Nieoczekiwanie wydał dźwięk jak nagle odkorkowany zlew. Na jego wargach pojawiła się krew i runął na twarz. Worek pękł z trzaskiem i wygramolił się z niego egzorcysta. Jednym ruchem wyciągnął bagnet od kałasznikowa z pleców leżącego i wytarł go o rękaw swojej esesmańskiej kurtki.
– Ja cię nauczę pałą w łeb walić – kopnął leżącego. Asmodeusz cofnął się o krok i wciągnąwszy z palca antenkę, zadzwonił po pogotowie. Właśnie kończył rozmawiać, gdy coś ostrego ukłuło go w mostek.
– A ty co, też chcesz w pierdziel obskoczyć? – warknął Wędrowycz. Odzieją do cholery jestem?
– W piekle – poinformował go szatan.
– Widzę – parsknął egzorcysta. Tylko po jaką cholerę? W tej chwili nadbiegło dwóch sanitariuszy z noszami.
Jeden pochylił się nad zarżniętym.
– Rana cięta, zadana posrebrzonym, poświęconym ostrzem – raportował przez telefon komórkowy. Przygotować blok reanimacyjny.
– Wyjdzie z tego? – zaniepokoił się Asmodeusz.
– Tak, serce mu sklonujemy nowe, ale będzie potrzebował wielu miesięcy rehabilitacji.
– Cholera. Idziemy – zwrócił się do Jakuba. Ale więźnia już tam nie było.
***
Egzorcysta ostrożnie wyjrzał z pomieszczenia na szczotki. Syrena alarmowa ciągle wyła. Chyba zauważono jego ucieczkę. Obciągnął na sobie esesmańską kurtkę. Jak zauważył wielu funkcjonariuszy tu takie nosiło, a w półmroku brak rogów, na szczęście, nie był specjalnie widoczny.
– Kurde, gdzie tu może być winda na górę? – zastanowił się. Trza by kogoś przydusić, to może wyśpiewa.
Po kamiennej posadzce zadudniły buciory. Spory oddział najwyraźniej biegł na jego poszukiwania.
– Głupie kutasy – mruknął sam do siebie. Ano rozglądnijmy się.
Korytarz kończył się masywnymi wrotami. Wybiegały spod nich tory kolejki.
– Centralny Ośrodek Resocjalizacji Grzeszników I.N.F.E.R.N.O. Dystrykt Polska. Wydział Przypadków Beznadziejnych – odcyfrował z tabliczki. Kierownik J. Boruta.
Pchnął wierzeje.
– Hasło, okazać przepustkę – warknął, stróżujący po ich drugiej stronie, diabeł.
W ułamek sekundy później leżał na ziemi z jakubowym bagnetem w sercu, sprawiony jak wieprzek.
– Takie coś mogą zregenerować – mruknął egzorcysta. No jasne, diabły są nieśmiertelne, ale ciekawe jak u nich z częściami zamiennymi.
Wyciął narządy wewnętrzne i wrzucił do kosza na śmieci stojącego pod ścianą. Następnie zawlókł ciało do pakamery. Upitolił głowę i położył ją na torach w nadziei, że niebawem nadjedzie pociąg.
– Dobra – mruknął.
Przyczepił sobie obciachany wrogowi ogon i trzymając w dłoni znalezioną w kieszeni tamtego przepustkę, wrócił do drzwi. Wszedł śmiało do środka.
– Hy, sporo tych beznadziejnych resocjalizantów – mruknął.
W ogromnej hali, wykutej w czarnych bazaltowych skałach, płonęło wiele ogni. Dym i para trochę przesłaniały widok. Tory biegły środkiem sali. W połowie jej długości, jakiś kilometr od miejsca, w którym stał, potępieńcy rozładowywali pociąg z węglem. Kotły ciągnęły się w kilkunastu rzędach. Były płaskie, miały co najwyżej półtora metra wysokości, ale bardzo szerokie. Jakubowi przypomniał się od razu składany basen, który widział w jednym supermarkecie. Pod kotłami płonął ogień. W kotłach gotowali się grzesznicy. Inni widocznie już częściowo zresocjalizowani podkładali do ognia, dziarsko machając łopatami. W pierwszej chwili sądził, że grzeszników nikt nie pilnuje, ale zaraz spostrzegł swoją pomyłkę. Przy paleniskach kręcili się zarówno obozowi kapo, jak i diabły z widłami w rękach.
– Aha – mruknął. Dobra. Do windy i chodu. Właśnie którędyś muszą ich ładować.
Ruszył możliwie najbardziej zacienioną alejką biegnącą pomiędzy kotłami. Nieoczekiwanie złowił uchem czyjś znajomy głos. Obrócił głowę.
– Kubuś, wnusiu – ryczał łysy staruszek zanurzony w ukropie.
– Dziadek? – zdumiał się Jakub – wiedział, że jego dziadek był straszną szują i wysoce prawdopodobnie było, że trafi do piekła, ale żeby zaraz na oddział przypadków beznadziejnych?
