Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Monsieur Baillard przejął jej obowiązki, zapraszając policjantów, by usiedli. Ją samą podprowadził do chaise longue. Poddała mu się bez słowa. Stanął tuż obok.

Thouron wyjaśnił przebieg zdarzeń z dwudziestego września, odkrycie ciała i postępy w śledztwie, które zawiodły policję do Carcassonne, a następnie do Rennes-les-Bains.

Leonie słyszała słowa, jakby docierały do niej z bardzo daleka. Jednym uchem wlatywały, drugim wylatywały. I choć inspektor mówił ojej matce, a przecież matkę kochała, strata Anatola otoczyła serce dziewczyny kamiennym murem, tak wysokim, że nie miały do niego dostępu inne emocje. Przyjdzie czas na płacz po matce. I po uprzejmym, miłym doktorze Teraz jednak liczył się tylko Anatol. I obietnica, którą mu złożyła. Że będzie chroniła jego żonę i dziecko.

– A zatem – ciągnął Thouron – dozorca przyznał, że zapłacono mu za przekazywanie korespondencji. Pokojówka od Debussych potwierdziła, iż ona również widziała jakiegoś mężczyznę, kręcącego się po rue de Berlin w dniach poprzedzających… zdarzenie i po nim także. – Przerwał. – W zasadzie – podjął – gdyby nie list, który brat panienki napisał do państwa matki, nie wiem, czy nawet dzisiaj byśmy tutaj dotarli.

Inspektorze – odezwał się Baillard – czy zidentyfikował pan tego człowieka?

Znamy jego wygląd, nie znamy tożsamości. To osoba charakterystyczna. Ma czerwoną twarz i łysą czaszkę, poznaczoną bliznami.

Leonie drgnęła. Trzy pary oczu spojrzały na nią z uwagą.

– Czy panienka zna tego człowieka? – zapytał Thouron.

To on strzelił Gabignaudowi w głowę. Odłamki kości i krew splamiły las. Zaczerpnęła powietrza.

– Jest służącym Victora Constanta – powiedziała. Thouron znów porozumiał się z Bouchou spojrzeniem.

– Hrabia de Tourmaline?

Przepraszam?

– Constant i Tourmaline to ten sam człowiek. Używa jednego lub dru

giego nazwiska, zależnie od towarzystwa i okoliczności.

– Dał mi wizytówkę – powiedziała głucho. – Victor Constant.

Baillard uspokajająco ścisnął ją za ramię.

– Czy hrabia de Tourmaline jest podejrzanym w paryskiej sprawie, in

spektorze? – zapytał.

Policjant zawahał się, po czym najwyraźniej uznawszy, że nie ma powodu zatajać faktów, skinął głową.

– Odkryliśmy, że wyjechał na południe, kilka dni po panu Vernierze.

Dziewczyna nie słuchała. Myślała o tym, jak jej serce drżało, gdy Victor Constant ujął ją za rękę. Jak ukrywała przed Anatolem jego wizytówkę. Jak w wyobraźni pozwalała mu towarzyszyć sobie za dnia. a w snach nocą.

To ona go tu sprowadziła. Przez nią Anatol stracił życie.

– Leonie – odezwał się Baillard miękko. – Czy to przed Constantem uciekała madama Vernier? To z nim senher Anatol pojedynkował się dzisiaj?

– Tak – rzekła z trudem.

Baillard podszedł do okrągłego stolika z alkoholami i nalał szklaneczkę brandy. Wetknął ją dziewczynie w rękę.

– Sądząc z reakcji panów – powiedział – człowiek ten jest panom znany.

– Tak – potwierdził Thouron. – Jego nazwisko kilkakrotnie wypływało w śledztwie, jednak nigdy nie mieliśmy dowodów pozwalających go powiązać ze zbrodnią. Wszystko wskazuje na to, że od dłuższego czasu mścił się na panu Vernierze. Dopiero w ostatnich tygodniach stał się nieostrożny.

– Albo arogancki – wtrącił Bouchou. – W jednym z domów… z klubów dla panów w quartier Barbes w Carcassonne mieliśmy zdarzenie… Jedna z dziewcząt została oszpecona.

– Podejrzewamy, że zachowanie tego człowieka jest, przynajmniej częściowo, wynikiem szybkich postępów jego… choroby, która zaczęła wywierać wpływ na umysł. – Thouron bezdźwięcznie wymówił słowo, którego miała nie słyszeć Leonie. – Syfilis.

Baillard usiadł obok dziewczyny.

– Opowiedz inspektorowi o wszystkim – poprosił, ujmując ją za rękę.

Leonie podniosła szklankę do ust i pociągnęła jeszcze jeden łyk. Alko

hol palił w gardle, lecz jednocześnie zabijał kwaśny smak w ustach.

Jaki jest sens teraz cokolwiek ukrywać?

– Zaczęła mówić. Nie pominęła niczego. Opowiedziała ze wszystkimi szczegółami o tym, co się działo. Od pogrzebu na Montmartrze, poprzez napaść w Passage des Panoramas, cudowny moment, gdy razem z ukochanym Anatolem wysiedli z courrier publique na Place du Perou, aż po krwawe wydarzenia w lesie Domaine de la Cade.

Marzec, wrzesień, październik.

***

Na piętrze Izolda walczyła z zapaleniem mózgu.

W jej umyśle kłębiły się pomieszane obrazy i myśli. Oczy miała na wpół otwarte. W jednej, najszczęśliwszej pod słońcem chwili, zdało jej się. że leży w objęciach Anatola, że migotliwy blask świecy odbija się w jego piwnych oczach. Wizja szybko zbladła. Skóra na twarzy ukochanego zaczęła się kurczyć, odsłaniając czaszkę, obnażone zęby, puste oczodoły.

I szept, głos, krzyk, pełne wściekłości słowa Constanta.

Rzucała się na poduszce, chcąc uciszyć nienawistne echo, lecz kakofonia brzmiała coraz głośniej. Co jest głosem, co tylko jego śladem?

Śnił jej się syn płaczący za ojcem, którego nie dane mu było poznać, oddzielony od Anatola taflą nieprzejrzystego szkła. Wołała ich obu, ale z jej ust nie dobywał się żaden dźwięk, nikt jej nie słyszał. Wreszcie dosięgła szyby, rozbiła ją na setki tysięcy kawałków, lecz za nią znalazła tylko zimny marmur. Martwe pomniki.

Wspomnienia, sny, przeczucia. Oszalały umysł.

***

Kilka minut przed północą, przed godziną duchów, zerwał się wiatr. Zagrzechotał okiennicami.

Niespokojna noc. Lepiej nie wychodzić.

90
{"b":"98562","o":1}