– Pan Omelajn wzywa.
Przeszli do sąsiedniego pokoju. Starzec wyglądał gorzej, dużo gorzej. Ale głos miał jak gdyby mocniejszy.
– Twoje zadanie będzie proste i trudne zarazem – powiedział z wysiłkiem.
Z ust wyciekła mu strużka śliny. Starł ją rękawem. Jego oczy zabłysły.
– Laufer jest poza szachownicą. Trzeba wytyczyć mu drogę. Otrzymasz jedenaście zdjęć. Na fotografiach są meble i stojące na nich drobiazgi.
Paweł skinął głową.
– Zrobisz te, jak nazywacie takie komputerowe powiększenia?
– Skan.
– Właśnie. Ma być takiej… mocy?
– Rozdzielczości – podpowiedział.
– Ma być takiej rozdzielczości, żeby wszystkie szczegóły były wyraźnie czytelne. To da się zrobić?
– Tak. Jeśli tylko fotki będą odpowiednio ostre.
Mitrofanow uśmiechnął się do swoich myśli.
– W moich czasach robiono wyłącznie dobre zdjęcia. Zresztą sam je wykonałem. – Popatrzył wyzywająco na stojącego przed nim młodzieńca. – Szklane negatywy… Co wy możecie wiedzieć o fotografii – prychnął z pogardą. – Naciskacie guzik, błyska flesz. A ja osobiście sypałem magnezję do rowka na ramce. Wtedy, gdy o tym usłyszałem… Zabili go. Laufer przybył w dobrym momencie, ale był źle przygotowany. Nie zdołał dosięgnąć pionka, o ile wiedział, że on tu jest, bo inny rozbił mu głowę…
Paweł poszukał wzrokiem pielęgniarza. Ten ledwo dostrzegalnie wzruszył ramionami.
– Macie tę, no, pajęczynę komputerową, infor, intor… – Starzec stukał się po głowie, usiłując przypomnieć sobie odpowiednie słowo.
– Internet – podpowiedział pielęgniarz.
– Internet – powtórzył Omelajn. – W tym Internecie puścisz te fotki. Tak, żeby każdy mógł je zobaczyć.
Gestem wskazał leżący w kącie stosik pism poświęconych komputerom. Mięśnie po lewej stronie jego szyi napięły się nieoczekiwanie. Skurcz przyciągnął mu głowę do ramienia. Pielęgniarz przyskoczył i wbił w jego bark strzykawkę z jakimś środkiem. Na ustach chorego pojawiła się piana. Wreszcie przykurcz minął. Mitrofanow oddychał przez chwilę ciężko. Robert przyłożył ciepły kompres w ukłutym miejscu.
– Do wszystkich antykwariatów roześlesz te… skany. – Omelajn znowu zaczął wydawać instrukcje. – Dasz im swój numer telefonu. A potem, mam nadzieję, że nie będziemy długo czekać. Zostało niewiele czasu. Laufer to po waszemu skoczek?
– Nie, goniec – wyjaśnił pielęgniarz. – Skoczkiem nazywamy konia.
– Koń może bardziej by pasował… Ale laufer brzmi lepiej. Dumnie…
Otworzył leżący na stoliku obok album, oprawiony w czerwony safian. Z jego wnętrza wyjął kilka fotografii formatu pocztówkowego na grubej tekturze. Paweł wziął je do ręki i przeglądał przez chwilę. Były to zdjęcia dokumentacyjne, takie, jakie wykonuje policja na miejscu popełnienia przestępstwa. Tyle tylko, że miały pewnie około stu lat. Czas obszedł się z nimi łaskawie.
– Dasz radę to zrobić? – zapytał Mitrofanow.
– Tak. Można skanować.
Rozpoznał pomieszczenie, w którym je zrobiono. To był ten sąsiedni pokój. Obiektyw aparatu uchwycił w otwartym oknie zarysy jakiejś potężnej budowli.
– Sobór na Placu Saskim – wychrypiał Omelajn. – Polacy go zniszczyli, w dwudziestych latach, a taki był piękny. Perła architektury rosyjskiej i ogólnoświatowej. Dzwonnica osiemdziesiąt metrów… Na kiedy zdążysz? Z umieszczeniem ich w tej waszej sieci… Internecie?
– Jest tu telefon?
– Tak – odpowiedział Robert.
– Ogłoszenie mówiło o konieczności skanowania, więc wszystko, co potrzebne, mam przy sobie – powiedział. – Za dwie godziny, no, może trzy. Będę potrzebował tylko stołu, żeby rozłożyć na nim sprzęt.
– Technika poszła do przodu. – Starzec uśmiechnął się. – Drugi pokój na lewo – polecił i zamknął oczy.
Znużony, zapadł w sen. Paweł wypakował swoją walizę. Skaner o wysokiej rozdzielczości, notebook…
***
Kończył już, gdy Robert wtoczył do pokoju wózek inwalidzki. Mitrofanow z zaciekawieniem wpatrzył się w migające na ekranie obrazy. Uśmiechnął się asymetryczne, jednym kącikiem ust.
