Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Bardzo śmieszne – powiedział.

Jakub wystrzelił z znowu. Tym razem trafił go w okolice stawu biodrowego. Ranny zatoczył się i oparł o mur.

– Sam także umiem strzelać z rewolweru – powiedział. W jego dłoni błysnęła poniklowana lufa jakiegoś archaicznego samopału.

Herberto wydobył z kieszeni sztylet i rzucił. Trafił czarownika w gardło. Ten osunął się na kolana.

– Ty sukinsynu – wycharczał z uznaniem, a potem znieruchomiał.

– Zabity? – zaciekawił się Jakub.

– Chyba tak.

Podszedł do ciała. Zwłoki przemieniły się. Leżał przed nimi trup wychudłego starca o ciele pokrytym bliznami. Trup nie miał lewego przedramienia. Ręka kończyła się paskudną szarpaną raną od cięcia łopaty.

– Co dalej?

– Może by zakopać?

Egzorcysta amator zepchnął ciało do piwnicy. Wziął sztylet zakonnika i odciął leżącemu głowę.

– Nie chciałbym, aby przyszedł którejś nocy wypić mi krew – wyjaśnił.

Następnie spędzili dwie godziny na ciężkiej pracy. Spychali na dół kamienie i cegły aż piwniczka została wypełniona po brzegi.

– To już koniec – powiedział Jakub. Wracasz ojcze do siebie?

– Chyba na razie pojadę do Chełma. Chcę poszukać jeszcze tego posągu.

– Nie wiadomo, gdzie jest?

– Góra Dziewic. Obłaziłem całą Górkę. Cmentarz, kościoły, przejrzałem dokumentację. Nie ma śladu.

– Góra Dziewic? To nic dziwnego, że nic nie znalazłeś.

– Dlaczego?

– Pewnie chodziło o miejsce zwane Dziewiczą Górką. To niedaleko od miasta. I chyba nawet stoi tam kamień z jakimś napisem.

– Sprawdzę to, ale najpierw musimy zobaczyć, czy dziewczyny zostały odczarowane.

– Aha.

– Czeka nas długi spacer.

– Pójdziemy do Tomasza. Niech nas podwiezie swoim traktorem.

Godzinę później znaleźli się na Starym Majdanie. Monika wyszła im naprzeciw.

– I jak? – Zapytał egzorcysta.

– Wszystko wróciło do normy. Ja to już ja.

– W porządku. Tedy zabieramy się dalej do twojej pracy magisterskiej. Nauczę cię dzisiaj wywoływać suszę.

Zakonnik skrzywił, się a potem znienacka przyłożył Jakubowi dłoń do czoła. Gospodarz znieruchomiał jak sparaliżowany, a zaraz potem osunął się bezwładnie na ławkę.

– Przykro mi, ale takie są zasady – powiedział Herber- to. Zostaw te sprawy specjalistom.

– W tych stronach to ja jestem specjalistą – wycedził Jakub. A jeśli ci się wydaje, że nakładaniem rąk jesteś w stanie zatrzeć ścieżki mojej pamięci, to jesteś, z całym szacunkiem, skończonym frajerem.

Niespodziewanie poderwał się z ławeczki, zawył i wydarł z płotu sztachetę. Zakonnik rzucił się do ucieczki. Starzec gonił go dobre dziesięć minut. Wrócił zadyszany.

– Cholera – powiedział. I pomóż tu takiemu.

– Chyba jednak nie napiszę tej pracy. Jakub uśmiechnął się. Objął j ą ramieniem.

– Marice załatwię ogiera na jutro rano – powiedział. A twój chłopak siedzi w piwnicy.

– Wykastrujemy go? – zaproponowała. Śmieli się długo.

Epilog

Wysłannik Watykanu, egzorcysta Herberto Saleta został znaleziony dwa dni później na szczycie Dziewiczej Górki, na przedmieściach Chełma. Wedle zeznań naocznego świadka to coś, co wypruło mu wnętrzności przypominało skrzyżowanie goryla z człowiekiem, względnie goryla z niedźwiedziem. Wobec faktu, że owa charakterystyka dobrze pasowała do pewnego funkcjonariusza polskiego kontrwywiadu, rząd Portugalii pozwolił sobie na ostry protest dyplomatyczny.

BESTIA

Światła ciężarówki oświetlały szosę.

– Napiłbym się piwa – westchnął z rozmarzeniem kierowca. – Szesnasta godzina na trasie…

– Napijemy się – powiedział sennym głosem konwojent. Zaraz zadzwonię przez komórkę do dyrektora. Niech przyszykuje kilka puszek w lodówce.

Kierowca nie słuchał go. Zasnął za kierownicą. Konwojent zauważył to o sekundę za późno.

