Литмир - Электронная Библиотека
A
A

CZĘŚĆ V. CSS Texas

10 czerwca 1996, Waszyngton, Dystrykt Columbia

60

Od oblężenia Fortu Foureau minęły dwa tygodnie. W sali konferencyjnej NUMA w Waszyngtonie, naprzeciw wielkiego ekranu telewizyjnego wmontowanego w ścianę, siedzieli przy długim stole admirał Sandecker, doktor Chapman i Hiram Yaeger.

Admirał niecierpliwie spoglądał na martwy wciąż ekran,

– Kiedy wreszcie zaczną?

Siedzący najbliżej ekranu i zainstalowanej pod nim kamery Yaeger podniósł słuchawkę telefonu i słuchał w milczeniu.

– Już za chwilę; czekamy na połączenie satelitarne z Mali – powiedział, odkładając słuchawkę.

Zanim skończył mówić, ekran zamigotał. Pojawił się obraz. Pitt i Giordino siedzieli obok siebie za biurkiem, zarzuconym teczkami i dokumentami.

– Cześć, chłopaki – powiedział Yaeger.

– Cześć, Hiram – odparł Pitt. – Miło was znowu widzieć.

– Dzień dobry, Dick – odezwał się Sandecker. – Jak tam twoje rany?

– Dzień dobry, admirale, a raczej dobry wieczór, bo tu już się zmierzcha. A co do moich ran, dziękuję, goją się dobrze.

Pitt i Giordino wymienili jeszcze krótkie pozdrowienia z pozostałymi uczestnikami telekonferencji, po czym Sandecker przystąpił do rzeczy.

– Mamy tu bardzo dobre wiadomości – oznajmił entuzjastycznie. – Godzinę temu dostaliśmy komputerową analizę najnowszych danych satelitarnych z południowego Alantyku. Wynika z niej, że tempo wzrostu czerwonego zakwitu wyraźnie spadło. Yaeger ocenia, że już za tydzień ekspansja może całkiem ustać.

– W samą porę – zauważył Gunn. – Już teraz obserwujemy pięcioprocentowy spadek światowych zasobów tlenu. Wkrótce wszyscy zaczęliby odczuwać efekty. A my najwcześniej.

– Dlaczego my? – spytał Giordino.

– Bo już tylko dwudziestu czterech godzin brakowało do wprowadzenia w życie we wszystkich krajach, uczestniczących w naszym programie, zakazu używania silników spalinowych – wyjaśnił Yaeger.

– – Stanęłyby wszystkie samochody, samoloty pozostałyby na ziemi, musielibyśmy zatrzymać wiele fabryk.

– Na szczęście udało się tego uniknąć – powiedział Gunn. – Głównie dzięki temu, że zlikwidowaliście źródło skażenia.

– Nie sądziłem, że rezultaty ujawnią się tak szybko – powiedział Pitt. – Jakie są wyniki ostatnich badań wody z Nigru?

– Stężenie toksyny spadło o trzydzieści procent. Zaczęło spadać już w parę dni po odcięciu źródła. Okazuje się, że tempo przepływu wód gruntowych pod Saharą jest znacznie większe, niż wynikało z mojej początkowej oceny.

– Ale nie można jeszcze mówić o powrocie do normy?

– Nie, to na pewno nie. Oceniamy z doktorem Chapmanem, że jeszcze przez sześć miesięcy resztki tego świństwa będą docierać do Atlantyku.

– A więc stymulacja czerwonego zakwitu będzie trwała nadal?

– Tak – odezwał się Chapman – ale mogę chyba bez ryzyka pomyłki powiedzieć, że dalsza ekspansja już nam nie grozi. Chemicy z NUMA odkryli, że proces rozmnażania tych glonów można zakłócić, a nawet powstrzymać, minimalną domieszką miedzi. Wystarczy jedna cząstka miedzi na milion cząstek wody. Zaczęło się już masowe rozpylanie sproszkowanej miedzi nad akwenami zaatakowanymi przez czerwony zakwit. I to działa!