– I to wszystko jest teraz tam, w środku? – Wskazał oskarżycielskim gestem komputer. – A jak inni zobaczą to, jeśli odłączysz się od telefonu? – Wygięty jak szpon palec opisał małe półkole w powietrzu i celował teraz w gniazdko telefoniczne, do którego Paweł podczepił kabel od laptopa.
– To niezupełnie tak. Na świecie jest kilkaset serwerów. To takie, jakby to powiedzieć…
– Banki pamięci? – zagadnął starzec.
– Właśnie. Ja łączę się z jednym z nich. W jego pamięci tworzę zbiór fotografii. Każdy, kto połączy się z zewnątrz z serwerem, może do nich zajrzeć, jeszcze całe lata po tym, jak ja wyjmę wtyczkę z gniazdka.
– Rozumiem. I dużo miejsca zajmą?
Paweł wyjął z pudełka CD-ROM. Poruszył nim, aby promienie światła wydobyły całą gamę barw.
– Na jednej takiej płytce mieści się około tysiąca fotografii. Albo milion stron maszynopisu. Serwer jest tysiące razy pojemniejszy.
Brwi starca uniosły się do góry.
– Milion!
Roześmiał się, ale jego śmiech szybko przeszedł w kaszel. Paweł odsunął krzesło. Omelajn potoczył się na wózku do stołu i popatrzył na widniejące na monitorze zdjęcie.
– Jak wywołać następne? – zapytał.
– Tam, na dole jest taka strzałka. Szarego koloru…
Mitrofanow popatrzył krytycznie na swoje powykręcane dłonie. Z kieszeni na piersi wyjął wieczne pióro Parker i, wplótłszy je między palce, stuknął końcówką w klawisz. Zdjęcie przeskoczyło, otwierało się przez chwilę. Stary mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
– Proponuję ci etat u mnie.
– Nie jestem dobry w te klocki – zastrzegł się Paweł. – Poza tym przed południem studiuję.
– Wystarczą mi popołudnia. Muszę się jeszcze co nieco nauczyć. – Zrogowaciałym paznokciem puknął w obudowę notebooka.
W tym wieku? Ciekawe, po co? – zastanowił się Paweł.
***
Postawili we dwóch ciężką sofę na właściwym miejscu. Obicie, wykonane z czerwonego aksamitu podszytego płótnem, trochę się zeszmaciło.
– Warto by wymienić, dać do tapicera… – zauważył pielęgniarz.
Omelajn, siedzący na obrotowym krześle, zamachał energicznie dłonią.
– Mowy nie ma – powiedział stanowczo. – Dajcie jeszcze ze dwa centymetry w prawo. Nie widzicie śladu na podłodze?
Faktycznie, w parkiecie widniały wgłębienia po nogach mebla. Stęknęli z wysiłku i przemieścili sofę jeszcze kawałek. Pasowała jak ulał. Gospodarz lustrował ją przez chwilę wzrokiem.
– Tam jest nowy gwóźdź. – Pokazał oskarżycielskim gestem.
Z kieszeni wyłowił kombinerki.
– Wyciągnij go i wyrzuć – polecił Pawłowi.
Chłopak spełnił polecenie. Następnie dźwignęli pracodawcę i przenieśli go na kanapę. Usiadł i dotknął plamy na zagłówku.
– Siedziałem tu i próbowałem poskładać to wszystko do kupy – powiedział. – Postawiłem tu szklankę z herbatą i mi się wylała. Był 1910 rok – dodał po chwili. – Przynieś album – poprosił pielęgniarza.
Po chwili Robert wrócił ze zdjęciami. Omelajn porównywał fotografię z rzeczywistością.
– Na lewo od kanapy powinien stać stolik.
– Jeszcze nie udało się go odnaleźć – wyjaśnił Paweł.
– Uda się – powiedział starzec.
Na twarzy Koniecpolskiego odbiło się zdumienie. Pewność w głosie jego szefa była niezachwiana. On nie wyrażał pobożnych życzeń. On wiedział.
– Mogę zadać pytanie? – zagadnął nieśmiało Paweł.
Mitrofanow kiwnął głową w przyzwoleniu.
– Zastanawiałem się nad tym, czym właściwie się zajmujemy i doszedłem do pewnych wniosków…
– A to mów, komputerowcze.
– Chce pan odtworzyć wystrój tego pokoju taki, jakim był w chwili, gdy robiono te zdjęcia?
– Tak. – Przymknął oczy. – Dokładnie o to mi chodzi.
– A w jakim celu? Płaci pan fortunę za każdy kawałek tego pokoju, wszyscy antykwariusze przeklinają nas na czym świat stoi. Przecież nie da się zebrać każdego atomu tego pomieszczenia i wcisnąć go na brakujące miejsce. To, co było, już nie wróci… W międzyczasie zdarzyły się dwie wojny światowe. Wiele przedmiotów uległo zniszczeniu, rozproszyło się po świecie. Nie mamy nawet pewności, że te, które gromadzimy, są właściwe. Może tylko identyczne…