Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rozdział VIII

Prawdziwy Jakub wydobył z kieszeni piersiówkę pełną dziewięć- dziesięcioprocentowego bimbru i pociągnął łyk, aby udowodnić, że nie jest zatruta, po czym postawił ją wśród kamieni i poszedł sobie. Ostatecznie jedna klęska nic nie znaczy. Przegrał bitwę, a miał przed sobą całą wojnę. I ta perspektywa radowała go. Było już dobrze po piątej, gdy przyjechał wreszcie do swojego domu. Monika smażyła naleśniki.

– Jak poszło? – zaciekawiła się.

– Kiepsko. Prawie go nadziałem widłami, ale wywinął się.

– Chciał go pan zabić? – Aha.

– To bardzo nieładnie.

– To nie jest człowiek. To czarownik. Złośliwy czarownik. Zresztą, co ja ci dużo będę mówił. Obiecał zabrać się za nas od jutra rana.

– Ojej. Znowu zobaczymy hitlerowców?

– Obawiam się, że to, co zobaczymy i to, co się z nami stanie, będzie tym razem dużo mniej przyjemne.

Zjedli. Po spóźnionym obiedzie dziewczyna pozmywała.

– Co jeszcze trzeba zrobić? – zapytała.

– Wyszczotkuj Marikę i nasyp jej owsa. Jeden kubełek. Wodę jeszcze ma. A potem może pouczę cię, jak stosować zioła na choroby drobiu.

Kiwnęła głową. Poszła do szopy, zaczerpnęła szaflik owsa i zaniosła do obórki. Kłaczka odwróciła głowę i popatrzyła na nią zaciekawiona.

– No, hej – powiedziała Monika. – Masz tu coś do jedzenia i zabieramy się za szczotkowanie.

Klacz pokiwała głową, zgadzając się najwyraźniej z taką kolejnością. Zaraz też zanurzyła głowę w żłobie. Studentka zaczęła ją szczotkować. Bardziej łyse miejsca omijała. Semen wyjaśnił jej wczoraj, dlaczego klacz Jakuba tak wygląda, bo poprzednio wydawało jej się, że to od nadmiernego czyszczenia. Spróbowała rozczesać jej ogon, ale nie dawało się. Był pozlepiany.

– Trzeba wziąć miednicę i namoczyć – odezwał się jakiś głos od progu.

Obejrzała się wystraszona. Na progu stali dwaj staruszkowie.

– Nu dziewuszko, Jakub musi cię bardzo lubić, nikomu poza Semenem nie pozwalał się dotknąć do Mariki – powiedział ten drugi. On w domu?

– W domu – potwierdziła.

Zaraz też poszła zobaczyć, czy w czymś jeszcze może być przydatna. Jakub poprosił ją, aby rozpaliła w samowarze. Siedli w pokoju przy stole i zaczęli gadać. Jeden z nich przyniósł bukłak wina. Pili je teraz szklankami. Dyskusja stawała się coraz bardziej ożywiona.

– A ja we wojnę czołg spaliłem!

– Chy, a ja dostałem dwadzieścia pięć lat za przynależność do UPA.

Bo prokurator był idiota. Dał ci za przynależność, a ty tylko woziłeś im kartofle!

– Ja woziłem kartofle?

– A ty Jakub, to byłeś u Wypruwacza od czarnej roboty. Ulotki naklejałeś, a ile razy prosiłeś go, żeby dał ci broń?

– Byłem jego prawą ręką! I gdybyście chcieli wiedzieć, to też spaliłem czołg!

– W czterdziestym siódmym to nie sztuka.

– A ja strzelałem aktyw gminny w czterdziestym piątym. Gówno prawda. Wtedy cię tu wcale nie było! Siedziałeś w Chełmie w mamrze za pijaństwo.

– Ja za pijaństwo?

– A Wypruwacz był ciemniak!

– Zatkaj się nieszczęsny! Wypruwacz był wykładowcą w Toronto. On tu przyleciał tylko dlatego, że chciał bronić swojej ojczyzny.

– Wy Ukraińcy zawsze sobie dziwne miejsca na obronę ojczyzny wybieracie!

Stopniowo, gdy wino zaczęło działać, ich rozmowa wkraczała na coraz bardziej bohaterskie wyżyny. Licytowali się ilością spalonych czołgów i strąconych samolotów, sypali setkami nazwisk swoich podkomendnych, a o niektórych kłócili się zajadle, kto był z kim. Wreszcie poszli sobie.

Monika wyłączyła przenośny magnetofon i otarła pot czoła. Pod koniec ich rozmowy zaczęła się już poważnie zastanawiać, czy to nie ich partyzanckie armie zdobyły Berlin, a Armia Czerwona tylko przypisała sobie zasługę. Właściwie, to gdyby przyjąć ich bajdurzenia za prawdę, wychodziło na to, że to oni we trzech wygrali drugą wojnę światową i pozostawał jedynie problem, dlaczego zajęło im to aż tyle czasu. Jakub, oszołomiony winem i długotrwałym wywrzaskiwaniem swoich racji, położył się spać. Monika zaś poszła do obory. Marika nie spała jeszcze.

