Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W laboratorium we wnętrzu kadłuba pracował Rudi Gunn. Pomieszczenie było niewielkie, ale doskonale wyposażone. Oprzyrządowanie będące dziełem specjalistów, naukowców z różnych dziedzin, pozwalało nie tylko wszechstronnie badać pobrane próbki wody, ale także dokonać komputerowej analizy wszystkich dostępnych danych. Wyniki drogą satelitarną można było przekazać do centrali NUMA w Waszyngtonie.Gunn, naukowiec do szpiku kości, nie zastanawiał się nad czyhającymi na zewnątrz niebezpieczeństwami. Pogrążony całkowicie w swoich badaniach, był przekonany, że Pitt i Giordino nie pozwolą, by w jakikolwiek sposób przeszkadzano mu w pracy.Domeną Giordina były silniki i broń. Separując się od hałasu silników, trzymał wciąż na uszach słuchawki walkmana; z upodobaniem słuchał starych standardów jazzowych w wykonaniu Harry'ego Connicka Juniora. Silniki nie wymagały żadnej pracy, zajął się więc rozpakowywaniem broni. Otwierane przez niego kolejno skrzynki zawierały ręczne wyrzutnie minirakiet oraz pociski do nich. "Rapiery" były zupełnie nową bronią. Miały uniwersalne możliwości: skuteczne przy ataku na poddźwiękowe samoloty, grubo opancerzone czołgi, betonowe bunkry i pancerniki oceaniczne. Minirakietami można było strzelać z ramienia, można też było instalować wyrzutnie na pojazdach, helikopterach i łodziach bojowych, w systemie centralnego odpalania. Skompletowane wyrzutnie umieścił w świetliku nad maszynownią. W rzeczywistości świetlik był opancerzoną wieżyczką strzelniczą, dla niepoznaki przykrytą lustrzanymi szybami. Wystawała około metra ponad rufowy pokład i mogła się obracać w przedziale 220 stopni. Następnie Giordino zajął się przygotowaniem lżejszej broni ręcznej: był tu cały arsenał karabinów i pistoletów maszynowych z duża ilością amunicji. W końcu otworzył skrzynkę granatów zapalającoburzących; wyjął cztery, odbezpieczył i umieścił ostrożnie w lufach specjalnej, przypominającej gruby moździerz wyrzutni.

Wszyscy trzej byli absolutnymi specjalistami w swoich dziedzinach. Admirał Sandecker umiał dobierać sobie ludzi, a w tym przypadku wybrał najlepszych. Tylko najlepsi mieli szansę wykonać tę arcytrudną misję – i przeżyć. Sandecker ufał im bezgranicznie.Statek pokonywał kolejne kilometry. Na zachodnim brzegu rzeki z wilgotnych oparów mgły wyłoniły się góry Kamerunu i wzgórza Yoruba. W nadbrzeżnych tropikalnych lasach przeważały drzewa mangrowe i akacjowe. Za burtami mknącej szybko Calliope przesuwały się liczne wioski i miasteczka.

Spotykali wciąż małe czółna z wydrążonych pni drzewnych, a także stare parowe promy, niebezpiecznie przeładowane ludźmi i zwierzętami. Były też małe statki towarowe, z reguły odrapane i zardzewiałe. Czarny dym z ich kominów niósł się z północnym wiatrem daleko po wodzie. Ten pozorny spokój nie mógł jednak trwać wiecznie. Każdy następny kilometr brzegu mógł kryć w sobie śmiertelne niebezpieczeństwa.Około południa przepłynęli pod wielkim, niemal półtorakilometrowym mostem, łączącym port handlowy Onitsha z rolniczym regionem Asaba. Nad ruchliwymi ulicami Onitshy dominowały wieże katolickich katedr.

Pitt musiał skupić się na prowadzeniu jachtu wśród małych jednostek kursujących po rzece. Ich pasażerowie złościli się i wygrażali pięściami, gdy wzbudzona szybkim ruchem Calliope fala kołysała ich niebezpiecznie. Nie zmniejszał jednak szybkości; posyłał jedynie przestraszonym załogom przepraszający uśmiech. Mimo iż spędził za kołem sterowym prawie sześć godzin, nie odczuwał zmęczenia. Fotel na stanowisku sternika był tak wygodny, a ster tak lekki, że czuł się jak za kierownicą luksusowego samochodu.

