Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tak sądzę.

– Od kogo?

– Żaden nie powie. Jeden z gendarmes podsłuchał rozmowę między dwoma sępami, z której wynikało, że w niedzielę, mniej więcej o siódmej wieczorem, przynajmniej dwie gazety otrzymały informacje, że nie zaszkodziłoby wysłać reportera na rue de Berlin.

– Podano dokładny adres? Numer mieszkania?

– W tej sprawie również nie mamy gdzie zasięgnąć języka, ale tak właśnie przypuszczam.

Prefekt zacisnął dłonie poznaczone niebieskimi żyłami na główce laski.

– Co mówi generał du Pont? Czy wypiera się bliższej znajomości z Marguerite Vernier?

– Nie, ale domaga się zapewnienia, że zachowamy dyskrecję w tej kwestii.

– I pan mu takie zapewnienie dał?

– Tak. Generał bardzo gwałtownie zaprzecza zarzutom o morderstwo. I wyjaśnia swoją obecność podobnie jak journalistes. Twierdzi, iż wychodząc na popołudniowy koncert, otrzymał zawiadomienie, że pani Vernier przekłada umówione spotkanie z godziny piątej na wieczór. Dziś rano mieli jechać na kilka tygodni na wieś, do Marne Vallee. Z tego też powodu nie było w domu służby. I mieszkanie zostało przygotowane na nieobecność mieszkańców.

– Czy du Pont nadal ma ten list?

Thouron westchnął ciężko.

– Zniszczył go przez wzgląd na reputację damy. Podarł i wyrzucił przed salą koncertową. – Oparł łokcie na biurku, przeczesał włosy palcami. – Posłałem tam człowieka, ale akurat posprzątano wyjątkowo solidnie.

– Są dowody na zbliżenie intymne tuż przed śmiercią? Inspektor pokiwał głową.

– I co nasz generał na to?

– Wstrząśnięty informacją, ale zachował spokój. To nie on. Tak twierdzi. Stale utrzymuje, że po przyjeździe znalazł ją martwą. A na ulicy juz się kłębił tłum reporterów.

– Czyli są świadkowie jego przyjazdu?

– Tak. Zjawił się o wpół do dziewiątej. Pytanie, czy był tam wcześniej. Możemy wierzyć, że nie, ale mamy na to tylko jego słowo.

Laboughe pokręcił głową.

– Generał du Pont- mruknął. – Ustosunkowany człowiek. Niezręczna

sytuacja. – Podniósł wzrok na Thourona. Jak się dostał do środka?

Ma klucz od zatrzasku.

– Kto jeszcze tam mieszka?

Inspektor sięgnął do jednej z chwiejnych stert dokumentów, o mało rie przewracając kałamarza. Po chwili znalazł żółtą kopertę, której szuk;ł. i wyjął z niej pojedynczą kartkę papieru.

– Poza służbą jest syn, Anatol Vernier, kawaler, lat dwadzieścia sześć. Jakiś czas temu dziennikarz i litterateur, teraz pisuje do kilku periodyków na temat rzadkich wydań książek, beaux livres. – Zajrzał do notatek. -I córka, Leonie, lat siedemnaście, panna.

– Poinformowaliście ich o śmierci matki?

– Niestety, nie możemy ich odnaleźć.

– A to dlaczego?

– Wydaje się, że pojechali na wieś. Moi ludzie wypytali sąsiadów, lecz niewiele się dowiedzieli. Rodzeństwo opuściło mieszkanie w piątek rano.

Prefekt ściągnął brwi, aż się spotkały pośrodku czoła.

– Vernier… Coś mi mówi to nazwisko.

– Bardzo możliwe, proszę pana. Ojciec rodziny, Leo Vernier, był komunardem. Aresztowany i postawiony przed sądem, skazany na deportację. Umarł w drodze, na morzu.

– Nie, nie. – Laboughe pokręcił głową. – To za stara sprawa.

– W ciągu tego roku nazwisko Vernier często pojawiało się w gazetach, chodziło o syna. Zarzucano mu hazard, palenie opium, kontakty z kobietami lekkiego prowadzenia… jednak niczego nie udowodniono. Była to raczej sugestia niemoralnego prowadzenia się, niepotwierdzona.

