Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tu jest napisane – odezwał się Hal – że w pogodny letni dzień można stąd zobaczyć dwadzieścia dwie miejscowości. – Zeskoczył z murku, wskazał żwirową alejkę. – O ile dobrze pamiętam, do kościoła i muzeum – tędy

– A to co takiego? – spytała Meredith, wskazując przysadzistą wieżę z blankami.

– Tour Magdala. Pod koniec prac renowacyjnych, w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym ósmym i dziewiątym, Sauniere zbudował belweder, i kamienną aleję od południowej strony ogrodów. Widok jest rzeczywiście niesamowity. A w wieży miała być biblioteka.

– Teraz już jej tam raczej nie ma?

– Nie przypuszczam, żeby się ostał jakiś oryginał. Pewnie zrobili to. co mój ojciec w Domaine de la Cade, zostawili w gablotach trochę starych książek, ot, dla nastroju. Pamiętam, stryj któregoś razu dzwonił do nas. zadowolony z siebie jak nie wiem co, bo na vide grenier w Quillan udało mu się kupić całą stertę starych książek.

– Co to jest vide- grenier?

Ruszyli wolno alejką.

– Odpowiednik waszej wyprzedaży garażowej, tylko tutaj graty ściąga się ze strychu.

– Jasne. – Jak świat światem, ludzie wszędzie pozbywają się niepotrzebnych rzeczy. – Mówisz, że dzwonił do was z taką sprawą… To znaczy, że twój ojciec zajmował się codziennymi sprawami Domaine de la Cade?

Hal znowu spochmurniał.

– Tata zapewniał dopływ gotówki. Od czasu do czasu tu przyjeżdżał. Cały plan, pomysł od podstaw, był stryja. On znalazł to miejsce, przekonał tatę do wyłożenia kasy, pilnował remontu, o wszystkim decydował. – Zamilkł. – To znaczy, do zeszłego roku. Wtedy tata przeszedł na emeryturę i całkiem się zmienił. Bogiem a prawdą, na lepsze. Jakiś taki się zrobił… spokojniejszy. Zaczął się wreszcie cieszyć życiem. Przyjechał tu parę razy w styczniu, potem w lutym, a w maju przeprowadził się na stale.

– Co na to stryj?

Hal wepchnął ręce w kieszenie, wbił wzrok w ziemię.

– Bo ja wiem…

– Twój tata od dawna planował emeryturę we Francji?

– Naprawdę nie mam pojęcia.

Meredith usłyszała w jego głosie gorycz i zalało ją współczucie.

– Chcesz zrozumieć, co się z nim działo przez tych kilka miesięcy – po

wiedziała miękko, rozumiejąc go aż nazbyt dobrze.

Hal podniósł głowę.

– Tak. Nie mogę twierdzić, żebyśmy byli zżyci. Moja mama umarła, kiedy miałem osiem lat. Poszedłem do szkoły z internatem. Nawet kiedy przyjeżdżałem do domu, na wakacje i święta, tata ciągle był zapracowany. Raczej trudno uznać, że byliśmy sobie bliscy. – Umilkł. Alekilka lat temu wiele się zmieniło. Dlatego czuję, że jestem mu coś winien.

Meredith nie musiała naciskać. Będzie chciał, sam powie więcej. A nie, to nie.

– Gdzie pracował? – spytała.

– W inwestycjach bankowych. Po studiach poszedłem do tej samej firmy. Właściwie bez namysłu.

– Rozumiem, ze odziedziczyłeś udziały ojca w Domaine de la Cade?- I między innymi dlatego rzucasz pracę w bankowości?

– Nie nazwałbym tego powodem, tylko pretekstem. – Pokiwał głową. -Stryj chce mnie spłacić. Nie powiedział tego wyraźnie, ale sprawa jest jasna. A ja ciągle mam wrażenie, że ojciec chętnie widziałby mnie tutaj.

– Rozmawiałeś z nim o tym?

– Nie. Pewnie obaj uważaliśmy, że mamy jeszcze dużo czasu na takie rozmowy. Rozumiesz.

