eureka! Żebracy. Z nimi będzie się w stanie porozumieć. Tylko jeden drobny problem. Jak im zapłacić? W kieszeni plączą się ostatnie monety.

20
{"b":"100375","o":1}