Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dom Kruszewskich herbu Habdank posiadał w piwniczce specjały, których sława rychło ogarnęła całą okolicę. Prawie biała nalewka na pędach czosnku, oczyszczająca umysł, ratująca żołądek i wzmacniająca serce. Bladozielonkawa ajerówka, robiona na korzeniach tataraku. Ciemna ratafia, umiejętnie łącząca w sobie aromat kilkunastu różnych owoców. Czerwona jak krew dereniówka. I wreszcie żółta pigwówka. Dla ich skosztowania znajomi i krewni przybywali z bliska i z daleka, pewnego dnia przybył nawet pewien alchemik z Krakowa.

Stanisława pamięta te receptury i jeszcze ze czterdzieści innych. Przejrzała kilka książek w poszukiwaniu informacji i wzięła do ręki kalkulator. Trzeba przeliczyć łuty na dekagramy, a kwarty na litry. Katarzyna ciężkim, rzeźnickim nożem tnie twarde jak kasztany pigwy na ćwiartki i wydłubuje z nich pestki. Księżniczka siedzi obok, małym nożykiem rozdrabniając ćwiartki na plasterki. Co jakiś czas kolejną porcję wrzuca do dużego słoja.

– Grunt to dobra wódka, czas i odpowiednia temperatura dojrzewania – poucza je Stanisława.

– Wódka – podchwytuje Katarzyna. – Nie mamy w domu ani grama.

Na twarzy alchemiczki pojawia się zagadkowy uśmiech. Oczy Moniki rozświetlają figlarne iskierki.

– Przynieś…

Księżniczka dźwiga z balkonu spory gąsior z jakąś breją. Stanisława wyciąga z szafki pudło, a z niego pożyczony od Alchemika alembik. Urządzenie ma swoje lata, ale odpolerowana brązowa blacha lśni jak wczoraj wyklepana. Stanisława wrzuca do zbiornika garściami kostki lodu, przygotowane w zamrażalniku.

– Zamierzasz pędzić bimber? – Kasia mruga zdumionymi oczami.

– Nie żaden bimber tylko najlepszą palonkę z suszonych śliwek – obraża się jej kuzynka.

– To nielegalne – Katarzyna drapie się po nosie.

– Jak to: nielegalne? – wścieka się alchemiczka.

– Prawo propinacji odebrał nam car po powstaniu styczniowym.

– To wolny kraj, a prawo to nadał moim przodkom jeszcze Kazimierz Wielki. Zresztą, carska Rosja nie istnieje i jakieś przeżytki jej ustawodawstwa należy czym prędzej zlikwidować do końca. A co do powstania, to brałam w nim udział… I mam gdzieś pomysły ministrów Aleksandra Drugiego!

Kuzynka uśmiecha się leciutko. Wcale nie miała zamiaru niczego zakazywać…

Godzinę później pięciolitrowy słój pełen jest poszatkowanej pigwy. Sypały na przemian warstwy owoców i warstwy cukru, aż powstał swoisty przekładaniec. Teraz trzeba odstawić go na kilka dni. Z chłodnicy do podstawionej szklanki kapią powolutku oszałamiająco pachnące kropelki aromatycznej gorzałki.

– A więc na tym polega sekret – mruczy Katarzyna.

– Po ściągnięciu soku cukrem zalewasz pigwy śliwowicą?

– Tak. Smak jest nie do podrobienia i bardzo trudno go zidentyfikować.

Robota w kuchni dobiega końca. Teraz wystarczy siedzieć przy bulgoczącej kojąco aparaturze i obserwować, jak szklanka wypełnia się powolutku śliwkowym bimbrem. Można i pogadać.

– Nieznany czynnik wirusowy wywołujący wampiryzm? – zdumiała się Katarzyna. – Ciekawe.

– Chyba niemożliwe. Przecież to by było zaraźliwe – mruknęła księżniczka Monika. – A tymczasem…

– Może jest, ale żeby się zarazić, potrzebne są jakieś predyspozycje, na przykład brak określonych przeciwciał lub defekt systemu immunologicznego. – Informatyczka poskrobała się po nosie.

Stanisława pokręciła w zdumieniu głową. Biologia nie jest jej mocną stroną. Wprawdzie czytała trochę, ale jakoś nigdy nie zapałała chęcią głębszego wgryzienia się w te problemy. Wszelkie bakcyle mają dla niej wymiar konkretny i przyziemny. Pamięta cztery epidemie dżumy i kilka innych zaraz. Teraz wystarczy, że przymknie oczy, by poczuć woń gorącego octu, używanego niegdyś do odkażania powietrza…

– Co będzie, jeśli się zarazimy?

– Alchemik twierdzi, że nic. Wirus doklei się do waszych komórek, a efekty będą widoczne dla następnego pokolenia…

– W następnym pokoleniu – odruchowo poprawiła Katarzyna. – Czyli nawet jeśli, to my będziemy normalne, tylko w stosownym czasie urodzimy śliczne, małe wampirzątka.