Podszedł bliżej.
– Gdzie? – odepchnął go wachman. Rozmowa z więźniami wzbroniona. A tak w ogóle, to kto ty jesteś?
– Sekundkę – powiedział Jakub do dziadka – muszę tu wyjaśnić jedno zabawne nieporozumienie.
Prawy sierpowy, wzmocniony viagrą, zadany lekko z dołu, zbił kapo z nóg. Padając, uderzył się głową o krawędź gara.
– Co do cholery? – zaczął i zaraz umilkł, bo Wędrowycz zdekapitował go szpadlem.
Zwłoki wepchnął do paleniska, w ślad za nimi kopnął głowę i dla pewności dorzucił jeszcze dwie szufle węgla.
– No i czego się dziadek wydzierasz? – egzorcysta zwrócił się do swojego przodka.
– Kubuś, wyciągnij mnie stąd – poprosił stary lizusowskim głosem.
– Tak, teraz to Kubuś, a kto zwinął złoto? – odwarknął.
– Jakie złoto? – nieszczerze zdziwił się stary.
– Jak to jakie? – wściekł się Wędrowycz. Ty złamasie, całe oszczędności tatki i stryjka zwinąłeś i zwiałeś.
– Daruj wnusiu, chciałem na konto w Szwajcarii wpłacić. Zresztą, co ty byś z nimi zrobił? A mi by się przydały.
– Wszystko przechlałeś, co?
– Co za idiotyczne podejrzenia. Zresztą, było, minęło, tu i tak forsa nie będzie ci potrzebna – stary uśmiechnął się złośliwie. Za co wsadzili?
– A cholera ich wie – mruknął Jakub. Słuchaj, muszę już lecieć.
– Chyba mnie tak nie zostawisz? – na twarzy dziadka odmalowało się szczere zdumienie.
– Należy ci się, stary pierdzielu.
Jakub odwrócił się na pięcie i uszył naprzód.
– Stój! Powiem, gdzie je schowałem – darł się dziadek.
– Za późno – odkrzyknął Jakub. Sam zarobiłem. Niespodziewanie wpadł na kogoś.
– I jak spotkanko rodzinne? – zapytał Asmodeusz.
– Miło było – mruknął Jakub.
Ciął bagnetem od spodu, usiłując trafić w tętnicę udową, ale diabeł zręcznie uskoczył i wytrącił mu nóż.
– Niegrzeczny chłopiec – powiedział z naganą.
– W tej części piekła trzymacie tylko Polaków? – zainteresował się egzorcysta.
– Tylko.
– To dziadka powinniście przenieść do sektora ukraińskiego – mruknął.
– Jak wypełniał ankietę personalną, twierdził że narodowość polska – mruknął strażnik. Test językowy i kontrolę stężenia alkoholu we krwi przeszedł bez trudu.
Zorientował się, że mówi do powietrza. Więzień znowu zniknął.
– Kurwa! – zaklął.
W tym momencie szpadel przedzwonił mu w czachę. Asmodeusz padł jak długi w węgiel.
– Brawo, bis – zawyli potępieńcy z najbliższego kotła. Kasuj imperialistę.
– A wy co za jedni? – zdziwił się egzorcysta.
– Polscy komuniści – odezwał się facet z resztkami przypalonej brody – Feliks Dzierżyński, do usług.
– Krwawy Feliks – zidentyfikował – rewolucjonista, komunista, twórca ruskich służb specjalnych…
– …hobby tortury i marnowanie ludziom życia – dokończył Dzierżyński ochoczo. Choć oczywiście to pożałowania godna sytuacja, że jestem torturowany, zamiast torturować.
– Zamknij jadaczkę, myślę.
Od płomienia pod kotłem odpalił skręta z machorki. Przez chwilę cmokał gryzący dym.
– Dobra Feliks – powiedział i wstał. – Przydacie mi się. Wytępicie mi szybciutko jednego kapitalistę.
– Ku chwale klasy robotniczej!
Złapał Smolucha za klapy i wrzucił do kotła.
– Zajmijcie się nim, jak to wy komuniści potraficie.
– Możesz nam zaufać. Zaopiekujemy się pachołkiem.
Sadząc z odgłosów, diabeł został wdeptany w dno kotła. Jakub ruszył dalej. Gdzieś w oddali wyła syrena, ale dzięki kamuflażowi nikt nie zwracał na niego uwagi. Lazł i lazł, i ciągle nie mógł znaleźć wyjścia.
– Do dupy z taką robotą – mruknął, a potem usiadł przy jednym z kotłów.
Odczepił od spodni ogon strażnika i ściągnąwszy skórę z włosami, upiekł go sobie na węglach. Pociągnął łyk bimberku, zakąsił, choć mięso zajeżdżało smołą, chlapnął na drugą nogę.
I w tym momencie go dopadli. Czterech komandosów rozciągnęło go na bazaltowej podłodze. Szarpnął się, ale ważyli po co najmniej sto kilogramów i bynajmniej nie było to sadło.