Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Sielanka skończyła się w południe następnego dnia, w godzinę po opuszczeniu Nigerii. Płynęli teraz odcinkiem rzeki, który stanowi naturalną granicę między Beninern i Nigrem. Pitt obserwował spokojnie przesuwające się z obu stron zielone ściany dżungli. Przed nimi łagodny łuk rzeki rysował się jak zakrzywiony palec kostuchy.Przy sterze siedział Giordino. W jego oczach widać było pierwsze oznaki zmęczenia. Pitt stał obok niego, śledząc wzrokiem szybującego przed nimi nad lustrem wody samotnego kormorana. Nagle, przed kolejnym zakrętem rzeki, ptak mocniej zatrzepotał skrzydłami i umknął między rosnące na brzegu drzewa. Pitt chwycił lornetkę i popatrzył w tamtą stronę.

Niemal natychmiast dostrzegł wysuwający się zza zielonej ściany dżungli szary dziób ścigacza.

– Zdaje się, że tubylcy chcą nam złożyć oficjalną wizytę.

– Widzę go… – Giordino wstał z krzesełka i przysłonił oczy od słońca. – Przepraszam – widzę je. Tam są dwa. I płyną prosto na nas. Chyba szukają guza.

– Jaką mają banderę?

– Beninu – odparł Pitt. – A ścigacze są chyba produkcji sowieckiej.

Odłożył lornetkę i otworzył broszurę z sylwetkami samolotów i okrętów krajów zachodniej Afryki.

– Ścigacz rzeczny – przeczytał – uzbrojony w dwa podwójne działka trzydziestomilimetrowe, strzelające z szybkością około pięciuset pocisków na minutę.

– Marnie – rzekł Giordino, studiując mapę. – Jeszcze czterdzieści kilometrów wzdłuż granicy Beninu. Gdyby tak dodać gazu, przy odrobinie szczęścia można by ich zgubić.

– Na szczęście lepiej nie licz. A jeśli dodasz gazu, to ci chłopcy nie pomachają nam chusteczką na pożegnanie. Przyjrzyj się ich działkom – mierzą dokładnie w naszą stronę.

– Masz rację, zwłaszcza że intryga się komplikuje. – Giordino wskazał ręką za rufę. – Wezwali sępa.

Nisko, zaledwie dziesięć metrów nad powierzchnią wody, leciał w ich stronę helikopter.

Pitt pochylił się nad lukiem prowadzącym do laboratorium i ostrzegł Gunna o zbliżającym się niebezpeczeństwie. Po chwili chemik wysunął głowę z luku.

– Trochę się tego spodziewałem – rzekł.

– Czekali tu na nas, dranie! – powiedział Pitt. – Może chcą tylko ukraść jacht, ale jak zobaczą, że jesteśmy tacy Francuzi, jak chórek Bruce'a Springsteena, to na pewno oskarżą nas o szpiegostwo i rozstrzelają. Wcale nie mam na to ochoty. Sandecker też nie będzie zachwycony, jak nie dostanie wyników badań. Czyli nie ma mowy o żadnych rozmowach, żadnych negocjacjach, żadnych wizytach na pokładzie. Idziemy na całość: albo my, albo oni.

– Nie dam rady załatwić od razu helikoptera i obu ścigaczy. Może uda mi się trafić dwie sztuki, ale tymczasem trzecia przerobi nas na marmoladę.

– Zrobimy to inaczej… – zaczął spokojnie Pitt, przyglądając się ścigaczom.

Gunn i Giordino wysłuchali uważnie jego planu.

– Macie jakieś wątpliwości? – spytał na koniec.

– W tych stronach raczej dobrze znają francuski. Jak sobie poradzisz?

Pitt machnął ręka.

– Będę improwizował.

– W porządku – rzekł Giordino.

Gunn skinął tylko głową. Mają klasę, pomyślał Pitt, nie pierwszy już zresztą raz.

Gunn i Giordino nie byli zawodowo wyszkolonymi komandosami, ale można było liczyć na ich odwagę, zdolność improwizacji i wytrwałość w najtrudniejszej nawet walce. Pitt nie czułby się pewniej, gdyby dowodził niszczycielem rakietowym z dwustuosobową załogą.

