Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Odnalazłeś mój helikopter? – spytał Massarde wprost.

– Jeszcze nie.

– Jak może helikopter zginąć na pustyni? Przecież miał paliwo tylko na pół godziny lotu.

– Ci dwaj Amerykanie, którym pozwoliłeś uciec…

– Mój jacht nie jest przeznaczony do tego, żeby trzymać w nim więźniów – przerwał Massarde. – Trzeba ich było od razu zabrać.

– Zgoda, popełniłem błąd. Otóż ci dwaj agenci NUMA dolecieli twoim helikopterem do Bourem. Tam, jak sądzę, utopili go w rzece, doszli pieszo do miasta i ukradli mój samochód!

– Tego starego Voisina?

– Tak – odparł Kazim przez zaciśnięte zęby. – Te amerykańskie skurwiele zabrały mi mój unikalny, bezcenny samochód.

– I nie znalazłeś ich jeszcze?

– Nie.

Dopiero teraz Massarde usiadł. Poczuł coś na kształt zadowolenia. Nie tylko on poniósł straty.

– A co z tym helikopterem ONZ, który miał ich zabrać spod Gao?

– Niestety, daliśmy się nabrać. Moi żołnierze czekali w tym miejscu na próżno. Radary też nic nie zaobserwowały. Zamiast tego na lotnisku w Gao wylądował samolot ONZ, oznaczony jako zwykły samolot pasażerski.

– Bez twojej wiedzy i zgody?

– Nikt nie podejrzewał zagrożenia – odparł Kazim. – Mniej więcej godzinę przed świtem urzędnik Air Afrique w Gao zameldował, że jeden z ich samolotów chce lądować, ponieważ grupa turystów ma ochotę zwiedzić miasto i przejechać się po rzece.

– I ten urzędnik uwierzył w to?

– Dlaczego miał nie uwierzyć? Dosyć często przedstawiciele Air Afrique proszą o taką zgodę w siedzibie ich linii w Algierze, i zawsze ją dostają.

– I co się potem stało?

– Według relacji kontrolerów lotniska i obsługi naziemnej samolot oznaczony jako Air Afrique podał właściwe dane identyfikacyjne. Ale kiedy już wylądował, wyjechał z niego samochód szturmowy. Zastrzelili wartowników, a potem zniszczyli osiem moich najnowocześniejszych myśliwców.

– A więc to właśnie słyszeliśmy z jachtu – rzekł Massarde. – Gdy zobaczyłem dym nad lotniskim, myślałem, że to katastrofa.

– To jeszcze nie wszystko… – westchnął Kazim.

– Czy zidentyfikowano zamachowców?

– Mieli jakieś nietypowe mundury bez żadnych oznaczeń.

– Ilu straciłeś ludzi?

– Tylko dwu strażników. Większość pracowników lotniska i piloci byli na szczęście w tym czasie na uroczystości religijnej.

Massarde spoważniał.

– Tu nie chodzi o żadne badanie skażeń. To mi wygląda na zamach stanu. Opozycja jest silniejsza, niż ci się zdaje.

– Opozycja? To tylko paru dysydentów z plemienia Tuaregów, z szablami i na wielbłądach. A tu był wyćwiczony oddział z nowoczesnym sprzętem bojowym!

– Opozycja mogła wynająć zawodowców.

– Za co? – spytał drwiąco Kazim. – To rzeczywiście byli zawodowcy; działali według planu. Po zabraniu tego amerykańskiego agenta zniszczyli myśliwce, żeby uniemożliwić pościg.

– Nie chcę więcej słyszeć o tych bzdurach – Massarde przybrał nagle ostry ton.

– Ludzie z obsługi lotniska twierdzą, ze szef oddziału wołał człowieka o nazwisku Gunn. Ten Gunn rzeczywiście wylazł nagle z jakiejś dziury na lotnisku. Zabrali go i polecieli prosto w kierunku północno-zachodnim, w stronę Algierii.

– To wszystko brzmi jak historyjka z kiepskiego filmu.