– Ktoś go oczerniał.

– Należałoby tak przyjąć.

– Wszystkie doniesienia były, oczywiście, anonimowe?

Thouron pokiwał głową.

– Zwłaszcza „ La Croix " wziął pod lupę młodego Verniera. Opublikował na przykład notkę, której autor twierdził, że młody człowiek brał udział w pojedynku na Polach Marsowych. Co prawda, jedynie w roli sekundanta, ale jednak… Gazeta zawsze podaje nazwiska i daty, a Vernier nieodmiennie potrafił przedstawić wiarygodne alibi. Utrzymywał, że się nie orientuje, kto nastaje na jego dobre imię.

– Pan mu nie wierzy.

– Zwykle ofiara anonimowych ataków doskonale wie, kto się za nimi kryje. Vernier był także zamieszany w skandaliczną kradzież jakiegoś rzadkiego manuskryptu z Bibliotheque de l'Arsenal.

Laboughe plasnął dłonią w kolano.

– To jest to! Właśnie dlatego wydał mi się znajomy.

Ze względów zawodowych był częstym gościem w bibliotece i zyskał sobie zaufanie pracowników. W lutym za sprawą anonimowego donosu odkryto, że zniknął ze zbiorów bibliotecznych wyjątkowo cenny tekst okultystyczny. – Thouron raz jeszcze zajrzał w notatki. – Praca Roberta Fludda.

– Nigdy o nim nie słyszałem.

– Nic nie wiązało Verniera z tą sprawą, a dochodzenie odsłoniło nie całkiem właściwie zawarte umowy ubezpieczeniowe biblioteki, więc całość szybko wyciszono.

– Czy ten młody człowiek zajmuje się ezoteryką?

– Nic na to nie wskazuje, może poza jego kolekcją dzieł okultystycznych.

– Czy był przesłuchiwany w związku z kradzieżą?

– Jak najbardziej. I znów nic nie świadczyło, żeby popełnił przestępstwo. A przy tym, tak samo jak poprzednio, pytany, czy ktoś chciałby mu szkodzić, nikogo nie wskazał. Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy zamknąć sprawę.

Laboughe w milczeniu przetrawił informacje.

– A z czegóż on żyje? – zapytał w końcu.

– Ma nieregularne dochody. Ale mimo to całkiem pokaźne. Zarabia około dwunastu tysięcy franków rocznie, z różnych źródeł. – Thouron opuścił wzrok na papier. – Funkcja członka rady konsultacyjnej w periodyku zapewnia mu około sześciu tysięcy. Biura znajdują się przy rue Mon-torgueil. Dorabia pisaniem artykułów do innych czasopism specjalistycznych. I bez wątpienia wygrywa w karty oraz w ruletkę.

– Ma jakieś nadzieje na większą gotówkę? Na przykład spadek?

– Nie. Majątek jego ojca został skonfiskowany. Starszy Vernier był jedynakiem, rodzice dawno zmarli.

– A Marguerite Vernier?

– Badamy sprawę. Sąsiedzi zeznali, że nie miała bliskiej rodziny, ale to się jeszcze okaże.

– Czy du Pont brał udział w utrzymaniu domu przy rue de Berlin?

Thouron cmoknął powątpiewająco.

– Twierdzi, że nie, ale. moim zdaniem, w tej akurat sprawie nie jest

szczery. Wolałbym jednak nie spekulować.

Laboughe poprawił się na krześle, udręczony mebel jęknął skrzypliwie. Thouron czekał spokojnie, aż przełożony rozważy fakty.

Powiedziałeś, że Vernier jest kawalerem odezwał się wreszcie prefekt. – A czy ma kochankę?

– Był związany z pewną kobietą. Umarła w marcu. Została pochowa

na na Cimetiere de Montmartre. Z akt medycznych wynika, że jakieś dwa

tygodnie wcześniej przeszła operację w szpitalu Maison Dubois.

Laboughe skrzywił się ze wstrętem.

– Kobiece sprawy?

