Główny mechanik CSS Texas Angus O'Hare
– Otóż i prawdziwie ideowy człowiek – rzekł Pitt z podziwem.
– Tak; dziś już nie ma takich – zgodził się Perlmutter.
Pozostawili głównego mechanika w ciemności i wąskim przejściem między wielkimi maszynami ruszyli w stronę mesy i kajut oficerskich. W niektórych znaleźli zwłoki oficerów. Tak samo leżały na kojach i tak samo pozbawione były ubrań, jak zwłoki marynarzy w kubryku. Pitt nie poświęcił im już prawie żadnej" uwagi. Szybko dotarł do mahoniowych drzwi na końcu korytarza.
– To na pewno kajuta dowódcy – rzekł z przekonaniem.
– Tak – przytaknął Perlmuter. – Nazywał się Tombs; komandor Mason Tombs. I twardy był z niego facet, sądząc z tego, co czytałem o heroicznej walce na James River.
Pitt nie miał cierpliwości, by słuchać szczegółów tej historii. Chwycił za klamkę, chcąc otworzyć drzwi. Perlmutter powstrzymał go w ostatniej chwili.
– Zaczekaj!
– Dlaczego? Boisz się czegoś, Julien?
– Boję się, że zobaczymy coś, co powinno pozostać tajemnicą.
– O czym ty mówisz? – spytał Giordino.
– Ja… nie powiedziałem wam jeszcze, co znalazłem w tajnych dokumentach Edwina Stantona.
– Powiesz nam później – rzeki zniecierpliwiony Pitt, nacisnął klamkę i wysuwając przed siebie latarkę przekroczył próg.
W porównaniu z komfortem dzisiejszych okrętów wojennych kajuta kapitańska mogła wydawać się ciasna i skromnie wyposażona. Ale pancerniki z okresu Wojny Secesyjnej nie były przecież prze-znaczone do długotrwałych wypraw morskich. Tocząc swoje bitwy na rzekach i zalewach Konfederacji, oficerowie prawie nigdy nie przeby-wali na okrętach dłużej niż dwie doby.
Z kajuty kapitana, jak ze wszystkich innych pomieszczeń okrętu, zniknęły prawie wszystkie znajdujące się tu kiedyś rzeczy. Zostały tylko przedmioty przymocowane do ścian i podłogi; widocznie plądrujący okręt Tuaregowie nie mieli odpowiednich narzędzi. Dzięki temu w kajucie kapitańskiej zachowały się półki i duży mosiężny barometr, choć potłuczony. Z niejasnych powodów zachował się również – podobnie jak wysoki stołek w sterówce – duży fotel na biegunach.
Światło latarki wydobyło z mroku dwa zmumifikowane ciała – jedno na koi, drugie na fotelu. Trup na koi leżał na boku, oparty ramieniem o ścianę, tak jak zostawili go rabusie, którzy zdarli z niego ubranie i wyciągnęli spod ciała pościel i materac. Miał gęste rude włosy i takiż zarost na twarzy.
Ale Pitt i Giordino zainteresowali się bardziej drugą postacią, siedzącą na fotelu jakby w trakcie drzemki. Skóra zmarłego przypo-minała im skórę Kitty Mannock: była ciemnobrązowa i wyglądała jak wygarbowana. Ciało okrywał jedynie staroświecki bielizniany kombinezon. Brodata twarz była niezwykle chuda, z głęboko zapadniętymi oczodołami. Nad nimi zachowały się brwi: gęste, krzaczaste, o dziwnie krótkiej linii, jakby zgolone nad zewnętrznym kątem oka. Włosy i broda były kruczoczarne, z nielicznymi tylko siwymi przebłyskami.
– Ten facet jest cholernie podobny do Abrahama Lincolna – zauważył Giordino spokojnie.
– To jest Abraham Lincoln – odezwał się od drzwi zduszonym głosem Perlmutter.
Zaniepokojeni, skierowali na niego światła latarek.
– Historyk siedział na podłodze oparty o framugę drzwi, bezwładnie jak wieloryb wyrzucony na mieliznę. Zahipnotyzowanym wzrokiem wpatrywał się w siedzącą na fotelu mumię.
Giordino ukląkł przy nim i wyjął z torby butelkę z wodą.