Stanęli przed elegancką willą przy wąskiej uliczce. Po drugiej stronie znajdował się ogród z dużym kamiennym stawem i kawiarenką o zamkniętych drewnianych okiennicach.

– Pierwszy raz przyjechałem tutaj z tatą. Jakieś piętnaście lat temu, może szesnaście? Dużo wcześniej, niż stryj wymyślił tutejszą inwestycję.

Meredith uśmiechnęła się do siebie. Teraz rozumiała, dlaczego Hal tyle wiedział o Rennes-le-Chateau, a prawie nic o reszcie regionu. Czuł tutaj więź z ojcem.

Teraz to wszystko wygląda rewelacyjnie, ale wtedy wieś była okropnie zapuszczona. Kościół otwierali na kilka godzin dziennie, turystów pilnowała koszmarna gardienne, zawsze ubrana na czarno. Bałem się jej. -Uśmiechem odgonił wspomnienia. – A to jest słynna Villa Bethania. Sau-niere zbudował ją dla gości. Kiedy byłem tu z ojcem, wpuszczali zwiedzających. W jednym z pokojów człowiek znienacka natykał się na woskową figurę proboszcza.

– To musiało robić niezłe wrażenie.

– A ważne dokumenty historyczne leżały wtedy w otwartych gablotach, w wilgotnych, nieogrzewanych pomieszczeniach poniżej belwederu.

– Koszmar archiwisty – zaśmiała się Meredith.

– Teraz Rennes-le-Chateau jest wielką atrakcją turystyczną. W dwa tysiące czwartym, po wydaniu „Kodu Leonarda da Vinci", trzeba było zamknąć cmentarz, na którym jest pochowany Sauniere, bo zwiedzający by go zadeptali. Tylu ludzi zaczęło zjeżdżać do Rennes-le-Chateau.

– Z całego świata. Chodź, zobaczysz cmentarz przynajmniej przez ogro

dzenie.

W ciszy dotarli do solidnej metalowej bramy broniącej wejścia do nekropolii.

Meredith przekrzywiła głowę i przeczytała napis na porcelanowej tablicy, zawieszonej nad wejściem.

Memento homo quia pulvis es et in pulverem reverteris.

– I co to znaczy? spytał Hal.

– Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.

Nie czuła się tu dobrze. Powietrze zdawało się ciężkie, a na dodatek miała wrażenie, jakby ją ktoś obserwował, choć uliczka była pusta. Wyciągnęła z torebki notatnik, przepisała łacińską sentencję.

– Wszystko zapisujesz?

– Jasne. Skrzywienie zawodowe.

Uśmiechnęli się do siebie i ruszyli dalej. Całe szczęście. Stanie pod cmentarzem było denerwujące.

Minęli imponującą kalwarię z kamienia, po czym zawrócili w górę inną alejką, do figurki Notre Damę de Lourdes, tuż obok wejścia do kościoła.

Pod stopami posągu na postumencie widniały słowa PENITENCE. PENITENCE, a u podstawy zdobionego filaru napis: MISSION 1891.

Meredith patrzyła jak urzeczona. Znowu ta sama data.

– Podobno jest to właśnie ten filar wizygocki – poinformował Hal -w którym Sauniere miał znaleźć pergamin.

– Pusty w środku?

– Pewnie tak.

– I tak sobie tutaj stoi? – zdziwiła się Meredith. – Lokalne władze nie boją się poszukiwaczy skarbów?

Spojrzała w życzliwe oczy postaci na cokole. Na jej milczące usta. I gdy tak patrzyła, na kamiennej twarzy zaczęły się rysować podłużne ślady, najpierw ledwo widoczne, po chwili mocniejsze i wyraźniejsze. Głębokie bruzdy, jakby ktoś drapał ją dłutem. Niby ślady szponów.

Co jest, do cholery?

Nie wierząc własnym oczom, podeszła bliżej, wyciągnęła rękę i dotknęła kamienia.

– Meredith? – usłyszała głos Hala.

Powierzchnia znów była gładka.

Meredith szybko cofnęła rękę, jakby zimny kamień parzył. Nic. Odruchowo obejrzała dłoń, czy nie ma na niej jakichś znaków.

– Co się stało?

