Życie ludzkie jest mocniejsze – pomyślał sobie. Stajnie postawili sto lat temu, bez czterech lat. Semen jest od nich starszy, a tymczasem one maja już okres świetności za sobą i są martwe od czterdziestu lat. Nikt ich nie odbudował po pożarze i od dawna nie postała w nich stopa żadnego konia. A on żyje i działa.
Jego cel leżał kawałek w bok. W ruinach oranżerii dworskich. Ruiny ogrodzone były płotem z drutu kolczastego i przeniknięcie na ich teren zajęło mu trochę czasu. Za to, gdy znalazł się pomiędzy wysokimi paskudnymi murami, od razu wiedział, że jest we właściwym miejscu. Pamiętał, gdzie właściciel rudery odstawia widły. Uzbroiwszy się w nie i naszykowawszy rewolwer, zagłębił się do środka. Minął rozwalony piec kaflowy. Całe kafle dawno rozkradziono, poniewierały się tu tylko potłuczone odłamki. Pod jego stopą pękła cegła. Na cegle tej, podobnie jak na większości tych, z których wymurowano popadający w coraz większą ruinę folwark, widniała data głęboko odciśnięta w mokrej glinie – I869.
Jakub dotarł do miejsca, gdzie kiedyś zawaliła się piwnica. Przez dziurę w stropie można było zajrzeć do środka. Nie musiał zaglądać. Z wnętrza buchała woń dawno niemytego ciała. Powietrze wibrowało od złości. Jakub postarał się skoncentrować. Nie potrafił tak dobrze czytać z odłamków myśli, ale wyczuł, że człowiek ukrywający się w piwnicy jest na wskroś zły. Wyjął z kieszeni zwiniętą „Trybunę Ludu” i podpaliwszy ją benzynową zapalniczką, wrzucił ją do wnętrza. Iwanów faktycznie się tam znajdował. Co więcej, był zalany w trupa. Siedem flaszek po tanim jabłkowym winie poniewierało się wokoło. Egzorcysta ujął mocniej widły w rękę i zeskoczył na dół. Stanął tak pechowo, że zwichnął sobie nogę w kostce. Podparł się jednak widłami i dzięki temu nie przewrócił się. Iwanów spał. Jakub podniósł widły do morderczego ciosu. W tym momencie w powietrzu zaczęło się coś materializować. Biały dziwny kształt. Ni to człowiek, ni to niedźwiedź. Małpolud z pyskiem niedźwiedzia pokryty długim splątanym białym futrem. Egzorcysta wyskoczył z loszku i przyjął postawę obronną, przywierając plecami do ściany. Dziwna istota wylazła z lochu i stała teraz przed nim, a potem przemówiła. Mówiła bezpośrednio do jego umysłu.
– Wynoś się stąd.
– To ty się wynoś wyleniały małpiszonie. To moja ziemia. I zabierz ze sobą ta padlinę!
Postać pulsowała. Jak gdyby nie mogła utrzymać swojego kształtu. Kontury zamazywały się, stawała się mniej lub bardziej przejrzysta.
– On jest moim sługą. Tak jak ja służę Temu- Który- Zna- Drogi- Które- Wiodą- Do- Miodu.
– Myślisz, że cię nie poznałem? Widziałem cię w lochach Chełma. Widziałem twoje wizerunki wyryte na ścianach. Jesteś Duch Bieluch.
– To tylko połowa prawdy. Zostaw mojego sługę w spokoju. W mieście jest nasz wróg. Bardzo potężny. Mój sługa musi nabrać sił.
– Odpalając kolejne jabole? Gdybyś się nie zjawił, ten wieprzek niezależnie od całej swojej magicznej mocy, zdychałby teraz w tej piwnicy.
– Dlatego się zjawiłem.
– Wracaj do siebie i daj mi dokończyć. Ten tutaj stanowi zagrożenie dla mojej wsi.
– Figę. On musi zdobyć doświadczenie. Nie panuje jeszcze wystarczająco dobrze nad swoimi mocami.
– Tak, wypruje z nas flaki czarami, wykąpie się w ludzkiej krwi, zeżre parę mózgów dla wzmocnienia intelektu i wtedy będzie gotów?
– Coś w tym rodzaju.
Jakub uniósł widły i pchnął z całej siły. Widły zagłębiły się w ciele ducha i zatrzymały się. Przestrzeń wokół nich stężała, jakby wbił je w szybko stygnącą lawę. A potem duch zniknął.
– Załatwiłem go? – zdziwił się.
Rozległ się ponury złośliwy rechot. Iwan stał po drugiej stronie dziury. Wyglądał nadal na zalanego w trupa, ale najwidoczniej wcale mu to nie przeszkadzało.
