– Lewitacją byłaby ciekawa.
– Byłoby co pokazać podczas obrony pracy magisterskiej?
– Sama już nie wiem, czy mam ją pisać. Ale chciałabym zobaczyć jak to jest z tym znikaniem.
Przyłożył jej dłoń do głowy. Skoncentrował się maksymalnie. Obok pierwszej Moniki pojawiła się na chwilę druga. Zaraz potem ta pierwsza wstała i przeszła kilka kroków. W tym momencie druga zniknęła. Jakub otarł pot z czoła.
– Zanadto się bronisz – powiedział. Zaufaj mi, co?
Kiwnęła głową. Druga Monika zmaterializowała się częściowo na pierwszej. Wyglądały jak jakiś koszmarny bliźniak syjamski.
– Zniknij się – polecił.
Wizerunek pozostał tylko jeden. Był za to zamazany. W powietrzu obok pojawiło się drganie. Były tam nawet kolory jej swetra.
– Zniknij to – wskazał wizerunek na ławce. Stała obok niego. Oddychała bardzo ciężko.
– Uf – powiedziała. Zmęczyło mnie to nieludzko.
Kiwnął głową.
– Nie upowszechniaj tego.
– Sama nie dam rady znikać.
– Może to i lepiej. Gdyby takie umiejętności poszły w lud, to strach pomyśleć, co mogłoby się stać.
– Dlaczego? To tylko zabawa… Chociaż…
– No właśnie. Twój chłopak i twoja kumpelka rozmawiają sobie z tobą, piją herbatę, a tymczasem ryćkają się w twojej własnej łazience.
– Co to znaczy „ryćkają”? Wzniósł oczy do nieba.
– Naprawdę nie wiesz? To wprawdzie staropolskie i raczej gwarowe słowo, ale…
– Domyślam się.
– Wchodzisz do sklepu, targujesz się o jakiś drobiazg, a tymczasem podprowadzasz z zaplecza dzienny utarg, a im dalej, tym gorzej. Bandyci będą materializowali się za plecami ludzi, by wbijać w nich noże. Robotnicy będą skakali na piwo w godzinach pracy. Albo pomyśl o niewidzialnych typkach w twojej łazience.
Zaczerwieniła się, a potem popatrzyła podejrzliwie na Jakuba.
– Nigdy nie ośmieliłbym się – powiedział. Zresztą, byłoby ich trochę widać. Ale pomyśl o szpiclach podglądających dokumenty i podsłuchujących rozmowy.
– To chyba nie mogłoby rozwinąć się aż na taką skalę. – Na razie nie. Mój rekord to siedem sekund. Ale z czasem mogą pojawić się lepsi. To się może źle skończyć. Dlaczego zielarze ukrywali całymi wiekami sekrety swoich mieszanek? Bali się wykorzystania ich wiedzy przez trucicieli.
– Aha. A wracając do lewitacji…
– Widzę, że niełatwo będzie wybić ci ten pomysł z głowy.
– A można go jakoś zrealizować?
– Dokładnie nie, ale jeśli chcesz nauczyć się latać, to mam pewną mieszankę, którą poznałem u znachorów z Dubienki, gdy leczyłem u nich zapalenie płuc. To taka maść. Rozbierzesz się do naga, nasmarujesz nią, kładziesz spać i w drogę. Ale później będziesz miała torsje i zawroty głowy przez kilka godzin.
– Z czego ona jest zrobiona?
– Same trucizny i to paskudne.
– Może lepiej obędę się bez latania.
– Zupełnie słusznie. Widzę, że jesteś rozsądną dziewczyną. Nauczę cię trochę o ziołach. Ale bez trucizn.
– Dobrze.
Wzięła swój notatnik. Poszli do szopy. Jakub ściągnął wysuszony pęczek spod sufitu.
– To jest macierzanka. Działa uspokajająco i moczopędnie.
– Jedno nie wyklucza drugiego?
– Ależ nie. A to jaskółcze ziele – wydobył słoik wypełniony strąkami.
Każdy ze strąków był na końcu kapnięty kroplą butaprenu. Unosiły się w jakiejś cieczy.
– Mocno osolona woda – wyjaśnił.
Wyłowił jeden strączek i przełamał go. Z wnętrza zaczął wyciekać paskudny, żółty, lepki sok.
– To dość trujące – powiedział. Ale pomaga na kurzajki. Rozdrapujesz kurzajkę i smarujesz ją tym. Przechodzi, jak ręką odjął. Z kolei słoma makowa poza tą właściwością, że narkomani robią z niej kompot…
W tym momencie w drzwiach szopy pojawił się Iwanów. Widać było, że doszedł już trochę do siebie.
– Gramy dalej? – zapytał.
– A jakie zasady?
– Żadnych łopat.
– Zgoda.
Iwanów uśmiechnął się lekko.
– I żadnego znikania.
