– Nie kwestionuję kwalifikacji bojowych pańskich ludzi, pułkowniku. Ale spodziewałem się większego i lepiej wyposażonego oddziału.
– Niestety, ONZ niezbyt hojnie finansuje swoją grupę taktyczną; nie stać nas ani na tylu ludzi, ani na taki nowoczesny sprzęt, jakim dysponują służby specjalne niektórych krajów. Budżet ONZ jest ograniczony – i musimy mieścić się w tych granicach.
– Więc dlaczego zdecydowano się na grupę UNICRATT? – spytał Pitt, lekko zirytowany. – Dlaczego nie przysłano jakiegoś oddziału brytyjskich czy amerykańskich sił specjalnych, albo francuskiej Legii Cudzoziemskiej?
– Bo żaden rząd, łącznie z pańskim, nie chciał brudzić sobie rąk tą sprawą – wyjaśnił Levant z goryczą. Zdecydowała się na to tylko pani Kamil, Sekretarz Generalny ONZ.
Rzucone przypadkowo nazwisko wywołało w pamięci Pitta dawne wspomnienia. Dwa lata wcześniej, w akcji poszukiwania skarbów Biblioteki Aleksandryjskiej, spotkał Halę Kamil na pokładzie statku badawczego, zakotwiczonego w Cieśninie Magellana. Przez chwilę jego myśli błądziły gdzieś daleko. Widząc jednak zdziwioną minę Levanta i ironiczny uśmiech Giordina, który odgadł przyczynę jego zamyślenia, Pitt szybko wrócił do aktualnego tematu.
– Tu jest pewien istotny problem… – zaczął.
– O, jest ich sporo – przerwał Levant. – Ale ze wszystkimi można się chyba uporać.
– Z wyjątkiem tego jednego.
– Co ma pan na myśli?
– Nie wiemy, gdzie mieści się centrala łączności i nadzoru telewizyjnego kopalni.
Jeśli 0'Bannion zdąży zaalarmować Kazima.
– Zanim znajdziemy tę centralę, nie mamy szans wrócić cało do Algierii. Myśliwce Kazima dopadną nas albo na ziemi, albo w powietrzu.
– W takim przypadku na całą akcję w kopalni będziemy mieli tylko czterdzieści minut – stwierdził spokojnie Levant. – To jest wykonalne, pod warunkiem, że większość więźniów potrafi wyjść szybko na powierzchnię o własnych siłach. Jeśli trzeba będzie ich wynosić, pochłonie to wiele dodatkowego czasu.
W tym momencie w drzwiach pojawił się ponownie kapitan Pembroke-Smythe, niosąc dużą tacę z kawą i sandwiczami.
– Nasze menu nie jest wyszukane, ale na pewno pożywne – powiedział wesoło. – Macie wybór: sałatka z kurczaka albo tuńczyk.
Pitt spojrzał z przekąsem na pułkownika Levanta.
– Chyba rzeczywiście macie bardzo skromny budżet.
Kiedy Airbus połykał przestrzeń nad pustynią, Pitt i Giordino szkicowali z pamięci duże schematy chodników kopalni. Levant był pełen podziwu. Jak na krótki czas pobytu w podziemiach Tebezzy, zapamiętali zdumiewająco dużo. Potem, wraz z dwoma innymi oficerami, solennie przesłuchał pracowników NUMA, powtarzając niektóre pytania nawet po trzy, cztery razy, w nadziei, że przypomną sobie jeszcze jakieś istotne szczegóły. Szlak prowadzący do wąwozu, rozkład pomieszczeń, szybów i korytarzy kopalni, uzbrojenie strażników – wszystko to należało wbić sobie w pamięć.
Podstawowe dane wprowadzono do komputera; prymitywne szkice po przetworzeniu nabrały na ekranie pozorów trójwymiarowości. Nie zlekceważono żadnej informacji, uwzględniono prognozę pogody na kilka najbliższych godzin, obliczono czas niezbędny na przelot myśliwców Kazima z Gao, przygotowano rezerwowe plany odwrotu i trasę ucieczki, w razie gdyby Airbus został zniszczony na ziemi. Opracowano warianty postępowania na wszelkie dające się przewidzieć okoliczności.