– Ale do końca batalii jeszcze daleko – ostudził jego entuzjazm Sandecker. – Już dzisiaj Stany Zjednoczone zużywają prawie dwa razy tyle tlenu, ile powstaje na naszym terytorium; karmimy się tlenem wytwarzanym przez plankton północnego Pacyfiku. Jeśli rozwój motoryzacji i ruchu lotniczego będzie na całym świecie następował w takim tempie jak u nas, jeśli nie przerwie się dewastacji lasów i tropikalnych dżungli – to nawet bez katastrof chemicznych, takich jak ta, za dwadzieścia lat zabraknie na Ziemi tlenu.

– Co nie znaczy – ciągnął myśl admirała Chapman – że można lekceważyć problem chemicznego zatruwania oceanów. Myślę nawet, że malijska katastrofa wyjdzie nam wszystkim na dobre. Najedliśmy się strachu, ale może dzięki temu uświadomiliśmy sobie, jak realne jest widmo zagłady ekologicznej.

– Jak wygląda obecnie sytuacja w Fort Foureau? – wrócił do konkretów Sandecker.

– Powiedziałbym, że bardzo dobrze – odparł Giordino. – Po całkowitym wstrzymaniu transportów kolejowych palimy dzień i noc odpady z podziemnych składów. Jeszcze trzydzieści sześć godzin i wszystkie odpady biologiczne i chemiczne, jakie zmagazynował Massarde, będą zniszczone.

– A co z nuklearnymi? – zaniepokoił się Chapman.

– Jest na to sposób. Francuscy inżynierowie, których uwolniliśmy z Tebezzy, twierdzili, że można w tym miejscu bezpiecznie magazynować te odpady; pod warunkiem, że zrobi się to dużo głębiej, daleko od wód gruntowych. Zaproponowałem im, aby po paru dniach odpoczynku wrócili tutaj i zbadali możliwość realizacji tego pomysłu.

– Wyobraźcie sobie, że mimo fatalnych doświadczeń wrócili prawie wszyscy, zatrudnili malijskich robotników i zabrali się do drążenia głębokich sztolni. Chcą zrobić nowy skład odpadów nuklearnych na głębokości półtora kilometra.

– Czy to wystarczy? Te odpady są cholernie aktywne i trwałe.

Pitt uśmiechnął się.

– Okazuje się, że Massarde mimowolnie trafił na idealne miejsce na takie składowisko. Struktura geologiczna pod tą częścią Sahary jest wyjątkowo wręcz stabilna: grube warstwy skał, nieruchome już od setek milionów lat. Półtora kilometra to jeszcze ciągle daleko do dolnej granicy litosfery, a jednocześnie grubo poniżej istniejących wód gruntowych. Nie ma najmniejszego ryzyka przenoszenia skażeń.

– Oczywiście na wszelki wypadek wszystko to będzie solidnie opakowane, zgodnie z bardzo surowymi standardami francuskimi.

– To znaczy? – spytał Sandecker.

– To znaczy, że każdy radioaktywny śmieć jest najpierw zalewany betonem w beczce z nierdzewnej stali; potem tę beczkę topi się w żeliwnym kontenerze wypełnionym asfaltem; kontener oblepia się jeszcze cementem, i dopiero taka wielowarstwowa piguła trafia do podziemnego składu.

Chapman uśmiechnął się szeroko.

– Gratuluję, Dirk. Wygląda na to, że stworzyłeś pierwsze w w świecie naprawdę bezpieczne składowisko odpadów.

– Mam tu jeszcze dla was parę ciekawostek – włączył się Sandecker. – Rządy USA i Mongolii wstrzymały budowę zakładów utylizacyjnych Massarde'a na pustyniach Mojave i Gobi. W obu przypadkach inspektorzy międzynarodowi stwierdzili, że zakłady nie spełniają norm bezpieczeństwa ekologicznego.

– Zamknięto też zakład Massarde'a w Australii – dodał Chapman.

Pitt rozluźnił się i westchnął głęboko.

– A więc Skorpion wypada z biznesu. I bardzo dobrze!

– Skoro już o nim mowa – spytał Giordino – nie wiecie czasem, co się z nim dzieje?