– Ten upał chyba ci nie służy, stary.
Perlmuter odsunął przyjazną dłoń z butelką.
– Bóg mi świadkiem, że do końca nie chciałem w to uwierzyć. Ale to prawda. Edwin McMasters Stanton, sekretarz wojny w gabinecie Lincolna, napisał w swoich tajnych listach prawdę.
– Jaką prawdę? – spytał Pitt.
Perlmutter zawahał się, potem powiedział cicho, konspiracyjnym szeptem:
– Abe Lincoln nie zginął w Teatrze Forda od kul Johna Wilkesa Bootha. Abe Lincoln siedzi tutaj przed wami, na tym fotelu.
Pitt patrzył na Perlmuttera, daremnie próbując pojąć sens jego słów.
– Zabójstwo Lincolna jest jednym z najlepiej udokumentowanych zdarzeń w całej amerykańskiej historii. W Teatrze Forda było co najmniej stu świadków.
Perlmutter wzruszył nieznacznie ramionami.
– I co z tego? Wszystko przebiegało tak, jak mówią świadkowie, tyle że była to oszukańcza inscenizacja, wyreżyserowana od początku do końca przez Stantona. A rolę Lincolna zagrał pewien podobny do niego aktor. Prawdziwego Lincolna uprowadzili dwa dni wcześniej Konfederaci. Przemycili go przez linię frontu, do Richmond. Tę część historii dokumentuje inne przedśmiertne oświadczenie, złożone przez kapitana kawalerii konfederackiej, dowódcę oddziału, który dokonał porwania.
Pitt spojrzał z namysłem na Giordina, potem znowu na Perlmuttera.
– Czy ten kapitan kawalerii nie nazywał się przypadkiem Brown?
Historyk otworzył usta ze zdumienia.
– Tak, Neville Brown. Ale skąd ty to wiesz?
– Ten stary Amerykanin, który szukał skarbów Texasa, wspomniał to nazwisko.
– Ale sądziliśmy, że wymyśli! całą tę bajkę – dodał Giordino.
– To nie bajka, zapewniam was. – Perlmutter nie był w stanie oderwać spojrzenia od tkwiących w fotelu zwłok. – Uprowadzenie Lincolna było pomysłem któregoś z sekretarzy prezydenta Konfederacji, Jeffersona Davisa. Chodziło o zdobycie jakiegoś atutu w negocjacjach po klęsce Południa. Bo klęska była już nieunikniona.
– Grant coraz bardziej zacieśniał pętlę wokół Richmond, od południa na tyły armii generała Lee wchodził Sherman. Zanosiło się na całkowite zwycięstwo Unii i bezwarunkową kapitulację, co mogło oznaczać ogromne kontrybucje i wyniszczenie gospodarcze Południa. I wtedy ów sekretarz – jego nazwisko nie zachowało się w zapisach – zaproponował porwanie Lincolna i trzymanie go jako zakładnika, w celu wymuszenia korzystniejszych warunków kapitulacji.
– W gruncie rzeczy niezły pomysł – mruknął Giordino; on również usiadł na podłodze, by odciążyć zmęczone nogi.
– Niezły – zgodził się Perlmutter – ale pokrzyżował te plany Edwin Stanton.
– Nie uległ szantażowi? – domyślił się Pitt.
– Istotnie, choć rzecz jest trochę bardziej skomplikowana. Lincoln wierzył, że Stanton jest najlepszym człowiekiem na stanowisko ministra wojny, choć stosunki między nimi nie układały się najlepiej. W istocie Stanton nie znosił prezydenta i nawet nie bardzo się z tym krył; potrafił nazywać go w towarzystwie "prymitywną małpą". Toteż porwanie Lincolna potraktował niejako narodową tragedię, lecz jako szansę dla siebie.
– W jaki sposób uprowadzono Lincolna? – spytał rzeczowo Pitt.
– Wszyscy wiedzieli, że prezydent ma zwyczaj codziennie jeździć za miasto, na małą przejażdżkę dla zdrowia. Przebrany w mundury Unii oddział kawalerii konfederackiej pod dowództwem kapitana Browna napadł na eskortę prezydenta, a jego samego uprowadził na drugą stronę Potomaku, i dalej, na tereny zajmowane jeszcze przez wojska Południa.