Na godzinę przed lądowaniem Levant zebrał wszystkich swoich ludzi w głównej ładowni. Odprawę otworzył Pitt, mówiąc o strażnikach, ich uzbrojeniu i sprawności bojowej – obniżonej, być może, długim przebywaniem w kopalni, gdzie jedynym przeciwnikiem byli słabi, bezbronni więźniowie. Następnie Giordino zaprezentował powiększony plan kopalni, który uprzednio naszkicowali wraz z Pittem. Pembroke-Smythe podzielił komandosów na cztery drużyny i przekazał im wydrukowane przez komputer schematy korytarzy kopalnianych. Wreszcie głos zabrał Levant, by udzielić wszystkim szczegółowych instrukcji i wydać rozkazy.
– Niestety, nie mogliśmy tym razem przeprowadzić właściwego zwiadu – zaczął. – Nigdy jeszcze nie podejmowaliśmy tak trudnej misji, mając tak mało informacji. Schematyczne plany kopalni, które przed chwilą dostaliście, pokazują przypuszczalnie nie więcej niż dwadzieścia procent istniejących szybów, sztolni, chodników roboczych.Musimy szybko, zdecydowanie opanować biura i kwatery strażników.Dopiero potem zaczniemy szukać więźniów i wyprowadzać ich.Końcowa zbiórka w hali przed wejściem, dokładnie czterdzieści minut po rozpoczęciu akcji w kopalni. Są jakieś pytania?
Potężnie zbudowany mężczyzna podniósł rękę.
– Dlaczego tylko czterdzieści minut, panie pułkowniku? – spytał ze słowiańskim akcentem.
– Bo jeśli zostaniemy tam choć minutę dłużej, kapralu Wagliński, samoloty malijskie dopadną nas i zestrzelą, zanim znajdziemy się z powrotem w Algierii. Mam przy tym nadzieję, że większość więźniów zdoła dojść do naszych transporterów o własnych siłach. Jeśli wielu z nich trzeba będzie nieść przez niskie, wąskie tunele – spóźnienie jest nieuniknione.
– A co zrobicie, jeśli ktoś się zagubi w kopalni i nie znajdzie na czas drogi powrotnej? – padło kolejne pytanie.
– Będziemy musieli go zostawić – odparł Levant. – Są jeszcze pytania?
– Czy możemy zabrać tyle złota, ile znajdziemy? Rozległa się salwa śmiechu.
– Po zakończeniu akcji zrewiduję wszystkich starannie – oświadczył pogodnie Pembroke-Smythe. – Całe złoto, jakie znajdę, wyślę do mojej prywatnej skrytki w szwajcarskim banku.
– Kobiety też będzie pan rewidował? – odezwał się dźwięczny sopran.
– Zwłaszcza kobiety – odparł kapitan, uśmiechając się chytrze.
Levant, choć nadal śmiertelnie poważny, był zadowolony z tego momentu odprężenia.
– Dobrze – powiedział – podsumujmy to teraz. Pierwszą drużynę poprowadzę ja; naszym przewodnikiem będzie pan Pitt.Oczyścimy biura na górnym poziomie, potem zjedziemy na sam dół i zabierzemy więźniów z ich kwatery. Druga drużyna, pod dowództwem kapitana Smythe'a – z panem Giordino jako przewodnikiem – zjedzie na poziom kwater strażników i zneutralizuje ich. Porucznik Steinholm poprowadzi drużynę trzecią i zabezpieczy boczne chodniki na poziomie roboczym; chodzi o to, by uniknąć okrążenia. Drużyna czwarta, pod dowództwem porucznika Morrisona, zajmie się poziomami kruszenia i czyszczenia rudy. Pozostali, z wyjątkiem lekarzy, pilnują samolotu na lądowisku. Dalsze pytania proszę kierować do dowódców drużyn.Przerwał i rozejrzał się po twarzach ludzi, po czym ciągnął dalej.
