***
Z szafki wyjął dwa garnki, do pierwszego wrzucił mięso i postawił go na małym ogniu, drugi napełnił wodą i wstawił do zamrażarki. Po godzinie mięso ugotowało się. Woda w drugim garnku zamarzła. Zaniósł bryłę do łazienki i zakorkowawszy zlew, nawrzucał do środka kawałków lodu. Następnie umieścił w zlewie blaszaną miskę.
– Dobra – mruknął przez zęby. Ja wam teraz pokażę, pierzaste paskudztwa.
Do miski wlał litr kwasu azotowego. Ostrożnie dolał litr siarkowego, po czym zaczął mieszać zawartość metalowym prętem. Opary, unoszące się w łazience, były nieprzyjemne, zakaszlał sucho. Poczekał, aż mieszanina dobrze się schłodzi, po czym przyniósł z kuchni dziesięć buteleczek kupionej w aptece gliceryny kosmetycznej. Gliceryna pachniała kwiatkami, ale to go specjalnie nie zraziło. Lał powoli, ostrożnie, nadal mieszając.
Chwilami substancja zaczynała syczeć, przyspieszał wówczas mieszanie. Syczenie z reguły po chwili się uspokajało. Wreszcie miska wypełniona była żółtą, oleistą, charakterystycznie cuchnącą cieczą. Jakub uśmiechnął się.
– No to mamy nitroglicerynę – powiedział w przestrzeń.
Z kuchni przyniósł pięć buteleczek po bobofrucie i napełnił je ostrożnie. Cztery zmagazynował chwilowo na balkonie, a piątą wpuścił do kieszeni i ruszył w świat.
***
Bez większego trudu wyszukał odpowiedni blok znajdujący się około stu metrów od tego zamieszkałego przez złośliwe gołębie, a za to o połowę niższy. Wlazł na dach i rozejrzał się. Szczelina z gniazdem była niemal dokładnie naprzeciwko niego. Uśmiechnął się sadystycznie. Z kieszeni wyciągnął długą cienką gumę, wyciachaną z dętki rowerowej. Przywiązał ją do dwu anten. Wziął butelkę w dłoń. Jego szczera słowiańska twarz miała w tym momencie wyraz wprost straszny.
Ostrożnie trzymając za butelkę, naciągnął potężnie zaimprowizowaną procę, po czym puścił gumę, padając płasko na dach. Butelka trafiła precyzyjnie w szczelinę. Po chwili rozległ się upiorny wybuch. Jakub podniósł się z dachu, otrzepał i popatrzył na swoje dzieło.
– O job twoju – powiedział sam do siebie.
Zlazł, czym prędzej z dachu i kłusem oddalił się z miejsca przestępstwa.
***
– Znakomita ta pieczeń – pochwaliła Jakuba synowa.
– To bardzo stary przepis. Myślałem, szczerze mówiąc, że będzie coś z drobiu, ale…
W tym momencie wszedł Marek.
– Czemu tak późno? – zagadnęła żona, podrzucając w dłoni wałek.
– Wybacz kochanie, ale w sąsiednim bloku wypadła cała ściana frontowa.
– Jak to cała? – zdumiała się.
– Cała. Od dziesiątego piętra aż do parteru. Ludzie słyszeli wybuch…
Jakub zawsze interesował się katastrofami, ale tym razem nie pytał o żadne szczegóły. Siedział na krześle, a jego, pobladła nagle, twarz wyrażała niewinną obojętność. Małżonkowie zamilkli i obrzucili go podejrzliwym spojrzeniem. Jakub uśmiechnął się z przymusem.
– Coś podobnego? – wyraził swoje zdumienie.
KOCIOŁ
Sobotni wieczór w knajpie zapowiadał się cholernie miło. Na zewnątrz dął wiatr, chwilami zacinał deszcz. W środku było cudownie przytulnie. W starym żeliwnym piecyku typu koza buzował ogień, z magnetofonu sączyła się delikatnie pieszcząca uszy muzyczka disco-polo. Piwo chłodziło się w potężnej ruskiej lodówce. Z zaplecza buchał sycący zapach szaszłyków z nutrii smażonych na starym oleju.
Semen siedział wygodnie rozparty za stołem. Mundur rosyjskiej kawalerii z pierwszej wojny światowej poprzecierał się nieco na łokciach, a z przodu zdobiły go plamy piwa, ale i tak wysoka postać starca robiła wrażenie. Grupka słuchaczy sączyła z kufli, słuchając piętnasty raz z rzędu opowieści z wojny w Mandżurii. Opowieść za każdym razem wzbogacana była o nowe ciekawe elementy i w miarę, jak wzmagał się kompleks kombatancki starca, jego oddział zdobywał coraz większe łupy i coraz bardziej zbliżał się do Pekinu.