– Tak należy przypuszczać. Niestety, dokumenty zaginęły. Personel twierdzi, że zostały skradzione. Tak czy inaczej, klinika potwierdza, iż rachunki uregulował Vernier.

– W marcu, mówisz pan – zamyślił się Laboughe. – Więc raczej trudno się dopatrywać powiązań z morderstwem Marguerite Vernier.

– Rzeczywiście, proszę pana – przytaknął inspektor. – Ale wydaje nu się – dodał po chwili że jeśli Vernier faktycznie był ofiarą kampanii oszczerstw, to te dwa zdarzenia mogą się okazać ze sobą powiązane.

– Dajże pan spokój. Zniesławienie to jedno, ale morderstwo -zupełnie co innego.

– To prawda, panie prefekcie, i w zwykłych warunkach niczego bym się nie doszukiwał. Jest jednak pewna okoliczność, która każe się zastanowić, czy nie doszło do eskalacji złej woli.

Laboughe westchnął, uświadomiwszy obie, że inspektor nie skończył. Wyciągnął z kieszeni czarną fajkę Meerschaum, postukał nią o róg biurka, po czym zapalił zapałkę i pociągał z cybucha, póki tytoń się nie zajął. Ciasne pomieszczenie szybko wypełnił kwaśnawy dym.

– Oczywiście nie sposób mieć pewność, czy owa okoliczność ma jakikolwiek związek ze sprawą, ale wiemy, że Vernier padł ofiarą napadu w Passage des Panoramas. Zdarzyło się to we wczesnych godzinach rannych w miniony czwartek, siedemnastego września.

– Następnego dnia po rozruchach w Palais Garnier?

– Wie pan, gdzie jest to przejście?

– Tak, tak, to arkady ze sklepami i restauracjami. Rytownik Stern ma tam swoją siedzibę.

– Właśnie tak. Vernier zyskał wówczas rozcięcie nad okiem i parę solidnych siniaków. Nasi koledzy z deuxieme arrondissement zostali o tym powiadomieni anonimowo. Ponieważ w dwójce także wiedzą, że interesujemy się tym dżentelmenem, zawiadomili nas o incydencie. Przesłuchany na tę okoliczność nocny strażnik z Passage przyznał, że wiedział o napaści, a nawet był jej świadkiem, ale milczał, ponieważ Vernier zapłacił mu za dyskrecję.

– Drążył pan sprawę?

– Nie, panie prefekcie. Ponieważ Vernier, a więc ofiara napadu, nie zdecydował się donieść o incydencie, niewiele mogliśmy zrobić. Wspomniałem o tym jedynie ze względu na wskazówkę…

– Jaką?

– Eskalację wrogości – powtórzył Thouron cierpliwie.

– Ale w takim razie to nie Marguerite Vernier powinna leżeć martwa, tylko jej syn! Pańska koncepcja jest pozbawiona sensu. – Prefekt rozsiadł się wygodniej, pykając fajkę.

Thouron obserwował go w milczeniu.

– Czy pan wierzy – odezwał się Laboughe po chwili – że morderstwa dokonał du Pont?

– Nie wykluczam żadnej możliwości. Dopóki nie zbierzemy więcej informacji.

– Tak, tak, oczywiście. – Przełożony niecierpliwie machnął ręką. – Ale co panu instynkt podpowiada?

– Szczerze mówiąc, generał nie wydaje mi się winny. Choć pozornie jest doskonałym podejrzanym. Po pierwsze, był na miejscu. Po drugie, tylko jego słowo mamy na to, że odkrył Marguerite Vernier martwą. Po trzecie, w mieszkaniu znaleźliśmy dwa kieliszki szampana, ale także szklaneczkę po whisky, rozbitą w kominku. Z drugiej strony, zbyt wiele drobiazgów nie pasuje do tego wzoru. – Urwał na moment, szukając najwłaściwszych słów. – Weźmy choćby przeciek do prasy. Jeżeli rzeczywiście doszło do gwałtownej sprzeczki kochanków, kto zawiadomił gazety? Sam du Pont? Nie przypuszczam. Służba została odprawiona. Wobec tego zostaje nam tylko ktoś trzeci.

41
{"b":"98562","o":1}