Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dobra. Żaden problem. Na emeryturze ma się mnóstwo czasu. Kiedy?

– Gdyby mógł pan być gotów za godzinę…

– Żaden problem. Proszę po mnie wpaść i pojedziemy.

– Mam nadzieję, że podróż nie będzie dla pana męcząca. – Proszę nie robić ze mnie zgrzybiałego starca! Nie mam stu lat. Tylko trochę więcej – szepnął sam do siebie, ale posterunkowy usłyszał.

– Dobrze, to przyjadę po pana.

Poszedł sobie. Staruszek założył marynarkę. Po raz pierwszy od dwudziestu, a może trzydziestu lat. Głupio czuł się w cywilnych łachach, ale ostatecznie miał jechać w gości gdzieś daleko. Przebrawszy się, usiadł na ławce przed domem i zaczął czekać.

* * *

Jakub właśnie kończył robić sobie śniadanie, a Monika myła się w łazience po nocy spędzonej bardzo miło, aczkolwiek niezbyt higienicznie, gdy na podwórko wszedł jakiś facet w garniturze z teczką pod pachą. Gospodarz przez chwilę obserwował go spod oka, a potem wyszedł przed dom.

– Nu co? – zagadnął.

– Dzień dobry.

– Dobry.

– Jestem dziennikarzem z „Tygodnika Chełmskiego”. Czy ma przyjemność z panem Jakubem Wędrowyczem?

– Macie przyjemność – wycedził Jakub przez zęby. Można było w jego głosie odczytać, że jemu nie sprawia to przyjemności. Dziennikarz poprawił krawat.

– Piszę artykuły o ciekawych ludziach mieszkających na terenie województwa. Moje nazwisko Katowski.

– A jakże, czytałem – powiedział Jakub ponuro i otarł usta wierzchem ręki.

– No właśnie, słyszałem o panu i postanowiłem przeprowadzić z panem wywiad dla naszych czytelników.

– Nigdy nie przeprowadzali ze mną wywiadów…

– Zawsze musi być ten pierwszy raz.

– Nu, jeśli nie będzie to długo trwało…

– Dziesięć minut.

– No to siądźmy i możemy chwilkę pogadać. Usiedli na ławce i Katowski zaraz wydobył z torby przenośny magnetofon.

– Ile pan ma lat?

– Coś ze siedemdziesiąt. Nie wiem dokładnie, ale musi coś koło tego.

Jakub uwielbiał w rozmowach z przedstawicielami władzy grać wioskowego przygłupa. Nawet w sądzie mu to nieźle wychodziło.

– Jakie pan ma źródła utrzymania?

– Trochę z emerytury, a tak w ogóle to pożyczam od ludzi i im nie oddaję. Jestem, jak to się mówi, pasożytem społecznym.

– Z tego, co słyszałem walczy pan z wampirami i wygania z ludzi złe duchy…

– Hym? Pierwsze słyszę. Musi to dlatego, że byłem za młodu hieną cmentarną. Ludziom się ubzdurało, że ja tak wampiry wykopuję.

– Co pan myśli o obecnym ustroju? Czy podoba się panu aktualny główny sekretarz gminy i panujący w niej ład i porządek?

– Ustrój jest do niczego. Za cara było lepiej. A gminny sekretarz to typowy komuch. Złodziej i łapownik. Gada sloganami i o niczym nie ma pojęcia.

Monika właśnie wyszła z domu i przeszła do obory, aby nakarmić klaczkę.

– Pańska córka? – zaciekawił się dziennikarz.

– Nie, to moja służąca. A przy okazji kochanka. Znaczy, tego, ja ją wykorzystuję, a za to pijemy na mój koszt wódkę i samogon.

– Czy miejscowa milicja nie ingeruje w pański aspołeczny tryb życia?

– Ni. To takie głupie gliniarze. Zresztą, oni siedzą u sekretarza w kieszeni i udają, że nie widzą, jak jego kumple chlają, aż ich trzeba z rowów wyławiać i kradną, co się da.

– Co zmieniłby pan na terenie gminy?

– Wszystko.

– Hmm. A jak by pan tego dokonał. Jakub zamyślił się na chwilę.

– Najlepsza jest metoda warstwowa.

– Na czym ona polega? – zdziwił się dziennikarz. – To proste. Warstwa ziemi – warstwa komunistów, warstwa ziemi i warstwa komunistów…

– No cóż, nie mam więcej pytań. Chyba, że chce pan się czymś podzielić z czytelnikami.

– No. Mam taką myśl. Ten państwowy monopol na alkohol to nie jest w porządku. Ja bym umiał i lepszą wódkę zrobić.

Dziennikarz zmył się. Przyszła Monika.

– Ładnie tak kantować bliźnich? – zapytała.

– No jak dziennikarz pyta, to trzeba mu powciskać trochę ciemnot – łagodnie uspokoił ją Jakub. Tacy pismacy mają szare życie. Czytelnicy też mają szare życie. Trzeba ich trochę rozbawić, no nie?

– Ciekawe, czy uwierzył, że jestem pana kochanką?