– To nie są żarty, Yves. – Głos Kazima był uprzejmy, lecz zdecydowany – Wygląda na to, że chodzi o coś znacznie poważniejszego, niż szukanie nafty. Mam wrażenie, że nasze wspólne interesy są zagrożone przez jakieś zewnętrzne siły.

Massarde zamyślił się nad hipotezą Kazima. Ich minimalne wzajemne zaufanie opierało się na szacunku dla sprytu i siły partnera. Massarde znał dobrze Kazima. Wiedział, że w razie konfliktu będzie to walka na śmierć i życie. Przez chwilę przyglądali się sobie. Massarde patrzył w oczy szakala, Kazim – w oczy lisa.

– Jakie masz powody, by tak sądzić?

– Wiemy już, że w łodzi, która wyleciała w powietrze, było trzech ludzi. Podejrzewam, że eksplozja miała zmylić nasz trop. Dwóch z nich dostało się na twój jacht, a trzeci, facet o nazwisku Gunn, dopłynął do brzegu i dostał się na lotnisko.

– Czy możliwe, żeby udało im się wszystko tak dobrze zgrać w czasie?

– Oczywiście, bo to są zawodowcy – powtórzył Kazim. – Zawiadomili komandosów o czasie i miejscu, z którego można zabrać Gunna. Zrobił to ten szpicel, który przedstawiał się jako Dirk Pitt.

– Skąd wiesz?

Kazim wzruszył ramionami.

– Łatwo się domyślić – spojrzał na Massarde'a. – Zapomniałeś już, że skorzystał z twojej radiostacji? Mógł się wtedy porozumieć ze swoim szefem, Sandeckerem. Właśnie po to on i Giordino weszli na twój jacht.

– Nie rozumiem jednak, dlaczego nie próbowali uciec z Gunnem.

– Po prostu dlatego, że ich złapałeś, zanim zdążyli z powrotem wskoczyć do rzeki i uciec na lotnisko.

– Po prostu? To dlaczego nie uciekli z kraju potem, jak już mieli helikopter? Do granicy Nigru jest stąd tylko sto pięćdziesiąt kilometrów. Mogli tam dotrzeć z tym paliwem, które mieli. Ucieczka w głąb kontynentu nie miała żadnego sensu, kradzież starego auta również. W tamtych okolicach nie ma mostów na rzece, nie mogą więc uciec przez południową granicę. Dokąd, u licha, oni jadą?

Stalowe oczy Kazima utkwione były w twarzy Massarde'a.

– Może tam, gdzie nikt się ich nie spodziewa.

– Na północ, na pustynię? – Massarde uniósł brwi.

– A gdzie by indziej?

– Bzdura.

– Jeśli masz lepszą teorię, chętnie posłucham.

Massarde potrząsnął sceptycznie głową.

– Po co mieliby kraść sześćdziesięcioletni samochód i jechać nim przez najbardziej bezludne miejsca na świecie? To czyste samobójstwo.

– Dotychczas wszystkie ich działania jakoś dawały się wytłumaczyć – zauważył Kazim. – To jakaś dziwna misja. Właściwie nie wiadomo, co się za tym kryje.

– Tajemnice wojskowe? Kazim zaprzeczył ruchem głowy.

– Wszystkie informacje o moich sprawach wojskowych są z pewnością w kartotekach CIA, KGB i MI6. Mali nie ma żadnych sekretnych planów wojskowych, które interesowałyby obce państwa; nawet naszych sąsiadów.

– Zapomniałeś o dwóch sprawach.

Kazim spojrzał zdziwiony.

– O czym?

– Fort Foureau i Tebezza.

Tak, pomyślał Kazim, to możliwe. Dla tych międzynarodowych rabusiów kopalnia złota i dochodowy zakład utylizacyjny to rzeczywiście łakome kąski.

– No, dobrze – powiedział – ale jeśli o to im chodzi, po co kręcą się tutaj, kilkaset kilometrów na południe?

– Tego nie wiem – przyznał Massarde. – Mój agent w ONZ twierdzi, ze szukają tu źródeł chemicznego skażenia, które rzekomo wypływa z Nigru i powoduje gwałtowny rozrost czerwonych glonów u ujścia.

– To tylko zasłona dymna. Ukrywają właściwy cel swojej operacji.