Drzwi odtworzyły się i do środka wszedł przemoczony niemal na wylot Józef. Odetchnął głęboko ciepłym powietrzem, nasączonym mile wonnym dymem sportów i ekstra mocnych. Przepchał się do kontuaru, wziął sobie piwo z kostkami lodu. Nigdy wcześniej takiego nie próbował, a ajent powiedział, że to najnowsza zagraniczna moda i w najlepszych lokalach tak podają. Miło było sączyć złocisty napój ze świadomością, że w zwykłej wiejskiej knajpie człowiek obsługiwany jest niczym jak w jakimś Sheratonie.
Józef, opróżniając powoli porcję, dosiadł się do stolika starego kozaka. Ten zakończył opowieść tradycyjnie. Straszliwą jatką, w której polegli wszyscy jego towarzysze broni, a tylko on z cząstką łupów zdołał ujść cało.
– Nie widziałeś Jakuba? – zagadnął przybysz. Semen odstawił na stół dziesiąty pusty kufel.
– Dzisiaj go nie było – wyjaśnił.
– Nie wiesz, gdzie jest? Kozak wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia – powiedział. Może go diabli wzięli…
* * *
Diabli wzięli Jakuba z zaskoczenia. Rąbał właśnie drewno na paliwo do kotła z bimbrem, gdy nieoczekiwanie huknęło, powiało siarką i na jego podwórzu pojawili się dwaj kosmaci kolesie. Egzorcysta obrzucił ich uważnym spojrzeniem, po czym wrócił do pracy. Wyższy bies chrząknął delikatnie.
– Czego? – zagadnął uprzejmie gospodarz.
– Jak by to powiedzieć – zaczął diabeł. Nazywam się Asmodeusz…
– Po naszemu Smoluch – poinformował go Jakub życzliwie, po czym rozwalił solidny pniak jednym mocnym uderzeniem topora. Tydzień temu odkrył, że sproszkowana viagra, zmieszana z olejem maszynowym i wtarta w skórę, utwardza mięśnie. Wprawdzie sporo Ukraińcy chcieli za te niebieskie tabletki, ale opłaciło się. W życiu nie miał takiej pary w łapie.
– Smoluch? – skonfundowany diabeł popatrzył na kumpla.
Ten odpowiedział mu równie zaskoczonym spojrzeniem. Jakub rozwalił jednym cisem gruby dębowy konar.
– Przysyła nas Boruta – wyjaśnił niższy z diabłów.
– I czego chce ten palant? – zapytał Jakub.
Zebrał naręcze polan i wszedł do szopy, gdzie na palenisku czekał już potężny blaszany kocioł z zacierem.
– A więc Boruta… – zaczął niższy diabeł.
Egzorcysta złapał go zręcznym ruchem za kark, zgiął w pół i potężnie szarpnął za ogon. Bies zionął ogniem prosto w palenisko. Drewka zajęły się płomieniem.
– Dziękuję za współpracę – staruszek otrzepał ręce z sadzy.
Diabeł złapał się za nasadę ogona i jęknął. – A więc mamy problem – powiedział wyższy z diabłów, na wszelki wypadek odsuwając się o krok.
– Znacie moje warunki finansowe – rzekł spokojnie gospodarz. Płatność złotem albo walutą połowa z góry, połowa po robocie.
– Trochę się nie zrozumieliśmy – bąknął niższy, ciągle masując ogon.
– Jak nie przyszliście mnie wynająć, to po cholerę dupę zawracacie? – zdenerwował się Jakub.
– Widzisz Jakub, dostaliśmy pewne – nazwijmy to – polecenie służbowe.
– Że co? – zdumiał się egzorcysta. Gadaj jaśniej do cholery.
– A o czym tu gadać – wzruszył ramionami Asmodeusz.
Jego pomocnik wyciągnął z kieszeni kij do bejsbola i przyładował Jakubowi w łeb. Smoluch strzepnął wielkim czarnym workiem i zręcznie wtłoczywszy egzorcystę do środka, zarzucił podwładnemu na plecy.
– Eins, zwei, draj – mruknął i oba diabły wraz z pakunkiem zapadły się w ziemię.
W szopie unosił się jeszcze przez chwilę zapach siarki, a potem i on się rozwiał.
***
Posadzka z czarnego bazaltu lekko drgnęła, gdy oba diabły zmaterializowały się na jej powierzchni.
– Nareszcie w domu – czart ze wzruszeniem wciągnął przesycone siarką i dymem powietrze.