– Bardzo żałuję, że nie mogliśmy przygotować się lepiej do tej operacji, ale myślę, że i tak mamy spore szansę. Jesteśmy dobrzy w tej robocie: w sześciu ostatnich akcjach nie straciliśmy ani jednego człowieka. Wiem, że jeśli zdarzy się coś, czego nie przewidzieliśmy, potraficie improwizować. Musimy tam po prostu wejść, uwolnić więźniów i uciec z nimi przed pościgiem malijskiego lotnictwa. Koniec odprawy. Życzę wszystkim szczęścia.
Levant odwrócił się na pięcie i spokojnym krokiem przeszedł do centrum dowodzenia.
Dane nawigacyjne z satelity płynęły do Airbusa nieprzerwanym strumieniem; komputer pokładowy przetwarzał je w instrukcje dla automatycznego pilota, kierując samolot bezbłędnie nad wielki płaskowyż Tebezzy. Kiedy maszyna pochyliła się na skrzydło i zaczęła krążyć, bezczynni dotąd piloci spojrzeli na monitor radaru. Lądowisko odcinało się od pustynnego otoczenia jedynie gładką, oczyszczoną z kamieni powierzchnią pasa startowego.Czterej spadochroniarze Levanta ustawili się w pełnym rynsztunku w głównej ładowni. Otworzyła się rampa wyładowcza. Po dwudziestu sekundach rozległ się brzęczyk; komandosi zbiegli po rampie i zniknęli w czarnej otchłani. Pilot zamknął rampę i systematycznie zmniejszając wysokość skierował samolot na drugi, duży krąg. Po dwunastu minutach Airbus ponownie zbliżył się do pustynnego lądowiska.Piloci obserwowali teren przez specjalne okulary, wrażliwe na promieniowanie podczerwone. Nie mając wyszkolenia pilotów helikopterów szturmowych, słabo rozpoznawali szczegóły krajobrazu w zielonym, rozmazanym obrazie. Natychmiast jednak dostrzegli latarnie emitujące podczerwień, rozstawione wzdłuż lądowiska przez spadochroniarzy. W regularnym, zgodnym rytmie błyskały przed dziobem Airbusa, nieco na prawo od kursu.
– Podwozie! – wydał rozkaz pilot.
Drugi pilot pociągnął dźwignię i zespoły podwozia wysunęły się spod skrzydeł z charakterystycznym tąpnięciem.
– Podwozie wysunięte i zablokowane – zameldował.
Parę sekund później koła dotknęły piasku i żwiru, wznosząc za rozpędzoną maszyną wielki tuman pyłu. Pilot przełączył silniki na wsteczny ciąg, ale nawet ta, zwykle tak hałaśliwa operacja, w tym samolocie okazała się zadziwiająco cicha. Stanowcze użycie hamulca zatrzymało Airbusa niespełna sto metrów przed końcem lądowiska.Smuga pyłu za samolotem nie opadła jeszcze, kiedy po otwartej ponownie rampie wyładowczej zjechały na pustynię pojazdy; ustawiły się w kolumnę z odkrytym samochodem rajdowym na czele. Po chwili z samolotu wysypali się ludzie; sprawnie i w milczeniu ładowali się do transporterów. Z mroku wyłonił się dowódca grupy spadochroniarzy; mieli pozostać przy Airbusie, by go chronić i przygotować do ponownego startu.
– Teren jest czysty, sir – zameldował. – Nie było wartowników ani zabezpieczeń elektronicznych.
– Są tu jakieś zabudowania? – spytał Levant.
– Tylko mały ceglany barak z narzędziami i paliwem do diesli i do odrzutowców. Mamy go zniszczyć?
– Zaczekajcie z tym do naszego powrotu.
Levant wypatrzył w mroku sylwetkę Pitta i przywołał go ruchem ręki.
– Pan Giordino wspomniał, że uczestniczył pan w wyścigach samochodów terenowych.
– Tak, pułkowniku, to prawda.
Levant wskazał miejsce kierowcy w pojeździe szturmowym.
– Pan zna już drogę do kopalni. Poprowadzi pan kolumnę.
– Odwrócił się do stojącego obok oficera.
– Kapitanie!
– Tak, sir?
– Ruszamy. Pojedzie pan ostatnim transportem. Proszę zwrócić uwagę na niebo. Nie chcę, żeby wypatrzył nas jakiś przypadkowy samolot.
– Będę uważał, sir – zapewnił go Pembroke-Smythe.