– Jakie to pocieszające – mruknęła alchemiczka. – Ano nic, nie ma się co martwić na zapas.

Długą zapałką kominkową podpaliła szczapki pod samowarem. Dym po chwili zniknął, a woń płonącego węgla drzewnego zmieszała się z zapachem krojonej szynki.

Katarzyna spojrzała na kuzynkę spod oka. Stanisława posiada jedną zdumiewającą cechę. Jeśli problem okazuje się nie do rozwiązania, przestaje się nim przejmować. Nie trapi się rzeczami, na które nie ma wpływu. W sumie ma rację, jeśli się zaraziły, nic nie da się zrobić. Ona jednak chciałaby wiedzieć.

– Pobiorę próbki krwi i obejrzymy je pod mikroskopem – zaproponowała. – Zwykły nic nam nie da, ale może elektronowy? I trzeba poprosić Michała o pomoc. Studiował biologię, a ja, szczerze powiedziawszy, nie odróżnię wirusów od makrofagów.

Brwi Stasi uniosły się lekko do góry. Nawet nie wiedziała, że ma w środku jakieś makrofagi.

– Jutro mamy wycieczkę do Muzeum Narodowego w Warszawie – przypomniała. – Obejrzymy sobie freski i inne takie. Oprowadziłabyś nas po części poświęconej starożytnej Grecji?

Księżniczka spojrzała na nią spokojnie.

– W sumie, czemu nie? – powiedziała.

To ciekawe, że jej przyjaciółka ciągle jeszcze myśli w sposób nieco achronologiczny. Nie rozdziela przeszłości na poszczególne epoki. Dla niej starożytność i średniowiecze zlewają się w jedno. Sądzi, że skoro Monika żyła w Bizancjum, to i antyczna Grecja okresu klasycznego będzie dla niej czymś zupełnie swojskim… Tysiąc lat wte czy wewte… Nauczycielka, oczywiście, musiała kiedyś usystematyzować swoją wiedzę. Posiadła umiejętność chronologicznego porządkowania faktów. Potrafi poprowadzić lekcję o dowolnej epoce. Ale w sferze podświadomości nadal wszystko zlewa się jej w jeden mętlik. Dla niej czas zaczął się w chwili, gdy uzyskała świadomość jego upływu w wieku czterech, pięciu lat. Wszystko, co było wcześniej, to tonąca w szarej magmie bliżej nieokreślonej przeszłości mozaika zdarzeń: budowa piramid, rzymskie legiony, wikingowie… Księżniczka uśmiecha się. Ona też czasem jeszcze myśli w ten sposób. Pamięta krzyżowców, przybywających do Konstantynopola na krucjaty. Ci najbardziej inteligentni twierdzili uparcie, że chcą pomścić śmierć Chrystusa na poganach, którzy go ukrzyżowali. Nie zastanawiali się nad problemem, czy dane zdarzenie nastąpiło dwadzieścia, czy tysiąc lat wcześniej. Dla nich było realne, gdyż ich pojęcie teraźniejszości było potwornie rozmyte…

Oczywiście potrafi opowiedzieć i o starożytnej Grecji. Pewne tradycje były jeszcze żywe w czasie, gdy, będąc dzieckiem, pobierała nauki w Myrze… Inne poznała, zdobywając wykształcenie.

Słupek rtęci w termometrze poszedł w górę. Koniec „palenia” śliwowicy. Stanisława zbadała alkoholomierzem moc trunku.

– Pięćdziesiąt trzy procent – sapnęła z zadowoleniem.

Już wcześniej porąbała tasaczkiem dębowe polano, a szczapki wrzuciła do butelek. Teraz zalała je gorzałką.

– Po co to? – zaciekawiła się księżniczka.

– Śliwowica powinna dojrzewać w beczce – wyjaśniła Stanisława – ale nie mamy odpowiedniej. A w sumie liczy się właśnie kontakt z drewnem. W ciągu tygodnia deszczułki puszczą trochę garbnika…

– Dobra śliwowica powinna leżakować w dębinie co najmniej siedem lat! – Monika popisała się wiedzą zdobytą w bałkańskich górach.

– Nie mamy aż tyle czasu. Ale kiedyś pomyślimy i o tym – obiecała. – A teraz pora zjeść kolację i spać.

* * *

Noc. W budynku muzeum archeologicznego w Krakowie panuje niczym niezmącona cisza. Grube mury i nowoczesne okna całkowicie odcinają sale ekspozycyjne od dźwięków z zewnątrz. Myszy nigdy tu nie było. W ceglanych posadzkach nie są w stanie wygryźć sobie nor. Poza tym nie ma tu dla nich nic do jedzenia. Korniki zostały wytrute, trzeba dbać o zbiory. Podobny los spotkał mole.

11
{"b":"100375","o":1}