– … którym może być albo spenetrowanie Fort Foureau, albo problem przestrzegania praw człowieka w Tebezzy – dokończył Massarde.

Kazim milczał, pełen wątpliwości.

– Przypuśćmy, że Gunn, w chwili gdy go ewakuowano – Massarde ciągnął dalej – miał przy sobie ważne informacje. Czy można sobie wyobrazić jakiś inny powód tak skomplikowanej operacji ratowniczej? A w tym samym czasie Pitt i Giordino zdążali już na północ, w stronę naszych zakładów.

– Dowiemy się wszystkiego, jak ich złapiemy – rzekł Kazim.

W jego głosie znowu zabrzmiał gniew.

– Wszystkie jednostki wojskowe i policyjne mają rozkaz zamknąć drogi wyjazdowe z kraju. Cały obszar pustynny będzie obserwowany z samolotu. Jestem przygotowany na każdy wariant.

– Słusznie – rzekł Massarde.

– Nie przetrwają dwóch dni w tym upale.

– Wierzę w twoje metody, Zateb. Liczę na to, że jutro o tej porze będziesz już miał ich w garści.

– Nawet wcześniej.

– Tym lepiej – uśmiechnął się Massarde. Ale w głębi serca podejrzewał, ze z Pittem i Giordino nie pójdzie tak łatwo.

Kapitan Batutta zasalutował służbiście przed pułkownikiem Mansą.

– Naukowcy z ONZ są już w Tebezzy – oznajmił. Lekki uśmiech rozjaśnił twarz pułkownika.

– Myślę, że O'Bannion i Melika cieszą się z nowych rąk do pracy.

– Melika to stara, okrutna czarownica – skrzywił się Batutta. – Nie zazdroszczę mężczyźnie, który znajdzie się pod jej opieką.

– Ani kobiecie – dodał Mansa. – Melice nie sprawia to różnicy. Ludzie doktora Hoppera umrą tam najdalej za cztery miesiące.

– Generał Kazim nie będzie z tego powodu rozpaczał.

Do pokoju wszedł porucznik Djemaa, pilot czarterowego samolotu, który wiózł zespół Hoppera. Mansa spojrzał na niego pytająco.

– Wszystko poszło dobrze?

– Tak, panie pułkowniku. Wróciliśmy do Asselar, załadowaliśmy wszystkie ciała do samolotu i znowu polecieliśmy na północ. Potem ja i drugi pilot wyskoczyliśmy na spadochronach nad pustynią Tanezrouft, dobre sto kilometrów od najbliższego szlaku wielbłądów. Czekał tam na nas samochód.

– Samolot rozbił się i spłonął?

– Tak, panie pułkowniku.

– Czy sprawdziliście wrak?

– Tak. Podjechaliśmy tam samochodem. Przed skokiem ustawiłem stery tak, że maszyna przeszła w pionowe nurkowanie. Uderzyła w ziemię z szybkością naddźwiękową. Powstał krater głęboki na dziesięć metrów, a z samolotu, z wyjątkiem silników, nie ocalały kawałki większe niż pudełko pasty do butów.

Mansa był zadowolony.

– Generał Kazim się ucieszy. Możecie wszyscy spodziewać się awansu.

Spojrzał jeszcze raz na pilota.

– A pan, poruczniku Djemaa, będzie dowodził poszukiwaniami zaginionego samolotu.

– Poszukiwaniami? – spytał zdziwiony Djemaa. – Przecież ja wiem, gdzie on jest.

– A czy nie domyśla się pan, w jakim celu wsadziliście do niego te martwe ciała?

– Kapitan Batutta nie informował mnie o szczegółach całego planu.

– Stworzymy ochotniczą ekipę poszukującą szczątków samolotu – wyjaśnił Mansa – a następnie przekażemy tę sprawę międzynarodowej komisji, badającej przyczyny wypadków lotniczych. Z pewnością będą mieli duże kłopoty z identyfikacją zwłok i ustaleniem przyczyn wypadku. Pod warunkiem, że pan, poruczniku, dobrze wykonał swoją robotę.

43
{"b":"97609","o":1}