Pojawił się Giordino z butelką piwa i kanapkami z tuńczykiem.

– Pewnie jesteś głodny – powiedział. – Przecież nic nie jadłeś, odkąd zeszliśmy z Soundera.

– Dziękuję, rzeczywiście jestem głodny. Ale silniki tak hałasują, że nie słyszałem burczenia we własnym brzuchu – rzekł Pitt, przekazując ster koledze. – Pewnie już obejrzałeś broń. Jak myślisz, będziemy w stanie odeprzeć piratów?

– Na pewno. A co, widziałeś coś podejrzanego?

Pitt pokręcił przecząco głową.

– Tylko śmigłowce i łodzie patrolowe; na razie uśmiechają się do nas przyjaźnie. Zupełna sielanka.

– Widocznie władze Nigerii nabrały się na pomysł admirała.

– Miejmy nadzieję, że inni, tam w górze rzeki, też się nabiorą. Giordino wskazał ręką trójkolorową banderę nad rufą.

– Mimo wszystko czułbym się lepiej mając tam flagę amerykańską, w szufladzie dokumenty potwierdzone przez Departament Stanu i międzynarodowe organizacje humanitarne, a w odwodzie, na wszelki wypadek, kompanię marines.

– Może jeszcze pancernik Iowa?

– Piwo dostatecznie zimne? – zmienił bezpiecznie temat Giordino. – Bo wstawiłem je do lodówki zaledwie godzinę temu.

– Zimne – stwierdził Pitt między dwoma kęsami sandwicza. – Co u Rudiego?

Giordino wzruszył ramionami.

– Zakopał się w swoich badaniach. Chciałem z nim pogadać, ale mnie wyrzucił.

– Zajrzę tam. Może będę miał więcej szczęścia.

Z butelką w ręku zszedł pod pokład, do laboratorium. Mały człowieczek w okularach wiszących na końcu nosa studiował właśnie wydruk z komputera. Wbrew temu, co sugerował Giordino, był najwyraźniej w dobrym humorze.

– Masz coś? – spytał Pitt.

– W tej cholernej rzece można znaleźć wszystkie znane dotąd typy zanieczyszczeń i jeszcze parę innych. Jest o wiele bardziej skażona niż Hudson, James River i Cayuhoga w najgorszych czasach.

– Ależ masz tu aparaturę! – Pitt rozglądał się z podziwem po kabinie laboratorium. – Do czego to wszystko służy?

– O, masz piwo! – zauważył Gunn.

– Chcesz?

– Jasne!

– Nie ma sprawy, Giordino zamroził całą skrzynkę. Poczekaj minutkę. – Pitt wybiegł z kabiny i po chwili pojawił się z drugą butelką zimnego piwa.

Gunn wypił kilka dużych łyków.

– W porządku – powiedział. – Teraz mogę już odpowiadać na twoje pytania. Po pierwsze, mamy tu automatyczne mikroinkubatory; zebrałem sporo czerwonego zakwitu z okolic wybrzeża i teraz próbuję hodować go w kolejnych próbkach wody z Nigru. Te wiciowce rzeczywiście mnożą się w niej jak diabli. Komputer stale mi to wszystko liczy i już teraz, po paru godzinach, widzę że posuwamy się w kierunku źródła skażenia.

– Myślisz, że znajduje się w Nigerii?

– Chyba nie. Wzrost działania stymulacyjnego nie jest na razie szybki. A to oznacza, że źródło jest jeszcze daleko, może nawet w górnym biegu rzeki.

Gunn podszedł do dwu przypominających kuchenki mikrofalowe skrzynek.

– Te aparaty mają zidentyfikować substancję, której szukamy. To chromatograf i spektrometr. Mówiąc najprościej: napełniani probówkę wodą z rzeki i umieszczam ją w środku, a maszyna to analizuje i przekazuje wyniki do komputera. W ten sposób można rozpoznać substancje biologiczne i syntetyczne, rozpuszczalniki, pestycydy, PCV, dioksyny i mnóstwo innych związków chemicznych. Mam nadzieję że zidentyfikujemy również ten stymulator wiciowców.