– Dobrze – rzekł z szerokim uśmiechem. – Teraz włóżcie hełmofony i włączcie radio.

Admirał Pierre Matabu stał na mostku pierwszego ścigacza i z podziwem i zazdrością obserwował przez lornetkę mknący po rzece sportowy jacht. Trzydziestoparoletni admirał był niski, tęgawy, a bogato zdobiony biały mundur własnego pomysłu podkreślał groteskowość jego postaci. Jako dowódca marynarki Beninu – pozycję tę zagwarantował mu brat, prezydent Tougouri – miał pod sobą czterystu ludzi, dwa ścigacze rzeczne i trzy pełnomorskie łodzie patrolowe. Miał też duże doświadczenie marynarskie: był przez trzy lata majtkiem na promie.

Obok niego, pół kroku z tyłu stał komandor Behanzin Ketou, dowódca ścigacza.

– To dobrze, admirale, że przyleciał pan ze stolicy i objął dowództwo operacji osobiście.

– Tak, mój brat na pewno się ucieszy, kiedy podaruje mu taki piękny jacht.

– Ci Francuzi przypłynęli tu dokładnie w wyliczonym przez pana terminie. Ma pan godny podziwu dar przewidywania.

– Może raczej telepatii; po prostu poddali się mojej sugestii – zażartował Matabu.

– To chyba ważni ludzie, jeśli stać ich na taki luksusowy jacht.

– To agenci wrogiego mocarstwa.

Ketou nie wyglądał na przekonanego.

– Jak na szpiegów, zachowują się zbyt swobodnie.

Matabu odsunął lornetkę od oczu.

– Kwestionuje pan moje informacje, komandorze? – spytał tonem przestrogi. – Niech mi pan wierzy, ci biali uczestniczą w wielkim spisku przeciwko naszemu państwu.

– Rozumiem, że aresztuje ich pan i zabierze do stolicy?

– Nie. To pan znajdzie dowody ich winy i przeprowadzi egzekucję.

– Nie rozumiem, sir?

– Zapomniałem dodać, że będzie pan miał zaszczyt osobiście dowodzić zespołem szturmowym, który opanuje jacht – oświadczył oficjalnie Matabu.

– Jestem przeciwny egzekucji – zaprotestował Ketou. – Francja zażąda śledztwa, kiedy dowie się, że zabito kilku jej wpływowych obywateli. Pański brat nie byłby z tego zadowolony…

– Wrzuci pan ciała do rzeki. I proszę nigdy więcej nie kwestionować moich rozkazów – przerwał chłodno Matabu.

– Tak jest, panie admirale – poddał się Ketou.

Matabu znów spojrzał przez lornetkę. Sportowy jacht był już tylko o dwieście metrów od nich. Wyraźnie zwolnił.

– Proszę przygotować ludzi do zajęcia jachtu. Osobiście wezwę tych szpiegów do poddania się.

Ketou polecił pierwszemu oficerowi, by przekazał rozkazy dowódcy płynącego nieco z tyłu drugiego ścigacza. Jeszcze raz popatrzył na zbliżający się wolno jacht.

– Dziwna rzecz – powiedział – Nikogo nie widać na pokładzie, z wyjątkiem sternika.

– Te białe świnie pewnie leżą pijane pod pokładem. Niczego nie podejrzewają.

– Ale jednak dziwne, że wcale się nami nie przejmują. Nie obchodzi ich nawet to, że skierowaliśmy lufy w ich stronę.

– Strzelać tylko w razie próby ucieczki – rozkazał Matabu. – Nie chcę uszkodzić jachtu.

Ketou skierował lornetkę na siedzącego za sterem Pitta.

– Sternik kiwa do nas i uśmiecha się.

– Zaraz przestanie się uśmiechać – Matabou wyszczerzył złowrogo zęby. – Za parę minut będzie martwy.

– Przyjdź pogadać do mego ogródka, rzeki pająk do muchy – mruknął Pitt, zapominając, że ma na głowie słuchawki z mikrofonem.

– Mówiłeś coś? – spytał Giordino ze swojej wieżyczki strzelniczej na rufie.