– Owszem, wiemy – odparł Sandecker. – Pochowano go wczoraj w Trypolisie. Tamtejszy agent CIA zameldował, że Massarde, zanim umarł w szpitalu, wpadł w szał i próbował zjeść jednego z lekarzy.

– Wspaniały koniec – mruknął Giordino ze złośliwą satysfakcją.

– Aha – przypomniał sobie Sandecker. – Prezydent przesyła warn gorące pozdrowienia. Powiedział mi, że ogłosi list pochwalny, sławiący wasze zasługi.

Pitt i Giordino spojrzeli po sobie i niemal równocześnie wzruszyli ramionami. Sandecker wolał udać, że nie dostrzegł tych objawów nieposzanowania najwyższej władzy.

– Może was zaciekawi – mówił dalej – że nasz Departament Stanu po raz pierwszy od dwudziestu lat nawiązał bliższą współpracę z Mali. Ściślej: z nowym parlamentem malijskim. To także wasza zasługa. Malijczyków zachęcił zwłaszcza fakt, że cały zysk z Fort Foureau pójdzie na ich program socjalny.

– A nie szykuje się tam jakiś wojskowy zamach stanu? – spytał podejrzliwie Gunn.

– Po śmierci Kazima okazało się, że malijskie wojsko wcale nie ma zapędów władczych. Wszyscy oficerowie, co do jednego, zgłosili się pokornie do nowych władz i przysięgli pełną lojalność.

– Stęskniliśmy się już tutaj za waszymi paskudnymi mordami – powiedział z uśmiechem Sandecker. – Rozumiem, że wasze zadanie w Afryce jest już prawie skończone. Kiedy można się was spodziewać w Waszyngtonie?

– Co do mnie, to chciałbym wrócić jak najszybciej – rzekł Giordino. – Nawet cały stołeczny smród wydaje mi się rajem po tym, co przeżyłem tutaj.

Pitt potraktował pytanie Sandeckera poważniej.

– Przydałby się najpierw jakiś tydzień wakacji. A na razie i tak muszę jeszcze trochę zostać w Afryce. Chciałbym coś wysłać statkiem do Stanów, a potem poświęcić parę dni na pewien problem historyczny.

– Texas? – rzucił hasło Sandecker.

– Jak pan na to wpadł? – Pitt był zaskoczony.

– Julien Perlmutter szepnął mi słówko.

– Skoro już pan wie, admirale, to czy mógłbym prosić o przysługę?

Sandecker rozłożył ręce w życzliwym geście.

– Trochę urlopu mogę ci dać na pewno.

– Chodzi o coś więcej. Czy może pan zorganizować przyjazd Juliena do Mali, jak najszybciej?

– Juliena, na Saharę?! – głos Sandeckera zabrzmiał sceptycznie. – Przecież on waży sto osiemdziesiąt kilogramów; jak władujesz go na wielbłąda?

– A już na pewno nie nakłonisz go do spacerów w tym piekielnym upale – dodał Gunn.

– Myślę – powiedział Pitt, patrząc na nich z ekranu rozbawionym wzrokiem – że mam tu coś, co skłoni Juliena do przejścia dwudziestu kroków po pustyni: butelkę zimnego Chardonnay…

– Żebym nie zapomniał – przerwał Sandecker. – Australijczycy szaleją ze szczęścia, odkąd znaleźliśmy Kitty Mannock. Jeśli wierzyć gazetom z Sydney, obaj staliście się tam bohaterami narodowymi.

– A co zamierzają zrobić z tym odkryciem?

– Pewien bogaty hodowca z jej rodzinnych stron chce sfinansować rekonstrukcję samolotu, umieszczą go w muzeum. Jutro ma przyjechać do Afryki specjalna ekipa, żeby zabrać to, co jeszcze z niego zostało.

– A Kitty?

– Oczywiście też wróci do Australii. Wygląda na to, że dzień jej powrotu będzie dla Australijczyków wielkim świętem. Zresztą nie tylko dla nich. Ambasador Australii mówił mi ostatnio, że ludzie z wielu krajów przysyłają pieniądze na pomnik Kitty Mannock.

– Myślę, że Stany też powinny coś przysłać, zwłaszcza południowe.

97
{"b":"97609","o":1}