– Kiepsko ci idzie, egzorcysto od siedmiu boleści – powiedział z pogardą.
– Och, żaden problem, żeby szło mi lepiej – wycedził przez zęby i wyrwawszy z kieszeni rewolwer, wystrzelił do niego.
– Gratuluję – powiedział czarownik.
Stał teraz dwadzieścia centymetrów na lewo od miejsca, w którym był jeszcze przed chwilą.
– Za dziesięć minut będą tu gliny. Dużo glin.
Jakub rozejrzał się i wystrzelił ponownie, ale tym razem w zupełnie innym kierunku. W miejsce, gdzie powietrze troszkę migotało, tak jak w upalny dzień nad szosą. Czarownik natychmiast zmaterializował się właśnie tam. Trzymał się za przestrzelone ramię.
– Sprytnie – przyznał. Skąd wiedziałeś?
– Stary Małaczkin-Wędrujący-Po-Białej-Rusi też to potrafił.
– Znałeś Małaczkina? W głosie czarownika zabrzmiała nuta podziwu.
– Zabiłem Małaczkina. Twierdził, że jest nieśmiertelny, a jednak stal go pokonała. Ciekawe jak to będzie z tobą?
Wystrzelił ponownie, tym razem w stronę drzwi. Iwanów zmaterializował się tam natychmiast. Tymczasem jego wizerunek w poprzednim miejscu rozwiał się w powietrzu. Tym razem krwawił z rany na przedramieniu i drugiej na udzie.
– Niezły jesteś – powiedział. Konczaj mnie.
Jakub wystrzeli mu w głowę. Ciało upadło na ziemię. Biło przez chwilę w powietrzu nogami i znieruchomiało. Jakub wystrzelił ponownie. Czarownik zmaterializował się tuż koło niego. Tym razem stracił kawałek ucha. Ciało, leżące na ziemi, zniknęło. Czarownik odrzucił nóż i złapał się za kolejną ranę. Jakub zauważył, że poprzednie częściowo już się zabliźniły.
– Jesteś naprawdę dobry – powiedział wróg. Może jednak zechcesz się do mnie przyłączyć?
– Nigdy.
– Twoja wola – zeskoczył do piwnicy i zniknął.
W ciemności nie było widać, w którym miejscu powietrze zniekształca obraz. W tej samej chwili za Jakubem wyrosła postać Birskiego.
– No cóż. Rączki i dokumenty.
– Chyba mnie pan nie aresztuje? – zdziwił się Jakub naiwnie.
– Tym razem już się nie wywiniesz. A przy okazji opowiesz, do czego to strzelałeś.
– Ratuj – zażądał Jakub w myślach.
– A co z tego będę miał? – zaciekawił się telepatycznie Iwanów.
Święty spokój aż do jutra, flaszkę bimbru i możliwość obejrzenia jego głupiej miny. Uczciwa propozycja.
– Na pewno musi mnie pan aresztować? – zdziwił się Jakub.
– Oczywiście, a broń zabieram do depozytu. Rączki. Egzorcysta wyciągnął ręce, a milicjant zatrzasnął na nich kajdanki.
– Do radiowozu – polecił.
Pistolet zapakował w plastikową torebkę i poszli. Wsadził więźnia na tylne siedzenie pojazdu i ruszył. Na posterunku nikogo akurat nie było, tylko dyżurny siedział za barierką.
– Daj klucz od dwójki.
– Po co ci?
– Muszę go zamknąć – Birski wskazał na Wędrowycza. – Aha.
Z otrzymanym kluczem w ręce zszedł do piwnicy, gdzie znajdowały się cele. Zamknął więźnia w środkowej, sprawdził, czy zamek dobrze trzyma, po czym poszedł na górę złożyć zdobyczną broń w sejfie. Naszykował formularz zatrzymania i zaczął go wypełniać. Nie znał daty urodzenia aresztanta. Zszedł więc zapytać. Zdębiał. Na podłodze celi leżały nadal zamknięte kajdanki, za to więzień ulotnił się bez śladu. Posterunkowy zajrzał pod pryczę, ale i tam go nie było. Zgłupiał.
– Nie wychodził stąd ten, którego przyprowadziłem? – zapytał dyżurnego.
– Nie!
– Cholera!
– Coś się stało?
– Zniknął.
Przetrząsnęli we dwóch cały posterunek, ale nie znaleźli go w żadnym zakamarków.
– Czary, czy co? – zdenerwował się. – Ale mam jeszcze jego spluwę. Wyodrębni się odciski palców…
Otworzył sejf. Torebka opisana flamastrem leżała na miejscu. Pusta. Dyżurny poznał tego dnia wiele nowych brzydkich wyrazów w kilku językach.