Przeżuwała siano, uśmiechając się do swoich końskich myśli. Dziewczyna siadła na zydlu i zaczęła jej się przyglądać. Chciała wiedzieć, o czym myśli. Mogła się tego jednak jedynie domyślać.

Myśli w końskiej głowie płynęły ciepłe i składne. Szkapie było dobrze. Bardzo dobrze. Popatrzyła na dziewczynę. Była ciekawa, o czym taka dwunoga istota może myśleć. Życie ludzkie musi być bardzo trudne i najeżone kłopotami. Monika wyciągnęła się na sianie obok klaczy i zapadła w sen. Jakub obudził się w nocy. Zobaczył, że jej nie ma. Pomyślał, że może wykopała jego oszczędności i uciekła. Poszedł do obory. Studentka leżała przytulona do ciepłego boku klaczy. Uśmiechnął się leciutko. Nakrył je obie derką. Noc była chłodna. Wyszedł na podwórko. Po niebie leciał meteor. Spadająca gwiazda. Pomyślał sobie wyjątkowo paskudne życzenie pod adresem istniejącego ustroju. Ponoć, gdy spada gwiazda, pomyślane życzenie zawsze się sprawdza. Cztery lata później sprawdziło się. Może budynki waliły się w czasie krótszym niż jedno ludzkie życie, ale były i rzeczy wieczne i niezmienne. Na przykład gwiazdy. Szary wilk przebiegł wzdłuż płotu. Węszył.

* * *

Była noc, gdy Iwanów stanął na cmentarzu koło kółka rolniczego. Miał w ręce saperkę. Przeszedł na bardziej zapuszczoną część cmentarza i zaczął rozgrzebywać jeden z grobów. Niebawem dotarł do sklepionej z cegieł niewielkiej krypty. Odwalił przegniłą drewnianą klapę i zeskoczył na dół. Zapalił świecę i saperką podważył wieko trumny. Wewnątrz leżało częściowo zmumifikowane ciało z tkwiącym w piersi osikowym kołkiem. Ponadto trup miął głowę przebitą żelaznym gwoździem i związane drutem ręce. Iwan szybkimi zręcznymi ruchami uwolnił ciało z tych zabezpieczeń, ale nieboszczyk nie zdradzał nadal najmniejszych oznak życia. Czarownik wygramolił się z grobu. Wyczuwał wyraźnie wszystkie miejsca, w których swojego czasu jeszcze w latach pięćdziesiątych walczyli z wampirami: czołowy egzorcysta okolicy Jakub Wędrowycz i jego dwaj pomagierzy. Ale wszędzie wyczuwał tą samą spokój na pustkę, co tutaj. Nieboszczycy leżeli, śniąc swoje sny o wieczności. Obudzić by ich mogły jedynie trąby na sąd ostateczny.

– Czy nikt tu do licha nie pozostał przy życiu? – zapytał w przestrzeń.

Odpowiedziało mu grobowe milczenie. Ale zaraz potem wychwycił słabiutki odzew. Coś w tym parku sztywnych jeszcze ciągle zdradzało pewną aktywność. Ruszył tym tropem. Niebawem stanął przed niewielkim obeliskiem z czerwoną gwiazdą. Na obelisku widniał częściowo już zatarty napis.

Eugeniusz Jakubowski.

Gminny sekretarz PZPR

1921 – I958

Czarownik uśmiechnął się i spokojnie wybił saperką dziurę w zamurowanym wejściu. Wszedł do grobowca. Rozbicie trumny było fraszką. W trumnie leżał kościotrup. Nic nie wskazywało na to, aby mógł ożyć. Uruchomił znowu swoje ponadzmysłowe moce i wychwycił słabe echo myśli nieboszczyka.

– Popełniłem wiele przestępstw jako podły sługus nieludzkiego systemu.

Iwanów spokojnie spuścił ostrze saperki na gardło nieboszczyka. Szept w jego głowie ucichł. Wychodząc z cmentarza, spróbował jeszcze raz wsłuchać się w głosy zmarłych. Odpowiedziało mu milczenie.

* * *

Birski zaszedł do Semena z samego ranka w poniedziałek. Semen rąbał drwa na podwórzu. Obeszło się, więc bez zakładania stroju ochronnego i wizyty na terytorium carskiej Rosji.

– Dobry – zagadnął od furtki.

– A witam panie posterunkowy. Co pana sprowadza?

– Chyba znaleźliśmy konia. Tego, który załatwił Bardaka.

– Gdzie?

– W tym właśnie problem, że trochę daleko. Na przedmieściach Lublina. Chcieliśmy prosić pana, aby pojechał pan tam ze mną i spróbował dokonać identyfikacji.

24
{"b":"100371","o":1}