Nic szczególnego, po prostu zaczynam mieć zwidy.

– Nic się nie stało. Słońce się odbija.

Hal patrzył na nią wyraźnie zatroskany, a jej się to podobało.

– A tak przy okazji, co się stało z tymi pergaminami? – spytała.

– Podobno Sauniere zawiózł je do Paryża. Osobiście.

– Jak to? Bez sensu. Dlaczego akurat tam? Katolicki proboszcz powi

nien jechać prosto do Watykanu!

Hal zaśmiał się głośno.

– Od razu widać, że nie czytasz powieści!

– Chociaż, wcielając się w rolę adwokata diabla myślała na głos -mogę założyć, że bał się celowego zniszczenia dokumentów przez Kościół.

Hal pokiwał głową. Taka właśnie jest najbardziej rozpowszechniona teoria. Tata podkreślał, że gdyby rzeczywiście jakiś proboszcz w odległym zakątku Francji odkrył niesłychaną tajemnicę, taką właśnie jak dokumenty ślubu Chrystusa albo dowody istnienia jego potomków, sięgające pierwszego wieku naszej ery, Kościołowi łatwiej byłoby go uciszyć raz na zawsze, niż na przykład płacić za milczenie.

– Słusznie.

– Tylko że tata miał swoją własną teorię. Całkiem inną. Spojrzała na niego zaciekawiona.

– Jaką?

– Ano taką, że cała ta awantura z Rennes-le-Chateau była tylko przy

krywką dla odwrócenia uwagi od wydarzeń, które się w tym samym czasie

rozgrywały w Rennes-les-Bains.

– Oho!

– A konkretnie?

– Sauniere był przyjacielem rodziny właścicieli Domaine de la Cade. Akurat w tym samym czasie w tamtej okolicy doszło do kilku niewyjaśnionych zgonów. Oficjalnie mówiło się, że nieostrożni padali ofiarą wilka albo może jakiegoś górskiego kota. Miejscowi wiedzieli swoje: po okolicy grasuje diabeł.

Ślady szponów.

– W tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym siódmym część domu spłonęła.

Przyczyny nie wyjaśniono, ale niektórzy uważają, że ogień wzniecono celowo. Żeby uwolnić okolicę od tego właśnie diabła, który zamieszkał na terenie Domaine de la Cade. W całej sprawie jakąś ważną rolę odegrała też talia kart tarota – i proboszcz Sauniere.

– Tarot Bousqueta.

– W sumie wiem niewiele, ale tatę ta historia wciągnęła – podsumował Hal.

– Tak? – Bardzo się starała, żeby jej głos nie zadrżał.

– Pod koniec kwietnia, tuż przedtem, zanim postanowił się przenieść do Francji, mieszkałem w Londynie w jego mieszkaniu. Kiedyś niechcący usłyszałem fragment rozmowy. A właściwie kłótni. Niewiele usłyszałem i jeszcze mniej zrozumiałem, ale tata mówił, że wnętrze kościoła Sauniere’a jest kopią jakiegoś starego grobowca.

– Spytałeś go o to?

– Owszem, ale nie chciał ciągnąć tematu. Powiedział tylko, że dowiedział się o istnieniu jakiegoś wizygockiego mauzoleum na terenie posiadłości Domaine de la Cade, jakiegoś grobowca, który został zniszczony w tym samym czasie, kiedy podpalono dom. Prawie kamień na kamieniu nie został.

Przez chwilę kusiło ją, żeby mu wszystko wyznać. Opowiedzieć o wróżeniu w Paryżu, o koszmarnych snach zeszłej nocy, o kartach schowanych na dnie szafy. O prawdziwej przyczynie przyjazdu do Rennes-les-Bains. Coś ją jednak powstrzymało. Chyba to, że Hal miał dosyć własnych kłopotów. Mało tego, że stracił ojca. Musiało się stać coś dziwnego, skoro policja trzymała ciało przez miesiąc.

– Co właściwie przydarzyło się twojemu ojcu? – spytała odruchowo.

I natychmiast zrozumiała, że posunęła się za daleko.- Przepraszam cię. jakoś tak mi się wyrwało…

55
{"b":"98562","o":1}