Jakub zmaterializował się za nim i strzelił mu w tył czaszki. Głowa czarownika eksplodowała na kawałki. Zaczął padać, ale i tym razem nie doleciał do ziemi. Zniknął. Po chwili znowu znalazł się cały i zdrowy. Siedział na belce stropowej pod dachem i bujał nogami.
– Miało nie być znikania.
– Aha – zgodził się Jakub.
Popatrzył na niego uważnie. A potem poderwał broń do oka i wystrzelił ponownie. Czarownik złapał kulę w powietrzu i obojętnie odrzucił j ą na ziemię. Zeskoczył z belki i znalazł się tuż koło Jakuba.
– Zagramy w orła i reszkę? – zapytał. – O co?
– Ta miła kicia cierpi na niedosyt wrażeń. Jeśli będzie orzeł, to możesz mnie zastrzelić. Jeśli będzie reszka, to ona może mnie zastrzelić.
– Hym, a jeśli nie zdoła tego zrobić?
– To gramy dalej.
– Dasz radę? – zapytał.
– W tym musi być jakaś pułapka – powiedziała. – Przecież to dla niego zbyt ryzykowne.
– Mądre dziecko – zauważył czarownik. – Niemniej jednak zrobię dokładnie tak, jak obiecałem.
– No to rzucaj swoją monetą.
– Jest w twojej kieszeni. Złota dwudziestodolarówka. Możesz ja udostępnić?
Jakub wyłowił z kieszeni złotą monetę i podał ją czarownikowi. Ten obejrzał ją uważnie, a potem podrzucił w górę. Egzorcysta odbezpieczył broń. Moneta upadła na krawędź i w tej opozycji zatrzymała się. Iwan parsknął śmiechem.
– ›- – - Nierozegrane – powiedział. Może to znaczy, że powinienem was zabić?
– Tego nie było w umowie.
– Może było, ale nie wiedzieliście o tym? Powietrze cmoknęło i zniknął.
– Znowu zrobił się niewidzialny? – zapytała Monika.
– Nie. Powietrze wypełniło pustkę, która po nim została, a on sam jest gdzieś indziej.
– Tutaj – rozległ się jego głos zza ściany.
Pobiegli tam. Czarownik stał pośrodku obórki. Marika była przypięta na łańcuchu do kółka koło żłobu, choć Jakub nigdy jej nie przypinał. Starała się kopnąć tylnymi nogami, ale Iwanów stał akurat ociupinę za daleko.
– Ładny konik – powiedział – ale ździebko nerwowy, może warto by upuścić jej trochę krwi?
W jego ręce pojawił się paskudny, wielki, brudny nóż, a obok kubeł.
– Spróbuj, a będziesz zbierał swoje klejnoty z podłogi – zagroził Jakub.
– Masz tu nerwową klacz i niegłupią dziewczynę. Chyba wybiorę się na Nowy Majdan, poszukam czegoś do picia – powiedział. Tamtejszy bimber jest słynny…
– Metanolu mogę ci nalać.
– Wolę wino.
– Nie mam wina, które by się nadawało dla takiej skatiny, jak ty.
– Wiesz, dlaczego jeszcze żyjecie?
– Hym? No?
– Moje moce rozwijają się w starciu z wami. Im mocniej mnie ugodzicie, tym jestem silniejszy. Każdy cios jest wyzwaniem. Uczę się leczyć rany. Uczę się zadawać wam ból, abym mógł tym skuteczniej szkodzić wysłannikowi Watykanu. Jest jeszcze ciągle dla mnie zbyt silny. Ale już pomału nabieram wprawy. Na końcu zabiję was z pewnością, a na razie idę sobie. Tylko jeden mały żarcik na koniec. Masz nerwową klacz i niegłupią dziewczynę. Więc będziesz miał od tej pory nerwową dziewczynę i mądrą klacz. I niech ci wyjdzie na zdrowie.
Po czym zniknął.
– Chodźmy stąd – powiedział Jakub do Moniki. Dziewczyna stała na czworaka. Marika zarżała w przejmujący sposób, a potem spróbowała jakby coś powiedzieć. Popatrzył na nie obie i włosy stanęły mu dęba na głowie. W jednej strasznej chwili zrozumiał wszystko. Czarownik wymienił im dusze. Marika siedziała w ciele Moniki i w przerażeniu usiłowała rżeć. Monika w ciele Mariki szarpała za łańcuch i usiłowała coś powiedzieć, ale gardło końskie nie było zupełnie do tego przygotowane. I co najgorsze, Jakub nie miał pojęcia jak mógłby im pomóc. Delikatnie podniósł Marikę do pozycji wyprostowanej, a potem podszedł do Moniki i odpiął ją od kółka. Zarżała ponownie. Była to potworna parodia ludzkiej mowy.
– Nie rozumiem cię, niestety, – powiedział. Postaraj się mówić wolniej.
Płakała, ale starała się coś mu przekazać.
– Chodzi ci o uzdę?
Pokiwała głowa.
– Rozumiem, że może to być dla ciebie krępujące.