– A jeśli to jakiś metal?

– Właśnie po to mamy zintegrowany spektrometr plazmy i masy. Wykrywa najdrobniejsze nawet ślady metali w wodzie. Działa na innej zasadzie niż chromatograf, ale obsługa wygląda dokładnie tak samo. Co dwa kilometry wkładam kolejną probówkę i oglądam wyniki na ekranie komputera.

– Co już wiesz?

Gunn zdjął z nosa okulary i zaczął je przecierać.

– Że woda Nigru zawiera co najmniej połowę wszystkich znanych metali, od miedzi począwszy, aż po srebro, złoto, rtęć, a nawet uran. Wszystkie w stężeniu znacznie przekraczającym zwykłe tło.

– Nie będzie ci łatwo szukać w takiej masie.

– Na pewno nie, ale nie jestem sam w tych poszukiwaniach. Wszystkie dane są transmitowane drogą satelitarną do NUMA, a tam nasi ludzie jeszcze raz wszystko analizują. I nawet gdybym ja coś przeoczył – oni to znajdą.

Pitt nie mógł sobie wyobrazić, jak Gunn mógłby cokolwiek przeoczyć. Jego przyjaciel był kimś więcej niż tylko zdolnym, kompetentnym naukowcem. Był to umysł tak ostry, krytyczny i konstruktywny, jak to tylko możliwe. Gunn był też niezwykle uparty w realizacji swoich zamierzeń. Wydawało się, że w ogóle nie zna słowa "rezygnuję".

– Masz już choćby najmniejsze wyobrażenie, jaka toksyna jest przyczyną naszych problemów?

Gunn dopił piwo i wyrzucił pustą butelkę do tekturowego pudła, pełnego niepotrzebnych już wydruków komputerowych.

– Toksyna to pojęcie względne. Chemicy nie mówią o toksynach, tylko o poziomie toksyczności.

– Do czego zmierzasz?

– Rozpoznałem już wiele zanieczyszczeń i wiele składników naturalnych, zarówno organicznych jak metalicznych. Stwierdziłem na przykład niezwykle wysoki poziom pestycydów, których w Ameryce już się nie używa, ale które wciąż są szeroko stosowane w trzecim świecie. Nadal jednak nie mam pojęcia, czym się karmią te czerwone mutanty. I nawet nie bardzo wiem, jak szukać. Cała nadzieja w tym, że same wskażą mi drogę.

– Szkoda, miałem nadzieję, że już coś wiesz; im dalej się zapuszczamy, tym większe możemy mieć kłopoty, zwłaszcza jeśli zainteresują się nami tutejsze władze wojskowe.

– Pogódź się i z taką możliwością, że w ogóle nic nie znajdziemy – rzekł Gunn, zirytowany. – Chyba nie masz pojęcia, ile jest w świecie różnych związków chemicznych. Ludzkość wyprodukowała ich już ponad siedem milionów, a sami tylko naukowcy amerykańscy dodają do tego co tydzień sześć tysięcy nowych!

– Ale nie wszystkie są toksyczne.

– Właśnie próbuję ci wytłumaczyć, że prawie każda substancja chemiczna ma jakiś poziom toksyczności, czy też w pewnych warunkach okazuje się trująca. Nawet zwykła czysta woda może być dla człowieka szkodliwa, bo duża jej ilość wypłukuje z organizmu elektrolity.

– Więc nic jeszcze nie możesz powiedzieć?

– Chyba tylko jedno: tym stymulatorem nie są bakterie.

– Jak do tego doszedłeś?

– Sterylizując próbki wody. Wyeliminowanie bakterii ani trochę nie osłabiło płodności tego draństwa.

– Myślę, że znajdziesz ten stymulator, Rudi – Pitt poklepał Gunna po ramieniu.

– Jasne, że znajdę – zaperzył się Gunn. – Nawet jeśli to jest jakaś jeszcze nieznana substancja, i tak ją znajdę.

19
{"b":"97609","o":1}