– Nic ważnego, tak tylko gadam do siebie.

– Nic stąd nie widzę – odezwał się Gunn tkwiący w forpiku, skąd mógł oglądać świat tylko przez dwa małe okienka wentylacyjne. – Mam strzelać na oślep?

– Zaraz ich zobaczysz – odparł Pitt. – Ale nie strzelaj, dopóki nie powiem.

– Gdzie jest teraz ten helikopter? – spytał Giordino, który też nie miał możliwości obserwacji; nie odsłonił jeszcze otworu strzelniczego, by nie demaskować się przedwcześnie.

Pitt rozejrzał się.

– Wisi sto metrów za nami, jakieś pięćdziesiąt metrów nad wodą. Przygotowywali się do morderczej walki. Mieli już pewność, że benińskie ścigacze i helikopter nie są tu po to, by sprawdzić jedynie dokumenty i przepuścić ich dalej. Trwali w milczeniu, wiedząc, że będą musieli walczyć, aby przeżyć. Nie czuli lęku, zresztą nie mogli sobie na to pozwolić; nie było już odwrotu. Ale nie byli bez szans. Trzy uzbrojone jednostki przeciw jednej to niewątpliwie wielka przewaga; przewagą Calliope, być może decydującą, była możliwość zaskoczenia przeciwnika.

Pitt umieścił wyrzutnię granatów we wgłębieniu pokładu obok swojego fotela. Byli już bardzo blisko ścigaczy; przełączył silniki na jałowy bieg. Jacht posuwał się jeszcze siłą bezwładu. Pitt przestał zwracać uwagę na helikopter; gdy zacznie się walka, zajmie się nim Giordino. Przyjrzał się uważnie stojącym na mostku prawego ścigacza oficerom.

Ten mały grubasek w śmiesznym białym mundurze, pomyślał, to pewnie dowódca.Nie zastanawia} się nad rangą drugiego. Jego uwagę przykuło wpatrzone w niego dwoma czarnymi otworami luf działko na dziobie. Pocieszające było jedynie to, że Benińczycy już na wstępie popełnili błąd taktyczny, ustawiając oba ścigacze w dryfie wzdłuż biegu rzeki, zamiast ustawić je w poprzek. Gdyby tak postąpili, zablokowaliby cały główny nurt, a co ważniejsze, mogliby strzelać ze wszystkich działek, także rufowych. O ile mógł stwierdzić ze swojej pozycji, przy ich rufowych działkach nie było nawet obsługi.

Tymczasem Calliope znalazła się już między ścigaczami. Teraz, z odległości kilku metrów, Pitt mógł dokładnie przyjrzeć się ich załogom. Odnotował następny punkt dla siebie. Ludzie na ścigaczach byli uzbrojeni w pistolety, nie mieli jednak broni maszynowej. Można było wystrzelać ich jak kaczki.

Pitt uśmiechnął się niewinnie w stronę człowieka w operetkowym mundurze.

– Bonjour! – zawołał.

Matabu przechylił się przez reling i zażądał po francusku, by natychmiast zatrzymali jacht i wpuścili na pokład inspekcję. Pitt nie zrozumiał ani słowa, ale odpowiedział:

– Pouvez-vous me recommander un bon restaurant?

– Co on powiedział?- spytał Giordino.

– O Boże – jęknął Gunn. – On go pyta o jakąś dobrą restaurację.

Pitt nie włączył wstecznego biegu, by zatrzymać jacht. Calliope wciąż jeszcze, choć bardzo wolno, przesuwała się między dryfującymi ścigaczami. Matabu ponownie rozkazał Pittowi, by natychmiast stanął i wpuścił jego ludzi na pokład.

Ale Pitt grał dalej swoją grę.

– J'aimerais une bouteille de Martin Ray Chardonnay.

– Zamówił butelkę kalifornijskiego wina – powiedział do mikrofonu Gunn, nie czekając na pytanie Giordina. – O rany, mógłby przynajmniej zamówić francuskie.

– Nie martw się, na pewno zaraz zażąda musztardy z Dijon – mruknął Giordino.

20
{"b":"97609","o":1}