Pitt z trudem przyjmował te rewelacje. Ten fragment historii był dla niego – jak dla wielu Amerykanów – czymś nienaruszalnym, czymś, w co wierzy się jak w Ewangelię. Trzeba było zdobyć się na niezwykły dystans, wyjść poza utrwalone latami schematy, aby uznać, że w 1865 roku dokonano wielkiego fałszerstwa.
– Jakie były pierwsze reakcje na wiadomość o porwaniu?
Niefortunnie dla Lincolna, pierwszą osobą, którą powiadomili ocalali żołnierze eskorty, był Stanton. Uświadomił sobie natychmiast, jaka panika i wzburzenie mogą ogarnąć Północ, jeśli ludzie dowiedzą się, że prezydent został porwany przez wroga. Natychmiast obłożył sprawę pieczęcią tajemnicy i wymyślił zastępczą historyjkę, tłumaczącą nieobecność Lincolna w Waszyngtonie. Jego żonie. Mary Todd Lincoln, powiedział, że prezydent udał się na tajną naradę wojenną z generałem Grantem i wróci dopiero za kilka dni.
– I nikt nie sypnął? – spytał Giordino z niedowierzaniem.
– W Waszyngtonie wszyscy strasznie bali się Stantona. Jeśli związał kogoś tajemnicą, ten ktoś milczał jak grób – albo rzeczywiście trafiał do grobu.
– A dlaczego sprawa się nie wydała, kiedy prezydent Davis próbował uruchomić szantaż? Bo na pewno próbował.
– Oczywiście. Ale Slanton to przewidział. Przejrzał całą intrygę Konfederatów i już w parę godzin po porwaniu zawiadomił dowódcę obrony Waszyngtonu, że jeśli pojawi się negocjator od Davisa, należy go skierować wprost do ministra wojny. W rezultacie ani wiceprezydent Johnson, ani sekretarz stanu William Henry Seward, ani inni członkowie gabinetu Lincolna niczego się nie dowiedzieli. Tymczasem Stanton przesłał Davisowi odpowiedź, w której odrzucił możliwość jakichkolwiek negocjacji i sugerował, że Konfederacja wyświadczy wielką przysługę całemu narodowi, jeśli utopi Lincolna w James River.
Perlmutter wziął głęboki oddech i ciągnął dalej.
– Przeczytawszy odpowiedź Stantona, Davis osłupiał. Łatwo sobie wyobrazić jego dylemat. Kieruje państwem, które ze wszystkich stron ogarnęły już płomienie. Ma w garści naczelnego przywódcę Unii.- Ale wysoki dostojnik państwowy Stanów Zjednoczonych pisze mu, że nic go to nie obchodzi i że mogą trzymać Lincolna jak długo chcą.- Davis nagle zdał sobie sprawę, że może nie tylko nic nie zyskać, ale nawet dużo, bardzo dużo stracić. Kapitulacja i tak będzie bezwarunkowa, a zwycięscy Jankesi powieszą go jako zbrodniarza wojennego.
– Widząc, że z jego pomysłowego planu nic nie wyjdzie, i nie mogąc jednocześnie zdecydować się na natychmiastowe zgładzenie Lincolna, postanowił odroczyć decyzję i załadował go na CSS Texas jako jeńca.- Davis miał nadzieję, że komandor Tombs przejdzie szczęśliwie przez jankeską blokadę, ocali złoto Konfederacji i przetrzyma Lincolna do czasu, kiedy będzie go można użyć jako argumentu przetargowego w negocjacjach z Północą. Bo Davis sądził, że prędzej czy później miejsce Stantona w Waszyngtonie zajmą politycy bardziej umiarkowani. Niestety, sprawy nie potoczyły się aż tak dobrze.
– Stanton upozorował zabójstwo prezydenta, a Texas zaginął na Atlantyku i przypuszczalnie zatonął – podpowiedział Pitt.
– No właśnie – potwierdził Perlmutter. – Więziony przez dwa lata po wojnie, Jefferson Davis nigdy oczywiście nie wspomniał o uprowadzeniu Lincolna, obawiając się wściekłego odwetu Jankesów na nim osobiście i na całej byłej Konfederacji.