– Jasna cholera! – wrzasnął, łapiąc rozpaczliwie za kierownicę. Pasy splątały się na nim. Samochodem zarzuciło. Przez chwilę balansował na krawędzi szosy, po czym wyłamawszy kilka słupków, zwalił się ze skarpy. Pojazd utknął w gęstych krzakach.

Konwojent odciął nożem pasy i uwolniwszy nieprzytomnego kierowcę z szoferki, odciągnął go kawałek. Kierowca otworzył oczy.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał.

– W Polsce. Chyba już nie wybuchnie, co?

– Już nie powinno. Jak ładunek?

– Sprawdzimy.

Podbiegli do skrzyni. Jedna z klatek pękła podczas upadku.

– Ciemno, psia krew – zaklął kierowca.

– Zaraz, mam latarkę.

Zaświecili w głąb rozbitej klatki. Była pusta.

– Kurwa! Zwiał!

– Daleko nie ucieknie. Ty w lewo, ja w prawo. Weź jakiś klucz, ja mam spluwę.

– Łapałeś kiedyś coś takiego uzbrojony we Francuza?

Rozbiegli się, ale kierowca zaraz zawrócił, nie miał latarki. Przedarli się przez gęste krzaki. Przed nimi toczyła swoje mętne wody Wisła. Charakterystyczne trójpalczaste ślady na brzegu nie pozostawiały żadnej wątpliwości.

– No to kicha – powiedział konwojent.

***

Chmielaki w Krasnymstawie były właściwie imprezą młodzieżową. Rozbawiony tłum tańczył na ulicach, popijając piwo wszelkich gatunków z plastykowych kufli. W amfiteatrze przygrywały zespoły.

Jakub Wędrowycz oczywiście nie opuścił tak wesołej imprezy. Przez pierwsze dwa dni święta wędrował od budki do budki i próbował różnych gatunków piwa. Usiłował ustalić, które mu najbardziej smakuje. Obecni byli przedstawiciele wszystkich polskich browarów, w dystrybutorach drzemały wszystkie gatunki i odmiany jego ukochanego napoju, toteż zanim doszedł do końca, nie pamiętał już jak smakowały te pierwsze i musiał powtarzać całą rundkę.

Trzeciego dnia i przy piątej rundzie osiągnął dziwny błogostan. Świat chwiał się wokoło, błyszcząc nieziemskimi kolorami, małe białe pieski i złośliwe krasnoludki biegały po nim, ale przestało mu to przeszkadzać. Miał trochę problemów z utrzymaniem równowagi, ale tłum był na tyle gęsty, że właściwie nie miał szansy się przewrócić.

Niespodziewanie ocknął się pod mostkiem, nad Wieprzem. Potrząsnął głową. Świat przestał mu wirować przed oczami. Rzeka też się uspokoiła i nie usiłowała go otoczyć. Z plecaka, w którym mile chlupotały dwie nienapoczęte pięciolitrowe baryłki, wydobył dętkę od traktora i małą, jak zabawka, pompkę produkcji kapitalistycznej.

Dwie godziny później pomacał dętkę. Była już dobra. Koło niego pojawił się śliczny różowy kucyk.

– Wiesz jak to jest – powiedział do niego Jakub. Spłukałem się trochę, a chcę jeszcze pojechać do wnuczka w odwiedziny. Mieszka w Warszawie, a Wieprz wpada do Wisły.

Kuc pokiwał głową.

– Cieszę się, że się ze mną zgadzasz – powiedział egzorcysta. – Wszystkie rzeki wpadają zasadniczo do Wisły, a Wisła do morza. Tego Północnego. A jak po drodze jest Warszawa, to ja spłynę na dętce do samego miasta.

– Genialne – powiedział koń, a potem jego róż wykwit! błękitem i zamienił się w rosłego gliniarza. Przez chwilę patrzyli na siebie zdumieni.

– To ty nie jesteś goryl? – zdziwił się gliniarz. Był co najmniej tak samo ululany jak Jakub.

– Do zobaczenia – powiedział egzorcysta i spuściwszy dętkę na wodę, usiadł na niej.

Prąd rzeki powolutku niósł go do morza. Woda była lodowata, ale nie przeszkadzało mu to specjalnie. Jego umysł odbierał zaledwie ułamek tego, co działo się wokoło.

***

Wisła nie zrobiła na Jakubie wrażenia. Ot, rzeka jak każda inna, tylko trochę szersza. Piwo w obydwu beczułkach nie zakrywało już dna i teraz rozpoczął się niemiły, aczkolwiek nieodwracalny proces trzeźwienia.

Jakub rozejrzał się po rzece. Wstawał świt i woda była lodowata. Zaczął to czuć. W dodatku miał ochotę coś zeżreć.

– Ciekawe, czy są tu ryby? – zastanowił się.

36
{"b":"100371","o":1}