– Pewnie tak. Przecież wyglądam na wyjątkowo plugawego degenerata.

– Ale w tym wieku…

– Zaproponowałbym, żebyśmy poszli do stodoły na siano sprawdzić, jak to jest z moim wiekiem, ale ta propozycja mogłaby zostać źle odczytana.

Parsknęła śmiechem.

– Źle odczytana? A jak inaczej można ją odczytać?

W tym momencie na podwórku zmaterializował się Iwanów. W ręce trzymał niedużą, oślepiająco białą kulę.

– Ty, wyłącz tą spawarkę – poradził mu Jakub.

– Dlaczego? Zabronisz mi? Egzorcysta splunął pod nogi.

– Nie boję się ciebie. Dla mnie jesteś tylko żałosnym palantem.

– I wzajemne Wędrowyczu. Swoją drogą to kretyńskie nazwisko.

– Uwy. Odezwał się ten, który ma lepsze. Wiesz, ilu jest Iwanowów na wschód od Bugu? A Wędrowyczów jest mało.

– O jednego za dużo. Ale poradzimy sobie z tym. Cisnął kulą. Jakub błyskawicznym ruchem zerwał z szyi krzyżyk i cisnął jej na spotkanie. Kula eksplodowała Zapaliła się ziemia, po chwili jednak wygasła. Jakub zacisnął dłoń na stylisku łopaty.

– I co ty na to łobuzie?

Czarownik zaczął się koncentrować. Powietrze wokół niego zamigotało. Złożył palce w dziwny znak i cisnął w stronę dziewczyny coś, co wyglądało jak przejrzysta kropla wody, a może zagęszczonego powietrza. Jakub odbił kroplę łopatą. Uderzyła w jabłonkę w sadzie. Drzewko zakwitło, wydało owoce, które spadły na ziemię i uschło. Posypały się z niego liście, później gałązki, aż wreszcie rozsypało się na próchno.

– Ty, z czego jest ta łopata? – zdziwił się czarownik.

– Sam zobacz – odpowiedział obojętnie egzorcysta. W tej sekundzie jego postać siedząca na ławce zaczęła blednąc i rozpływać się, on sam zaś pojawił się za Iwanowem i jednym cięciem łopaty obrąbał mu głowę. Chlusnęła krew. Ciało zaczęło padać, ale nim doleciało do ziemi, zniknęło. Iwanów zmaterializował się za Wędrowyczem. W ręce trzymał nóż. Zamierzył się do ciosu, ale jego uwagę przykuło zniekształcenie perspektywy koło pnia. Odwrócił się gwałtownie. W tym momencie Jakub zadał mu morderczy cios łopatą. Czarownik zawył straszliwie. W ostatniej chwili uchylił się tak, że narzędzie ucięło mu nie głowę, ale rękę od łokcia w dół. Zaraz jednak powstrzymał krwawienie i przyłożywszy odcięty kawałek, przykleił go zręcznie.

– Srebro – powiedział z urazą w głosie. Zrobiłeś sobie łopatę ze srebra.

– Aha.

– Jeśli cały czas stoisz tu – to, co to było – to tam?

– Sam zgadnij.

Jakub pojawił się znowu za jego plecami i zadał kolejny cios łopatą. Czarownik padł na ziemię zalany krwią i zniknął. Powietrze wystrzeliło z lekkim klaśnięciem. Monika przypatrywała się temu z rozszerzonymi oczyma.

– Zdziwiona? – zapytał Jakub.

– Jak pan to zrobił? Gdzie on jest? Zabił go pan?

– Za dużo pytań naraz.

– To może po kolei?

– No dobra. Właściwie, to ten łobuz wcale nie ma tak dużej mocy magicznej. Posługuje się w znacznej mierze hipnozą. Zresztą sama zobacz, że jabłonka wróciła do normy, a i jabłka pod nią i liście gdzieś zniknęły. Metoda działania jest bardzo prosta. Na skutek silnej koncentracji pozostawia podczas rozmowy swój trójwymiarowy obraz wiszący w powietrzu, a sam oszukując nasze zmysły, wymyka się na bok i próbuje zajść nas od tyłu. Nie jest jednak zupełnie przejrzysty, a raczej powiem inaczej. Światło nie daje się tak łatwo oszukać i widać drobne zniekształcenia obrazu. Jeśli człowiek wie, gdzie ich wypatrywać, może wówczas dość łatwo go wyśledzić. Wówczas wystarczy walnąć w to miejsce kijem czy łopatą albo wystrzelić, aby go zranić.

– Ale przyczepił sobie tę uciętą rękę.

– No cóż, może panuje nad swoim ciałem, a może chciał, żebyśmy myśleli, że może to zrobić. Umie oszukać nasze zmysły. W sumie, gdy wczoraj pokazał mi, jak tego dokonać, to i ja to potrafię. Słyszałem, że podobnie jest z lewitacją. Gdy ktoś raz pokaże, jak tego dokonać, to potem możliwości wzrastają same.

25
{"b":"100371","o":1}