– Ty i ja w zatoce Monterey – powiedział cicho.
Stał, z czułością obserwując niepewną, niedowierzającą i nagle rozradowaną twarz Evy. W ułamku sekundy znalazł się obok niej i wziął ją w ramiona,
– Och, Dirk, Dirk! – szepnęła. – Już myślałam, że nie przyjedziesz. Myślałam, że to koniec.
Musiała przerwać, gdy mocno ją pocałował. Potem przez dłuższą chwilę patrzył w błękitne oczy, z których płynęły łzy radości.
– Powinienem był zadzwonić wcześniej – powiedział. – Ale żyłem przez ostatnie dwa tygodnie w takim młynie…
– Będzie ci to wybaczone – oświadczyła uroczyście. – Ale jak, u licha, mnie znalazłeś?
– Dzięki twojej matce. To urocza kobieta. Po prostu przysłała mnie tutaj. Wynająłem wózek i zacząłem jeździć po całym polu, pytając ludzi, czy nie widzieli jakiejś zagubionej, zapłakanej dziewczynki w gipsie.
– Ty draniu – powiedziała uszczęśliwiona i pocałowała go znowu.
Dźwignął ją z ławki i ostrożnie poniósł w kierunku wózka.
– Bardzo żałuję, ale nie mamy czasu na podziwianie widoków.- Musimy zaraz ruszać. O Boże! Ależ jesteś ciężka przez ten gips!
– Gdzie się tak spieszysz? – spytała zdziwiona.
– Musimy spakować twoje rzeczy i pędzić na lotnisko.
– Na lotnisko? Po co? Gdzie się wybierasz?
– Najpierw do Meksyku. Ściślej: do pewnej małej wioski rybackiej na zachodnim wybrzeżu.
– I chcesz mnie tam zabrać? – uśmiechnęła się przez łzy.
– Jacht, który wynająłem, jest na dwie osoby.
– A więc to będzie wycieczka morska?
– Możesz to tak nazwać. Pożeglujemy na koniec świata, w miejsce zwane Wyspą Clippertona. I poszukamy tam skarbów.
Nie skomentowała tego od razu. Ale kiedy zbliżali się do domku klubowego, powiedziała:
– Jesteś chyba największym łgarzem i krętaczem, jakiego znam…
Przerwała, bo zatrzymali się przy dziwnym starym samochodzie, fantazyjnie pomalowanym na czerwono.
– A to co? – spytała ze zdumieniem.
– Samochód – wyjaśnił.
– To widzę. Ale co to za marka?
– Avions Voisin. Prezent od mojego starego kumpla, generała Zateba Kazima.
– Przywiozłeś to z Mali statkiem?
– Nie. Transportowcem Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych – odparł od niechcenia. – Poprosiłem prezydenta i nie odmówił.
– W końcu ma wobec mnie pewien dług wdzięczności.
– Ale po co go tu przywiozłeś, skoro masz zamiar lecieć dalej samolotem?
– Chcę z nim wystartować w konkursie Pebble Beach w sierpniu.- A tymczasem twoja matka zgodziła się przetrzymać go w swoim garażu.
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Jesteś niepoprawny – rzekła.
Pitt delikatnie ujął jej twarz w dłonie.
– I właśnie za to mnie lubisz.
***